Tak, wiemy.
Wiemy, że trochę zaniedbaliśmy ten wątek, ale to nie tak, że zapomnieliśmy albo że cały czas moczymy tyłki w Adriatyku. Nie. Jakoś tak wyszło, ale obiecujemy poprawę.
Lubimy naszą Skodę, to fakt. Ale nie można jej nie lubić: wozi nas wszędzie bez pytania i bez jakiegokolwiek marudzenia, nigdy. Dzielny samochodzik. Zrobiliśmy już nim kilkdziesiąt tysięcy kilometrów tu i tam pomimo, "że mały, ciasny i bez komfortu", jak sam zwykłem o nim mówić.
Nie, nie sprzedajemy Skodzinki, za nic. Ale jest plan, to fakt, aby kolejne wyjazdy realizować innym już samochodem.
Wracając jednak do naszej spóźnionej relacji...
DZIEŃ 8 - PLAŻING...Plan był właśnie taki, aby zakosztować w końcu tej ślicznej wody, i zakosztować w sensie dosłownym. Ten dzień był dniem zaplanowanego lenistwa na plaży.
No i tu właśnie pojawia się pierwszy zgrzyt, na dźwięk słowa "plaża". Mamy oboje jedno skojarzenie z tym słowem, a mianowicie: piasek. Dla nas plaża to gorący piasek, po którym spacerujemy brzegiem oceanu/morza/jeziora. Piasek, wiecie, na którym można rozłożyć koc i posiedzieć, poleżeć lub się w nim na mokro wyturlać.
Dlatego chorwackie plaże stanowiły dla nas rozczarowanie. Fakt, że słyszeliśmy i czytaliśmy, że plaże są z reguły kamieniste, ale człowiek pewnych rzeczy sobie nie uświadomi aż do momentu, w którym rozbolą go stopy.
Tak więc, poszliśmy na plażę...
Nie interesowały nas plastikowe leżaczki na "plaży miejskiej". Nie interesowało nas leżenie na kocykach na betonowych wylewkach wgryzających się w wodę. Chcieliśmy czegoś na uboczu, czegoś spokojnego.
To tu. Udało nam się znaleźć 1.7 metra kwadratowego powierzchni przypominającej piasek i tam rozbiliśmy nasz obóz składający się z ręcznika. Byliśmy przygotowani. Posmarowaliśmy się kremem z filtrem, bo majowe słońce ponoć zdradliwe tu jest, a na stopy przyobraliśmy obuwie ochronne, bez którego lepiej nie wchodzić do wody.
I fakt, bez obuwia lepiej nie wchodzić do wody. To, że dno kamieniste to już się domyślaliśmy, ale nie tylko. Dno jest ochoczo porośnięte przez naturę, która wcale nie wygląda, że chce być miękka i przytulna. Na chorwackim dnie nie znajdziecie małego, puszystego kotka, który chciałby się z Wami pobawić. Znajdziecie całą masę pułapek.
A sama woda?
Poezja. Ciepła, mokra, i tak cholernie słona, że gdy schłem na brzegu to sól odpadała ze mnie płatami
Zrobiłem także test jak głęboko można wejść do morza na boso. Poddałem się bólowi po około dwóch metrach.
Tak czy inaczej w tej wodzie mógłbym pluskać się każdego dnia.
Wchodząc głębiej ( ale to już w butach ) można było znaleźć typowe morskie akcesoria, np. boję. Ja znalazłem boję w wersji premium.
Później do naszego obozu zawitał mały gość. Monia wypatrzyła.
Nastąpiło oczywiście standardowe szukanie kamyczków idealnych, które możnaby zajumać i przywieźć do domu, aby... aby czekały na swoją kolej na "coś z nimi zrobię", jak te wszystkie pozostałe kamyczki z poprzednich wypraw...
