To nie wszystkie świątynie Suczawy, jednak my musimy jechać dalej. Przez dziwne uliczki wracamy do samochodu pod zamkiem i zaglądając na mapę zastanawiam się co robić dalej... W planie są Jassy, jedno z największych miast Rumunii i druga stolica Mołdawii. Wieczorem chcemy dotrzeć do Kiszyniowa a jeszcze mamy perspektywę przekraczania granicy, więc mimo iż na zegarku jest dopiero wczesne popołudnie to wcale czasu nie jest za dużo. Ostatecznie podejmuję decyzję że ponieważ i tak będziemy obok Jass przejeżdżać, więc zahaczymy o nie choćby na chwilę.
Nie uśmiecha mi się ponownie przebijać przez ulice Suczawy więc kieruję się na boczną drogę z której łączę się potem z główną. To było dobre posunięcie zaoszczędzające trochę czasu no i ruch był mniejszy... Obrazy z drogi namacalnie pokazują suchość tego lata.
Im bliżej Jass tym krajobraz staje się bardziej stepowy. Tu i ówdzie rozrzucone są niewielkie zagrody pasterzy, co przypomina klimat rodem z filmów Mad Maxa .
Droga nr 28 oznaczona jest na mojej mapie jako dwupasmowa. W rzeczywistości prawy pas to pas... awaryjny, węższy niż ten lewy . Efekt jest taki, że dwa samochody ledwo się mieszczą obok siebie, a gdy chcemy wyprzedzać przy jednoczesnym ruchu z naprzeciwka to odległości między mijającymi się autami wynoszą czasem po kilka centymetrów .
Jassy (Iași) to już nie Bukowina, ta część Mołdawii nigdy nie należała do Habsburgów jak Suczawa. Pełniła rolę stolicy Mołdawii, przez kilka lat była także drugą stolicą jednoczącej się Rumunii obok Bukaresztu. W czasie Wielkiej Wojny gdy ten został zajęty przez wojska Państw Centralnych to właśnie Jassy były stolicą nieokupowanej części kraju. Ośrodek pełen zabytkowych kościołów i synagog; w okresie międzywojennym działało w niej 127 żydowskich obiektów kultu, a Żydzi stanowili 1/3 mieszkańców. W pogromie w 1941 roku rumuńskie wojsko i policja zabiła około 15 tysięcy starozakonnych, dziś stanowią mniej niż jeden procent z czterema synagogami.
W każdym razie można spędzić w Jassach kilka dni aby poznać miasto na spokojnie, a my mamy godzinę! Czas który zaoszczędziliśmy na dojeździe szybko tracimy podczas kręcenia się po mieście w poszukiwaniu centrum, które w żaden sposób nie jest oznaczone. W końcu fuksem nam się udaje i przez przypadek parkujemy dokładnie tam gdzie chciałem - obok kościoła katolickiego.
Tuż obok rozciąga się szeroki deptak - bulwar Stefana Wielkiego. Ta część miasta jest czysta i zadbana oraz sprawia chyba najbardziej europejskie wrażenie z dotychczas oglądanych miejscowości.
Po przeniesieniu stolicy z Suczawy do Jass także metropolita mołdawski ulokował tu swą nową siedzibę. Katedra (sobór św. Paraskiewy, Spotkania Pańskiego i św. Jerzego z XIX wieku) jest niestety w remoncie i prawie cała zasłonięta rusztowaniami.
Otaczają ją wianuszkiem inne budynki służące metropolicie.
Za kościołem katolickim widzimy monaster Trzech Świętych Hierarchów. Wzniesiony w XVII wieku kilkukrotnie był niszczony i plądrowany (m.in. przez wojska Sobieskiego), a w czasach komunistycznych służył jako muzeum.
Bulwar Stefana Wielkiego zamyka monumentalny budynek widoczny z daleka...
To ogromny Pałac Kultury budowany w latach 1906-1925 w mieszaninie stylu secesyjnego i neogotyckiego. Stanął w miejscu średniowiecznego dworu hospodarów i jest jednym z najbardziej znanych gmachów w Rumunii.
Obok skromnie przyczaiła się niewielka cerkiew św. Mikołaja; datowana na XV stulecie co czyni ją najstarszą świątynią Jass. Ponieważ zaraz obok była siedziba władców nazywano ją "Książęcą" albo "Hospodarską", a przez ponad wiek pełniła rolę soboru. Dom jednego z metropolitów - Dosyteusza - stoi przy cerkwi.
Sprint po fragmencie starówki zakończony, wracamy do auta. Zdecydowanie trzeba będzie kiedyś tu wrócić na dłużej. Kiedy?
Wyjazd z centrum wcale nie był prostszy niż wjazd - tzn. wyjechać wyjechaliśmy w miarę szybko, ale nigdzie nie umiałem znaleźć znaków w kierunku granicy. W końcu w akcie desperacji uruchomiłem pożyczony od rodziców GPS i nabiłem odpowiednią trasę.
Do przejścia w Sculeni to ledwie dwadzieścia kilometrów więc pokonujemy tę odległość szybko i zatrzymuje nas dopiero długi sznur samochodów na granicy. Tu kończy się EU, Rumunom nie spieszy się wcale, Mołdawianom niewiele bardziej, więc wiemy już iż do Kiszyniowa raczej nie dotrzemy za dnia. A tak chciałem uniknąć jazdy po zmroku!
Rumunię żegnamy na kilka dni...