Podróż bez godziwego noclegu (czytaj: łóżka) - sprawił, że w nocy nie wiedziałam co ze sobą zrobić. Byłam już tak umordowana jazdą, że rozłożyłam się na tylnej kanapie, nogi wywaliłam na męża, a głowę wsadziłam pod fotelik mojej córki (tzn. między podstawkę, a jego oparcie) i zasnęłam na twardym plastiku... Wszystko jedno, byle nie na siedząco. Budziłam się co jakiś czas, a kiedy przyszło mi się wydostać spod fotelika okazało się, że to nie takie proste...
Wyjście spod niego wymagało opanowania wyższej szkoły akrobatyki... Łeb mi chyba spuchł od tej jazdy, bo za Chiny nie mogłam go wyciągnąć na światło dzienne
A kiedy już poskładałam się do "kupy", ujrzałam równie "wymemłanego" kierowcę... Też trochę drzemał w aucie, ale co to za sen?
- Oj, widzę, że nie tylko ja tak kiepsko przędę... - pomyślałam.
Zanim dojechaliśmy do półwyspu, mijaliśmy co chwilę przejścia graniczne. Miałam wrażenie, że mam Deja Vu... Ile razy można wjeżdżać i wyjeżdżać z Bośni i Chorwacji???
Normalnie, niekończąca się historia...
Kiedy w końcu dotarliśmy do Orebić, prom właśnie odpływał. Musieliśmy czekać około godzinki, ale przyjemnie było podziwiać uroki Chorwacji i czuć powiew tamtejszego przyjemnego wiaterku...
Podróżą byłam wykończona do tego stopnia, że kręciło mi się w głowie i panikowałam za każdym razem, kiedy moja córka zbliżała się do wody. Miałam wrażenie, że do niej wpada... Świat wirował...
Żona Pawła uspakajała mnie:
- Nie panikuj. Jestem przy niej i jej pilnuję. Nic się nie stanie. Oddychaj głęboko... Dotarliśmy i teraz może być już tylko lepiej
Fakt, może być już tylko lepiej
Jestem w Chorwacji i spełniam marzenie - nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba! Usiadłam więc na ławce i odprężyłam się. Przyglądałam się otaczającym mnie pięknym górom, wodzie, palmom, krabowi, który próbował się wydostać z wody i wspiąć po ścianie... Łapczywie chwytałam każdy zakątek, by zapisać go w kadrze pamięci... Ogarnął mnie błogi spokój... I choć wszystko mnie bolało po tej podróży, nie dałam się wytrącić z tego stanu...