Relację napisłem teraz, chociaż kilka zdań popełniłem zaraz po powrocie w 2009r. Niestety brakło determinacji, czasu itd., ale jak tylko podjęliśmy decyzję, że w tym roku też pojedziemy do Chorwacji i zacząłem przeglądać to forum, to postanowiłem jednak dotrzymać sobie danej obietnicy, że napiszę to i owo, żeby chociaż w niewielkim stopniu pomóc takim "pierwszakom" jakim i ja byłem. Przy tej okazji wielkie podziękowania, dla tych wszystkich, którzy tworzą to forum - kopalnie wiedzy wszelkiej maści, rzeczowo odpowiadają na zadawane pytania i w swoich relacjach zamieszczają naprawdę wiele przydatnych informacji. Relacje czas zacząć

7-20 wrzesień - Chorwacja widziana naszymi oczami, po raz pierwszy.
Wiedzieliśmy, że chcemy jechać we wrześniu, ale co z resztą? Długo nie mogliśmy zdecydować do jakiej miejscowości, czy nawet w jaki rejon kraju jechać. Po 2 czy 3 miesiącach przeglądania tego forum, wyszukaliśmy informacje o tym którędy i kiedy wyruszyć w drogę, co warto ze sobą zabrać itd. Wybór padł na Riviere Makarską i miejscowość Tucepi . Wyczytaliśmy, że to całkiem sympatyczne miejsce dla rodziców z dziećmi ("Mała" miała mieć w tym czasie prawie rok i niestety jeszcze nie chodziła sama), że dobre miejsce wypadowe, żeby przy okazji pozwiedzać to i owo, że ładnie itd ...Wszystko to miało się później potwierdzić, ale po kolei.
W drogę wyruszyliśmy w niedzielę, na noc, droga z Będzina przez Bielsko-B., Cieszyn, Cadce (po wjeździe do Słowacji kupiliśmy winietę na stacji benzynowej), Bratysławę (tu winieta na Austrię), obw. Wiednia, Graz, z pominięciem autostrady w Słowenii, dalej w Chorwacji autostradą do Splitu, a następnie Jadranką (dla całkowicie niezorientowanych, a sam taki byłem


Ładne i spokojne miasteczko, z długą plażą po obu stronach niedużego portu, gdzie mieści się tak naprawdę "centrum" z punktem informacji turystycznej, konobami oraz sklepikami (miedzy innymi Konzum)., chociaż stragany z chińszczyzną są rozstawione na promenadzie prawie na całej długości plaży. Trzeba powiedzieć, że gdybyśmy wcześniej tak przeszli, to moglibyśmy wybrać lepiej ulokowane kwatery, chociaż z drugiej strony mieliśmy ciszę.
Pierwsza noc minęła spokojnie i po śniadaniu (spore zakupy zrobiliśmy w Polsce, bo ceny x2, o czym dowiedzieliśmy się z tego forum) mogliśmy wreszcie zażywać kąpieli zarówno morskich jak i słonecznych. Pogoda piękna temp. powietrza ok. 30 stopni, a wody w morzu ok. 25. Plaża chociaż długa, to w zasadzie cała dosyć mocno oblegana, jednak byliśmy na tyle wcześnie, że zajęliśmy dobre miejsce, a mała podczas drzemki mogła sobie spać w zacienionym miejscu (te drzewa na plaży to naprawdę dobry pomysł). Nie myśleliśmy, że kamienista plaża będzie, aż takim problemem dla stóp, ale szybko przekonaliśmy się, że byliśmy w błędzie

Po dniu plażowania i błogiego lenistwa (głównie mojego, bo moje Kochanie robiło przez cały pobyt obiadki) przyszła pora na zwiedzanie. Na pierwszy ogień poszedł Dubrovnik. Po drodze piękne widoki i pierwszy przystanek widokowy przy jeziorach Bacinskich, (bardzo ładnie), kolejny w okolicach Klek (taka mała kapliczka na niewiele większej wysepce), a i przejazd podwieszonym mostem Tudjmana z pylonem wysokim na 141,5m robi wrażenie (zboczenie zawodowe). Mimo wszystko do Dubrownika dotarliśmy dosyć szybko. Podjechaliśmy pod mury i ... zaraz odjechaliśmy, 30kun/godz parkingu to trochę dużo, tym bardziej, że chcieliśmy tam spędzić cały dzień, postanowiliśmy więc trochę wrócić i znaleźliśmy parking za 5 kun/godz., a po kilkunastu minutach spaceru znowu byliśmy przy murach

stary port, chodziliśmy wzdłuż i wszerz, chociaż z wózkiem nie było łatwo:).
Niezliczona ilość schodów (kto był ten wie najlepiej), które najbardziej podobały się naszej "Małej", ale i ślicznych zakątków, gdzie nie było już takich tłumów. Tym razem na obiad pizza w jednej z licznych knajpek, a na kolacje kalmary w starym porcie. Na koniec jeszcze spacer po murach
i już przy zapadającym zmroku przyszło nam się żegnać z tym przepięknym miastem. Zmęczeni (głównie od noszenia wózka po schodach

