Pewna pani śpiewała, że w Pekinie jest 9 milionów rowerów. Na szczęście to podobno nieprawda .
Chociaż rowerów w Pekinie sporo mi to miasto będzie się kojarzyło nie z nimi a z trzema innymi rzeczami:
1) Mnóstwo ludzi
Podobno każdy Chińczyk stawia sobie za punkt honoru odwiedzenie Pekinu co najmniej raz w roku. Jeśli doda się do tego sporą populację miasta + licznych turystów i innych przyjezdnych to jest tego naprawdę dużo. Dziki tłum ludzi towarzyszył nam właściwie wszędzie – w trakcie spaceru, zwiedzania, na zakupach, na śniadaniu w hotelu i gdzie byśmy się nie ruszyli.
2) Duchota nie z tej ziemi
Pierwsze wrażenie po wyjściu z pociągu – jest koszmarnie duszno i gorąco. To uczucie będzie nam towarzyszyło prawie cały czas – rano, popołudniu i wieczorem. Dopiero wycieczka na Wielki Mur pozwoli odetchnąć nieco świeższym powietrzem.
3) Mgła (smog?)
Przez cały czas towarzyszyło nam również coś w rodzaju mgły pomieszanej ze smogiem. Zjawisko, którego nie widziałam nigdzie indziej. Zobaczycie na zdjęciach – praktycznie każde jest nieco zamglone a kolory przyszarzałe (i to nie jest wina brudnego obiektywu ).
Pierwszy dzień (a właściwie popołudnie) potraktowaliśmy jako wstęp do lepszego poznania miasta i udaliśmy się na spacer po najbliższej okolicy. Mieszkaliśmy w dzielnicy starych hutongów, które przed igrzyskami w 2008 r. wyburzono i postawiono zupełnie nową dzielnicę, która miała być wizytówką miasta. Nie da się ukryć, że jest dość estetycznie (tynk się nigdzie nie sypie, jest kanalizacja więc nie capi itp. itd.) ale jednak dość nijako.
Na szczęście wystarczyło pójść w drugą stronę niż tłum i tam zachowało sie jeszcze trochę bardziej autentycznej atmosfery
Wygłodniali postanowiliśmy coś zjeść. Chcieliśmy żeby było autentycznie i po chińsku. Weszliśmy do baru gdzie siedzieli praktycznie sami miejscowi jednak nas skusiło wołanie naganiacza, że oni mają „menu in English”. Dotychczas wydawało mi się, że mój English jest nie najgorszy i w zakresie kulinariów spokojnie jestem się w stanie dogadać. Niestety Chinease English okazał się prawie nie do przejścia i musieliśmy się posiłkować obrazkami. Małż wziął jakieś warzywka w cieście ja makaron ryżowy z warzywami i jajem. Wydawało mi się, że umiem jeść pałeczkami ale zjeść pałeczkami klejący ryż albo coś większego a zjeść pałeczkami śliski makaron to dwie zupełnie odrębne historie – i chociaż prawie cała knajpa mocno mi kibicowała i doskonaliła jak mogła moją technikę trzymania pałeczek to w końcu kelnerka się zlitowała i przyniosła mi poczciwy, europejski widelec .
Knajpa wyglądała tak
Potem jeszcze krótki spacer (przy ichniejszych standardowych iluminacjach, nasze bożonarodzeniowe mogą się schować )
I idziemy spać bo jutro czeka nas intensywny dzień.
CDN