oj tak, to były świetne wakacje i właściwie nie tylko ze względu na to, że były w Chorwacji, ale także dlatego, że dobraliśmy się idealnie ekipą. Bawiliśmy się CUDOWNIE, chociaż mogłoby się wydawać, że wiele nas różni (małżeństwo 35/40 lat - bezdzietne, kawaler 65 i my - 28 lat - rodzina z dzieckiem)... Kto by pomyślał, że mieszanka będzie wybuchowa???
Zaczęło się od zakładu chłopaków:
- Robimy coś szalonego przed wyjazdem - oznajmił Paweł.
- Ok, ale co? - zapytał mój mąż.
- Ja farbuję włosy na czerwono, a ty golisz 1 nogę
Wariaty! Myślałam, że padnę
Wieczór przed wyjazdem mój mąż zabrał się za golenie nogi... Niestety nie załączę fotek, bo błagał mnie, żeby je skasować i tak też zrobiłam. Ale uwierzcie mi, przeżycia były przednie!
Ciekawe czy na forum jest więcej tak pokręconych facetów?
Ale za to go kocham, a Paweł w niczym mu nie umniejsza
Właściwie to Paweł jest prowodyrem tego wszystkiego - uwielbiam takich ludzi!
Tak więc, wracając do golenia nogi: (wiem, może dla was mało ciekawe, ale takich głupawych wyczynów będzie więcej i wtedy już będą fotki)
- Kochanie ile zajmuje golenie nóg? - zapytał mój mąż.
- Jak na twoje chaszcze, to może w pół godziny się wyrobisz...
Wieczorem stawił się Paweł, by udowodnić, że się farbnął. Cwaniak jeden się ustawił, bo przed farbowaniem zgolił się prawie na łyso... Ale jak za dnia zaświeciło słońce można było dojrzeć, że ma glacę czerwoną
Wyglądał jakby ją sobie "opalił"
W każdym razie, mój mąż zobowiązany był zacząć golić nogę...
O 21.00 zabrał się do roboty... Zajechał kilka maszynek. Z łazienki dobiegały na przemian odgłosy krzyku, wyzwisk, jęków i westchnień
Około 23.00 wyszedł... Cały pozacinany!!!
- Co za burak jeden! Że ja się tak dałem wkręcić! On miał łatwiej, mniej roboty. Zemszczę się! - wyzywał na Pawła. A ja składałam się ze śmiechu.
Do łazienki wolałam nie wchodzić - wyglądała jak po wojnie! Pełno krwi... Wszędzie kłaki... W misce, poza nią... Brodzik zapchany...
- Nie pójdziesz spać, dopóki tego nie przetkasz - oznajmiłam kładąc się do łóżka.
Mój mężuś poszedł spać ok.1.00
Rano rozemocjonowani wyruszyliśmy
Nie pamiętam dokładnie trasy (bo i po co), ale w skrócie:
jechaliśmy przez Słowację, Węgry - Budapeszt, Chorwacja, Bośnia i Harcegowina i znowu Chorwacja, później 9km Bośni (Neum) i znowu Chorwacja, by dojechać na półwysep Peljesac i z Orebić przeprawić się promem na Korculę.
Pewnie co niektórzy chwycili się za głowę, że porwaliśmy się na taką trasę, ale właściwie to nie chodziło tylko o winiety, ale także o widoki... Szkoda tylko, że przez Bośnię jechaliśmy nocą, bo podobno tam są najfajniejsze. Chociaż jednego widoku nie zapomnę, kiedy w środku nocy wysiedliśmy rozprostować kości w Bośni. Wokół nas wysokie góry, w tle słychać szum jakiejś rzeki (?), a nad nami pięknie rozgwieżdżone niebo i nic prócz tych gwiazd i zarysu gór nie widać. Cudowne wrażenia!
W Słowacji podziwialiśmy fajne serpentynki... A w Budapeszcie utknęliśmy w korku na jakąś godzinę. Córci zaplanowaliśmy trochę czas w aucie - tablet z bajkami i grami, zeszyt do malowania itp. Na stacjach bieganie, by "odciążyć pupy", a rozruszać nogi, puszczanie baniek... i jakoś poszło
Przeżyliśmy trasę. Właściwie, to nasza córcia przeżyła ją najlepiej z nas wszystkich. Przespała całą noc. Nam humorki dopisywały do 1.00 w nocy (czyli przez 16 godzin jazdy byliśmy nadzwyczaj żwawi - a o to nie trudno w tym gronie)
Ale później było już tylko gorzej...