( a ile kwarcu mam do obrobienia z Kopalni Stanisław? tyle breloczków zrobię, tyle... wiertło kupiłem odpowiednie, tarczkę do cięcia specjalną... i leży to razem z tymi kamieniami piąty rok )
Dzika plaża, oprócz oczywistych zalet takich jak cisza i spokój, pełna była także różnych niespodzianek:
Wróciliśmy do domu, obmyliśmy się słodką wodą i poszliśmy plażą do Tribunj, gdyż koło plaży znajdować się miała dobra jadłodajnia. Znaleźliśmy ją, jednak nie skorzystaliśmy, ale zaplanowaliśmy taki sam spacer połączony z jedzeniem na dzień następny. Spacer plażą nie był długi, więc udaliśmy się w drogę powrotną do Vodic i poszliśmy coś zjeść. Albo zjedliśmy w domu. Nie jestem pewien. Jakoś tak nie mogłem się na niczym skupić, ponieważ z każdą godziną ciało piekło mnie coraz bardziej... Monię też...
Tak, słońce w maju jest ponoć zdradliwe, a my wyskoczyliśmy na plażę na kilka godzin z filtrem +30.
Jak dzieci. Takie duże, a takie głupie dzieci...
Efektów się domyślacie: poparzenia słoneczne.
To była niedziela, to pamiętam dobrze, bo wszystkie apteki w Vodicach zamknięte na cztery spusty.
W Internecie, dzięki jakiejś lokalnej stronie udało mi się odnaleźć apteki, które miały w niedzielę dyżury; najbliższą dla nas była apteka w Sibeniku. Był już wieczór i mieliśmy tylko 45 minut do zamknięcia. Szybki telefon, w Cro chyba wszyscy znają angielski. Ubraliśmy się - niestety - bo nie wypadało jechać nago i w tempie ekspresowym pojechaliśmy do centrum Sibenika, do ljekarni. Tak, jesteśmy na południu - tak, stanę przed bramą wjazdową na zakazie, tak, mam to w dupie.
Gdybyśmy sprzedawali Skodę i ktoś zadzwoniłby z pytaniem: "panie, a jaką ma tapicerkę?" to tamtego dnia odpowiedziałbym: "bolesną..."
Cena nie gra roli, chcemy żyć. Panthenol w żelu, pani da nam taki lepszy. Myślę, że oboje byliśmy już odpowiednio różowi.
Reszta wieczoru upłynęła nam na wzajemnym smarowaniu się, ale nie było w tym nic erotycznego.
W nocy oboje żałowaliśmy, że nie umiemy spać lewitując...
DZIEŃ 9 - NIEDOTYKALNOŚĆTo będzie chyba najkrótszy wpis.
One day off.
Nic nie zrobiliśmy. Pochodziliśmy trochę po Vodicach.
Potem poszliśmy plażą do Tribunj na "Oradę z grilla" i piwko w polecanej na tym forum smażalni. Danie było jak najbardziej poprawne, a podczas posiłku towarzyszył nam kot, który jasno dawał nam do zrozumienia, że wymaga swojej doli i nie przyjmuje do wiadomości żadnej formy odmowy. I tego dnia trochę zmokliśmy, ale był to przyjemny deszcz...
Nie byłbym teraz sobą, gdybym nie zrobił jakiegoś wtrątu motoryzacyjnego we wpisie, w końcu za fana motoryzacji się uważam. Właśnie wtedy, w Tribunj, zrozumiałem po co powstały kabriolety. Nawet jeśli są tylko Oplem Astrą.
Będąc jeszcze sekundę przy wątku motoryzacyjnym, to szwędając się przez Vodice natknęliśmy się na taki:
A na parkingu przed mariną stał taki:
I pomyśleć, że TAKIE COŚ ma pod maską trzy cylindry i blister baterii paluszków! Nie ważne, że łącznie generuje to ponad 360KM... Ale trzy cylindry? Jak to w ogóle brzmi? Czy ten silniczek jest w ogóle słyszalny zza szumu prądnicy? Czy ktoś wie dokąd ten świat zmierza?
W każdym razie, po obiedzie wróciliśmy plażą do miasta, a resztę dnia i wieczoru spędziliśmy na słodkim "nienierobiemiu" i uzupełnianiu izotoników.
( nie pijcie Ożujsko, bo to takie ichnie Tyskie, czyli "prawie jak piwo"... )
Jak dnia poprzedniego, było dużo nagości i wzajemnego dotykania się... tak, dobrze się domyślacie, nie było w tym przesadnej
przyjemności
Wieczór spędziliśmy także na pakowaniu się, gdyż był to nasz ostatni dzień w Vodicach, a następnego dnia mieliśmy ruszyć do
Dubrovnika.