Kolejny dzień, to kolejna wycieczka. Czas na kierunek północny. Zaczęliśmy od Splitu, parking oczywiście nie pod samym portem i pałacem Dioklecjana, tylko znowu trochę dalej (tym razem za darmochę

a póżniej już tylko zwiedzanie tej części nadziemnej pałacu.
Też ładnie i też dużo turystów

Po kilku godz. zwiedzania pojechaliśmy do Solina zobaczyć ruiny Salony, rzeczywiście za wiele z tego starego miasta nie zostało, ale ponieważ nie było bardzo gorąco to spacer był całkiem przyjemny no i mogliśmy zobaczyć już nasz drugi amfiteatr
(a raczej jego ruiny) pierwszy widzieliśmy w ... El Jem w Tunezji w o wiele lepszym stanie

więc i tam nie mogło nas zabraknąć. Kolejne piękne miasteczko wpisane podobnie jak Dubrownik na listę UNESCO, raczej nie duże, ale również pełne urokliwych zakątków, charakterystycznych kamiennych kościołów, wąskich uliczek budynków przyozdobionych kamiennymi rzeźbami i fantastycznym widokiem z mostu w czasie zachodu słońca. Jeszcze na koniec, na pamiątkę zakupiliśmy sobie rysunek (przynajmniej oryginalny, a nie jakąś litografie jakich pełno było w Dubrowniku, za wiele większe kwoty) z widokiem na miasto.
Już po zmierzchu
zebraliśmy się do naszej kwatery głównej

Następnego dnia miało być plażowanie, niestety pogoda spłatała nam figla, więc postanowiliśmy wykorzystać ten dzień, a jakże na ... zwiedzanie


a zdjęcie nie oddaje tego, co można zobaczyć na własne oczy, chociaż miejsce trochę zaniedbane. Następnie ruszyliśmy w drogę do Mostaru oczywiście z wpisanego na listę UNESCO
mostem i jego otoczeniem. W mieście nadal było widać zniszczenia wojenne (całe mnóstwo śladów po większych i mniejszych pociskach na ścianach budynków) i nie jest powiedziane, że po raz kolejny nie wybuchnie tam konflikt na tle religijnym czy etniczny, ponieważ Chorwaci mocno afiszują tam swoją obecność, ale to już moja całkowicie subiektywna ocena. Wracając do samego Mostaru, jego stara część z mostem chociaż nie taka duża to jednak bardzo ładna.
Od razu rzuca się w oczy inna religia i kultura, meczety z minaretami, z których muezini wzywają wiernych na modlitwę. Przy głównej uliczce starego miasta sporo sklepików z pamiątkami i galerii (antyki, sztuka).
Pomimo tego, że pogoda była w kratkę, to nie brakowało śmiałków, którzy skakali z mostu do Neretwy (mają chłopy odwagę

Ciekawe miejsce z ruinami średniowiecznego zamku. Następnie już w Chorwacji, w okolicach Rogozina w delcie Neretwy, przydrożne zakupy - pyszny dżem figowy i "coś mocniejszego"

Następnego dnia pogoda była dla nas łaskawa i znowu mogliśmy się wylegiwać na plaży, chociaż nie było już tak gorąco jak kilka dni wcześniej, a Tucepi coraz bardziej zaczęło się wyludniać. Po obiedzie wpadliśmy na chwilę do Makarskiej, tam na bazarze zakupiliśmy owoce i warzywa, bo w Tucepi było tylko jedno skromnie zaopatrzone stoisko.
Kolejnego dnia pogoda taka sobie, więc po dniu odpoczynku ... a jakże, kolejna wycieczka i znowu na południe. Tym razem trochę dalej, do Czarnogóry i ponownie miasto z listy UNESCO - Kotor. Droga do Dubrownika przećwiczona wcześniej nie była dla nas już zaskoczeniem, ale przyznaję, że z trasy z góry Dubrownik wygląda imponująco, jednak nie było czasu na rozczulanie się, bo przed nami zostało jeszcze kawałek drogi, pogoda trochę w kratkę. Na granicy obowiązkowa opłata ekologiczna w wysokości 10 euro, kontrola ważności zielonej karty i mogliśmy jechać dalej. Początkowo trasa mało ciekawa, ale z każdym kilometrem było coraz ładniej. Pogoda się nad nami zlitowała i Boka Kotorska w promieniach słońca zaczęła wyglądać wręcz bajecznie.
Po dotarciu do celu pokręciliśmy się chwile, zanim w końcu znaleźliśmy miejsce do zaparkowania, praktycznie przy samym wejściu do starego, otoczonego muramim miasta. Spacer po Kotorze wąskimi, krętymi uliczkami, ze zwartą kamienną zabudową i całym mnóstwem detali architektonicznych
to prawdziwa przyjemność. Stare Miasto
nie jest duże, więc żeby je w całości "spenetrować"


