12 lutego: Środa na PenkenPogoda za oknem zapowiadała cudowny dzień.
Prognoza w tv w rytm tyrolskich melodii mówiła, że na Penken cały dzień będzie
żyleta, więc postanowiliśmy wyruszyć właśnie tam.
Zaparkowaliśmy samochód przy kolejce Horbergbahn, czyli przy pierwszej możliwej jadąc od strony Zell am Ziller. Penkenbahn może i jest ciekawsza pod względem widoków i wrażeń, ale ciężko zostawić samochód gdzieś w pobliżu, a dreptać nam się nie chciało.
Na górze jak zwykle spora ilość ludków.
Ostatnie poprawki...
... i ruszamy.
Praktycznie cały dzień spędziliśmy na Horbergu szusując czarną 17 i czerwoną 27.
Było troszeczkę zwiedzania, ale tylko malusio.
Zwiedzania było malusio, bo...
Penken jest ośrodkiem, który należy do tych najmniej lubianych przez mojego Pana... tzn dowiedziałam się o tym dopiero jak byliśmy na miejscu
Jego nos spuszczony na kwitnę mówił wszystko, a na pytanie dlaczego nie powiedział tego rano, bo przecież pojechalibyśmy w inne miejsce, usłyszałam, że chciał mi zrobić przyjemność i jak już chcę Penken, to niech będzie Penken.
Najlepsze w tym wszystkim jest to, że ja też za Penken nie przepadam, więc zwykłe niedomówienie sprawiło, że przez pół dnia mieliśmy muchy w nosie
Jako, że oboje jesteśmy cholerykami ostra wymiana zdań i ochota przyłożenia nartą w
dupsko oczyściła atmosferę
Z wyżej wymienionych racji, zdjęć z tego dnia nie mamy zbyt wiele... a przynajmniej takich które da się pokazać
Mój ulubiony wyciąg
Już w lepszych humorach zrobiliśmy krótkie Apres Ski.
Nartowanie skończyliśmy po godzinie 15. Tego dnia zrobiliśmy 43km, więc nie było tak źle.
W czwartek pojechaliśmy w nasze ulubione
miejsce, czyli do Gerlos- zdjęć będzie więcej