DZIEŃ 6 - "MAN ON THE MOON"Dzień rozpoczęliśmy wcześnie, gdy słońce było jeszcze nisko, tradycyjnym już śniadankiem na tarasie. Śniadanko typowo wakacyjne: szybkie, proste i przyjemne. Uprasza się o nie komentowanie zawartości tależy
Zabraliśmy co potrzeba, pamiętając o czapkach oraz wodzie i ruszyliśmy "w lewo", na Zadar.
Plan na dziś: zabawa w załogę misji Apollo, czyli lądowanie na Księżycu. Współpomysłodawcą był użytkownik
kulka53, który pomysł podrzucił na etapie planowania. Pewnie sam o tym nie wie, ale serdecznie pozdrawiamy i dziękujemy!
Nie ujechaliśmy daleko gdy okazało się, że wg. AutoMapy nie ma jednak połączenia lądowego pomiędzy Vodicami a Prizną, która miała być naszą furtką na Księżyc. Na rogatkach Zadaru stwierdziła, że jednak jakaś droga jest i jeśli chcemy to może nas poprowadzić. A radości ich nie było końca, choć droga nie jest skomplikowana - trzeba po prostu wciąż jechać "w lewo"
Pamiętacie, jak kilka dni temu pisałem o świetnych drogach, wspaniałych zakrętach i Samochodowym Niebie? W drodze do Prizny znaleźliśmy się w Samochodowym Piekle. Kto jechał tam drogą od Zadaru to wie, że gdy minie się miejscowość Sibuljina to droga zmienia się niekończące się pasmo zakrętów, łuków i "esów-floresów". A dlaczego Samochodowe Piekło? Tamtego dnia przed nami jechał jakiś mały Peżocik, którego kierowca przed każdym - ale to każdym! - łukiem, nie ważne jak łagodnym, hamował "do dwójki" tylko po to, by po łuku gwałtownie przyśpieszyć... Swego czasu, razem z kolegą w pracy, opracowaliśmy wstępnie projekt pneumatycznej gwoździarki montowanej w przednim zderzaku samochodu. Tamtego dnia, na nadbrzerznych łukach, po raz setny bezsensownie hamując i niepotrzebnie redukując bieg żałowałem, że nasz projekt nie doczekał się chociażby prototypu. W końcu jednak udało się "przeskoczyć" Peżocika, a kierowca małej, odważnej Skodziny zaprzysiągł do końca dnia nie hamować przed żadnym łukiem.
Od jakiegoś czasu po lewej stronie towarzyszył nam cel podróży:
Czasami towarzyszył nam także od frontu:
Szpiegowskie "foto z przyczajenia": spacerująca Monia rozprostowująca nogi, a w tle Stały Ląd:
Woda gdzieś przy trasie. Takie kolorki tylko w Cro...:
W końcu dojechaliśmy do Prizny, gdzie grzecznie ustawiliśmy się w kolejce po bileciki na prom:
Każdemu, kto zdecyduje się na promową przeprawę z Prizny polecam zwrócić uwagę na toi-toia, który znajduje się przy kasie
biletowej. Warto. Celowo nie wstawiam fotki by rozbudzić Waszą ciekawość i sprawić, byście zapamiętali to zadanie. Ogłaszam także oficjalny konkurs: czteropak piwa wygra osoba, która udowodni, że miała odwagę z niego skorzystać.
Sam załadunek na prom był szybki i sprawny. Przyznam się, że była to nasza pierwsza samochodowa przeprawa, więc radocha była spora. Zaparkowaliśmy w wyznaczonym miejscu i ewakuowaliśmy się na wyższy pokład.
Podróż trwała krótko i była przyjemna. Po opuszczeniu promu przywitał nas Księżyc. Stwierdziliśmy, że czas przestać jechać wciąż "w lewo" i skręciliśmy w prawo - jedziemy na sam koniec Księżyca, do miasteczka o stosownej nazwie: Lun.
Droga do Lun jest tak prosta, że możnaby zablokować kierownicę patykiem i zająć się jedynie podziwianiem okolicy. Taka dygresja.
