cd. Raju na Ziemi.
Zjechaliśmy w końcu na sam dół (no prawie) i zatrzymaliśmy się na jakimś parkingu, żeby się rozejrzeć. Nie zdążyłam jednak dobrze rzucić okiem tu i tam, bo zjawił się przy nas bardzo sympatyczny starszy pan, który zaproponował "apartman" dla naszej piątki za 60 euro. Zadowoleni, że tak łatwo nam poszło, przytaknęliśmy.
Pan kazał nam jechać za sobą, więc posłusznie wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy za nim. Mąż po drodze stwierdził, że czuł od pana lekko "zawiany" oddech. I jak się okazało, miał rację, bo jego samochód wykonywał delikatny slalom, choć droga była prosta.
Niedługo jednak cieszyliśmy się tą prostą drogą, bo pan nagle ostro skręcił i wjechał w uliczkę. Nie dość, że kąt nachylenia 50 stopni (na moje oko nawet więcej), to jeszcze wąska jak diabli. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że taki urok tych uliczek i będę je po prosu uwielbiać.
Jednak w tamtej chwili daleka byłam od uwielbienia. Mąż wkurzony (samochód to jego oczko w głowie i choć do limuzyn nie należy, to prawie ocierał się o mur lusterkami, a do tego tarł podwoziem o podłoże). Młodzież nagle zdziecinniała i chciała się kąpać już, natychmiast, a w ogóle to oni przyjechali nad morze, nie w góry. A auto naszego pana z parkingu coraz wyżej i wyżej.
Jak dojechaliśmy w miejsce, że wyżej już się nie dało (chyba byśmy zrezygnowali wcześniej, ale nijak nie szło zawrócić), pan z parkingu zniknął za drzwiami jakiegoś domu i....nie pojawił się już więcej. Stukałam, pukałam, dzwoniłam, bo się uparłam, że przynajmniej zobaczę, gdzie miałam mieszkać, ale nie dane mi było.
Mąż tymczasem zaczął powoli jazdę z górki na pazurki, zostawiając zbędny balast, czyli nas, na tejże górce. Zaczęliśmy ostry marsz za samochodem.
Po drodze wysłuchałam sto tysięcy skarg i zażaleń od młodzieży (swoją droga strasznie ta młodzież teraz niewytrzymała):
1. że żar się z nieba leje
2. że co ja za miejscowość wynalazłam
3. że dziadek z parkingu walnięty i jak wszyscy Chorwaci są tacy, to gdzie ta ich gościnność
4. że chce im się pić
5. że nie wzięli z samochodu okularów
6. że ojca to my na pewno teraz nie znajdziemy
7. a w ogóle to "coś" strasznie hałasuje i to są pewnie te cykady, o których im mówiłam, a jak one tak cały czas będą, to oni zwariują (potem te cykady nagrywali i ustawiali jako dzwonki w telefonach
)
W sumie to nie słuchałam dokładnie tych ich wynurzeń, bo wślepiona byłam w kolor wody, który był nieziemski (przecież nigdy wcześniej takiego nie widziałam), w oszałamiającą roślinność i jej cudną zieleń i myślałam sobie, że ja właściwie to moge spać w samochodzie, byle tylko tutaj być.
Tak, wpatrzona we wszystko, co było dla mnie "takie nowe i takie pierwsze" znalazłam się na głównej ulicy Baski Vody i przy naszym samochodzie, który na tejże ulicy stał. O samochód opierał się przyjaźnie wyglądający pan. Zapytał, czy to jest mój samochód i wskazał dom , w którym mój mąż właśnie ogląda lokum, gdzie natychmiast pobiegłam. Zaraz za mną dopełzła młodzież. Wszystko nam tu pasowało i po chwili wtargaliśmy bagaże. Mieliśmy do dyspozycji 3 sypialnie, pokój dzienny, dwie kuchnie i 2 łazienki za 70 euro/dzień. spokojnie mogłyby mieszkać z nami jeszcze dwie osoby.
Młodzież pobiegła natychmiast zanurzyć się w Adriatyku (a plaża o rzut beretem), mąż natychmiast pobiegł do sklepu po piwko (tyle mu naopowiadałam o Karlovacko i Ożujsko, ze aż bałam się, czy mu posmakuje, ale po błogiej minie poznałam, że i owszem), a ja popstrykałam trochę zdjęć:
Widok z balkonu "południowego":
A tu statek "Bibe", którym parę dni później popłynęliśmy na Fishpicnic:
I widok z balkonu poźnym wieczorem (obraz rozmyty, bo robiony po wypiciu czerwonego winka
):
Jeszcze widok z balkonu "zachodniego". Ten balkon był znacznie mniejszy, ale uwielbiałam wstawać raniutko i patrzeć na "siedzące" nad szczytami chmury.