Decyzja o wyjeździe zapadła praktycznie na dwa tygodnie przed urlopem, bo wcześniej w planach na ten rok Chorwacji nie było z dwóch powodów - wakacje mieliśmy w tym roku w lutym , co oczywiście znacznie odbiło się na domowym budżecie,a w dodatku na początku roku dość mocno były zaawansowane działania w kierunku zmiany mieszkania i wydawało nam się, że nie wydolimy finansowo.Ze zmiany adresu niestety wyszły nici, zatem okazało się, że możemy uszczknąć trochę z oszczędności i jechać już siódmy raz nad Jadran.
Wybór padł na Živogošće Blato.Byliśmy tam wracając w zeszłym roku z Hvaru i już wtedy stwierdziliśmy,że może to być miejsce naszego kolejnego pobytu w Chorwacji.
Jedziemy jak zwykle w ciemno, chociaż Alinek mówi, że chciała by choć raz oszczędzić sobie adrenaliny w czasie szukania miejsca do spania - no ale jak ja miałem coś zarezerwować, przecież wyjazd nie był planowany, a poza tym nigdy nie jest tak żeby nic nie można było znaleźć, czasami tylko trzeba dłużej poszukać.
Wyjeżdżamy w sobotę rano trasą doskonale nam już znaną, bo pokonywaną co roku : Barwinek - Preszów - Koszyce - Miszkolc - Budapeszt - Balaton - Letenye.Nie będę się o niej za dużo rozpisywał, bo pięknie opisała ją w swojej relacji Meeg .
Na granicę w Barwinku dojeżdżamy za siostrą bliźniaczką naszej Vectry na krakowskich numerach,ale z naklejką lubelskiego dilera Opla na szybie.Czuję przez skórę,że lublinianie też jadą do Chorwacji. (Przyznam się,że zaczynając czytać relację Meeg od razu sprawdziłem w kalendarzu wyjazdowym kiedy i jakim samochodem jechała do Chorwacji )
Jedziemy razem do Preszowa - tam niestety gubimy bliźniaczkę na jednym z rozjazdów i szybciutko jedziemy w kierunku Koszyc i granicy węgierskiej.
Do kraju dziwnych billboardów , nazw miejscowości i jeszcze dziwniejszych rejestracji
wjeżdżamu po ok.czterech godzinach od wyjazdu z Przemyśla.Droga od granicy do Miszkolca jest wyremontowana - w zeszłym roku trwały na niej jeszcze prace budowlane więc jedzie się w dobrze ,tym bardziej, że ruch nie jest wielki. W trosce o prawidłowe miejsce pobytu naszych dusz i popcorn AndrzejaJ czyli nauczeni zeszłorocznymi doświadczeniami, winietę na węgierskie autostrady kupujemy na jedynej stacji benzynowej między granicą a wjazdem na "autopalję" przed miejscowością Forro (krótka nazwa to zapamiętałem).
Kilka kilometrów za Miszkolcem doganiamy na autostradzie naszą bliźniaczkę spotkaną w Barwinku .Przez szyby wymieniamy uśmiechy ,machamy rękami na powitanie i do Budapesztu jedziemy znowu razem.A w Budapeszcie jak to w Budapeszcie -tłok,dziury,remonty,czerwone światła itd. itp.Lubelska Vectra zostaje za nami na kolejnych światłach i już jej więcej nie zobaczymy,chociaż przez cały pobyt w Chorwacji na widok oliwkowego samochodu spotkanego na drodze mamy nadzieję,że to "nasza bliźniaczka"
Nad Balatonem spotykamy się z moją siostrą i szwagrem, którzy właśnie wracają z Poreca.Są zachwyceni.Byli w Chorwacji pierwszy raz i widzę,że połknęli bakcyla.
Do Letenye dojeżdżamy bez większych problemów wieczorkiem.Od razu kierujemy się do motelu przy samej granicy.Mamy nadzieję,że już jest otwarty, bo w zeszłym roku trwały tam prace remontowe.Motel w tym roku ma zapraszająco otwarte drzwi,jest już po remoncie i ma wolne pokoje o standardzie trochę lepszym, bo jest zamontowana klimatyzacja.Za to jest drożej niż to było dwa lata temu, bo za czteroosobowy pokój trzeba zapłacić 14500 forintów.Jako,że nasze ciała domagają się prysznica i odpoczynku nie marudzimy,bierzemy pokój ,jemy kolację, pijemy piwko i idziemy spać.
Niedzielny ranek wita nas bezchmurnym niebem.Wyspani i wypoczęci ruszamy w dalszą drogę.Chorwackie autostrady pokonujemy unikając korków na bramkach i przed tunelami.Odcinek z Gorican do Šestanovaca zajmuje nam jakieś pięć godzin.Zjazd z autostrady do Jadranki ma nowiutką ,równą jak stół nawierzchnię
Po przejechaniu Górnej Breli naszym oczom ukazują się widoki, które jak zwykle zapierają mi dech w piersiach (kto zjeżdżał tamtędy to pewnie wie o co mi chodzi )
Po kilkudziesięciu minutach jazdy Jadranką zauważamy drogowskaz - Živogošće Blato - jesteśmy na miejscu.Wąską,stromą uliczką zjeżdżam w dół i parkuję pod Mr.Olimpia.Na tarasie widzę Zuzę, a za chwilę pojawia się uśmiechnięta Ania Plumkowa.Widzimy się pierwszy raz ,ale od razu wiadomo kto jest kto i witamy się jak starzy znajomi.Dzieci zostają pod opieką dziewczyn,a my z Alinkiem idziemy szukać spania.Zaliczamy jakąś godzinkę dreptania i pukania od drzwi do drzwi i w końcu znajdujemy przyzwoity apartamencik za 55 euro -kuchnia,dwie sypialnie,dwie łazienki- blisko na plażę,do sklepu,do Mr.Olimpia,zresztą wszędzie blisko, bo Blato to mała mieścinka .Gospodyni jakaś taka mało sympatyczna,bo prawie się do nas nie odzywa tylko mruczy cos pod nosem z niezbyt wesołą miną . Ale nic to, przecież nie będzie z nami mieszkać,a apartamencik czysty,nowy,parking pod domem- więc się humorami pani domu nie przejmujemy.
Po wypakowaniu bagaży biegniemy na plażę aby przywitać się z Jadranem,a tam niestety tłumy.Jest niedziela i plaża zapełniona weekendowymi turystami z Bośni co poznajemy po dużej ilości samochodów na bośniackich numerach.Zaliczamy pierwszą tegoroczną kąpiel,łapiemy pierwsze słoneczne promyki i wieczorkiem idziemy do Mr.Olimpia na zielone piwo i nie tylko.....