Lun to spokojna i leniwa miejscowość. Cóż tu dużo pisać.
Monia podpowiada, że do powyższego zdania należy się małe sprostowanie, i ma tu rację. Poszliśmy na kawkę do jakiejś niedużej kawiarenki. Wybraliśmy jedyny wolny stolik, a pech chciał, że naszymi sąsiadami była gromada dziarskich Niemców w wieku 50+. Oczywiście wszyscy już "po dwóch", głośni, wręcz niedorzecznie hałaśliwi, prowadzący dialogi pomiędzy sobą na maksymalnej głośności. Dialogi najpewniej zabawne, bo wybuchali salwami śmiechu tak wymuszonego i gardłowego, że zacząłem zastanawiać się czy będziemy świadkami powstania odmy płucnej lub udaru mózgu... Patrzyliśmy na nich z politowaniem, podobnie jak siedząca obok nas parka Austriackich seniorów. W końcu wszystkie najśmieszniejsze na świecie dowcipy zostały opowiedziane, piwa dopite, więc towarzystwo z nabrzmiałymi do przesady tętnicami szyjnymi ruszyło do wyjścia. Oczywiście biedna kelnerka musiała za nimi biegać, gdyż zostawili przy stole kurtki(!) i torebki uważając, że obsługa hotelowa wszystkim się zajmie... Masakra. Wiem, że to politycznie niezbyt poprawne ( zapewne! ), ale chyba nie cierpię Niemców. Może i robią niegłupie bryki i mają fajne autostrady, ale zachować się to oni nie potrafią.
Tak czy inaczej - ruszyliśmy do kolejnego "waypointa" dnia - miasteczka będącego imiennikiem Księżycowej Wyspy - do Pag.
Widok na Stały Ląd, foto z drogi:
Dotarliśmy na miejsce.
Bardzo przyjemne miejsce, takie widokówkowe. Przy okazji byliśmy świadkami parkingowej stłuczki, sprawca której zachował się bardzo południowo - zawinął się z miejsca zdarzenia jak gdyby nigdy nic, nie przejmując się ludźmi stojącymi i bezczelnie obserwującymi "co będzie dalej?"
Kilka fotek z miasteczka Pag:
Pierwszy raz w życiu widziałem miejsce parkingowe dla ryb...
...oraz solarną ławkę z gniazdkami - gdyby ktoś chciał się podładować podczas odpoczynku:
Zwiedziwszy Pag wyruszyliśmy w drogę powrotną.
Na uwagę zasługuje miejsce zaraz przed momentem, gdy wyspę się opuszcza, dosłownie przed samym Paśkim Mostem. Polecam zatrzymać się i chwilę pokontemplować widok. Fajne uczucie, gdy obserwowałem góry na horyzoncie wiedząc, że kilka godzin temu prowadziłem auto u ich podnóży. Podróżowanie to świetna rzecz. Podróżujcie kiedy tylko możecie.
Sam most, z nieznanych nam przyczyn, w Internetach opisują jako "zadziwiający" i "niezwykły", podczas gdy jest on po prostu zwyczajny - jest jednym z setek zwykłych chorwackich mostów. Widzieliśmy już ładniejsze, dłuższe, wyższe i bardziej karkołomne.
Kilka fotek ze wspomnianego punktu:
Nasza dzielna Skodzina podczas odpoczynku:
( gdybyśmy kiedyś chcieli ją sprzedać to będzie niepowtarzalne zdjęcie na OLX
)
Opuszczona budka na poboczu:
...oraz jej prześliczni mieszkańcy:
Następnie wróciliśmy do Vodic, a droga powrotna była dużo szybsza, ale już nie tak atrakcyjna.
To był udany dzień pełen wrażeń i obrazków, które zapamiętamy na długo.
Dzień na Księżycu. Misja Apollo zakończona powodzeniem.
"Houston, obyło się bez problemów".
PS. Tak, oglądając te zdjęcia dochodzę do wniosku, że koniecznie muszę oddać aparat do czyszczenia matrycy. Koniecznie...