Niestety, nie wspięliśmy się na górę po murach - ach ten wózek:),
ale i tak byliśmy zachwyceni tym co mieliśmy okazję zobaczyć. Jak prąd się "odnalazł" to pochłonęliśmy obiadokolację i trzeba było ruszyć w drogę powrotną. Jeszcze po drodze zatrzymaliśmy się w małym miasteczku Perast - nad samą zatoką, ze starą zabudową,
pięknie oświetlonym promieniami, będącego coraz niżej, słońca. Z brzegu widok na dwie wysepki z kościołem i klasztorem, jedna naturalna, druga podobno powiększona przez zatopienie ponad 100 żaglowców.
Po tym kilkudziesięciominutowym postoju ruszyliśmy już do "domu" odpocząć.
Na plaży zregenerowaliśmy siły przed ... następną wyprawą. Główny cel to osobliwość przyrody - Park Narodowy Krka, a na deser Sibenik

z roślinnością jaką pamiętam z pobytu w Grecji (gaje wyglądające na oliwne). Nie było za wiele czasu na przystanki (w zasadzie tylko wtedy jak "Mała" się tego domagała) bo i droga dosyć długa. Po dotarciu na miejsce i zakupie biletów autobusem zjechaliśmy dół. Znowu niesamowite widoki z góry, po drodze. Oczywiście trasa spacerowa nie należała do najłatwiejszych (jeśli wziąć pod uwagę, że się jest z wózkiem

jeziorek, strumyków, mniejszych i większych wodospadów (chyba każdy kto tam był to potwierdzi),
pogoda taka sobie, "czasem słońce czasem deszcz", ale dzięki temu nie było za gorąco. Miało to tym większe znaczenie, że po zejściu na dół trzeba było z powrotem pchać wózek do góry, na szczęście tylko do przystanku autobusowego

przejazd do Roskiego slapu (czy jak to tam się pisze), krótki spacer (rozpadał się deszcz) i dalej do Sibenika, tym razem na północ od rzeki. Do miasta dotarliśmy dosyć późno, a na dodatek zaczęło mocno padać, na szczęście dosyć krótko. Czas ten wykorzystaliśmy na obiadokolację i pogoda znowu się poprawiła. Zajrzeliśmy do katedry Św. Jakuba,
pospacerowaliśmy trochę po mieście skąpanym już nie w wodzie (dosyć szybko odparowała czy spłynęła), ale w promieniach na czerwono zachodzącego słońca.
Na koniec, nie mogliśmy się oprzeć pokusie, jak zobaczyliśmy smakowicie wyglądające ciasta przechodząc koło jednej kawiarni. Po kawie z lodami i przepysznym torcie szwarcwaldzkim mogliśmy pożegnać Sibenik.
Kolejne 3 dni to już odpoczynek na plaży, a wieczorem spacery
połączone z degustacją czy to potraw czy też deserów w miejscowych konobach i kawiarniach, które to z każdym dniem były kolejno zamykane. Widać było, że sezon wakacyjny w tej miejscowości dobiega końca. W zasadzie po 15.09 turystów było coraz mniej, a i temperatura powietrza coraz niższa. W wolnej chwili wyskoczyliśmy jeszcze do Makarskiej
na zakupy i powoli przygotowywaliśmy się do powrotu do POLSKI.
Co prawda w międzyczasie chcieliśmy (bardziej ja chciałem

Powrót zaplanowaliśmy na niedzielę i podobnie jak cały pobyt, nie miał być taki "prosty":). W końcu nie widzieliśmy jeszcze Plitwickich Jezior




po prostu ślicznie,
cudownie, pięknie
itp. itd. Ogólnie rzecz biorąc "lektura obowiązkowa". Przejście (i przepłynięcie) całej trasy zajęło nam kilka godzin (chyba ze 4) i tradycyjnie najtrudniejsze było pchanie wózka na koniec pod górę

Podsumowując, wakacje bardzo udane, trochę odpoczynku i jeszcze więcej zwiedzania. Byliśmy 15 dni, wliczając w to podróż, w sumie przejechaliśmy ok. 4500 km, zrobiłem ponad 1000 zdjęć, a wrażenia bezcenne. "Mała" doskonale zniosła tak długą podróż i pobyt. Ja raczej będę unikał tak długiej jazdy nocą. Tucepi w drugiej połowie września zaczyna się wyludniać i w związku tym coraz więcej knajpek jest zamykanych. Pogoda coraz gorsza (chociaż bez przesady, u nas czasem lato bywa brzydsze), z tym, że nie potrafie powiedzieć, czy to jest regułą, czy też nam się to przytrafiło. Gdybym miał coś doradzić, to uważam, że lepiej zaplanować sobie tak urlop, żeby się zakończył przed 15 września. Jeśli ktoś będzie miał jakieś pytania, to postaram się na nie w miarę możliwości odpowiedzieć.
Strasznie się rozpisałem, ale wspomnienia z tego pobytu wciąż są w nas żywe i często wracamy do tych cudownych chwil, jakie spędziliśmy podczas tego urlopu. Pozdrowienia dla "aktywnych" uczestników tego forum.