Pora i na moje wpisy
Wakacyjny urlop czas zacząć! Tradycyjnie kierunek południowy. Rok temu pojechaliśmy w drugiej połowie sierpnia, ponieważ naiwnie sądziłem, że miesiąc ten w czasie pandemii będzie luźniejszy, a było dokładnie odwrotnie: niektóre kraje już wtedy zaczęły się zamykać, trochę popsuło to nam plany. Tym razem postanowiłem dmuchać na zimne i ruszyliśmy w połowie lipca. Po czasie okazało się, że nie miało to większego znaczenia, lecz któż to mógł wiedzieć??
Skrót przez czeski Śląsk i potem przejazd przez Słowację, bez historii. Tradycyjnie w dniu wyjazdu pogoda jest średnia, nawet trochę padało. Mniej tradycyjnie - zamiast cisnąć autobaną aż do Bratysławy część drogi pokonałem bocznymi drogami, aby dotrzeć do Komarna. Tam jedyny postój na zakupy i przekraczamy Dunaj nowym mostem (według google.maps miał być zamknięty, ale normalnie szło z niego skorzystać).
Na Węgrzech witają mnie moje ukochane słoneczniki! Uważam, że lato bez tych roślin straciłoby znacznie ze swego uroku .
Tankuję na pierwszej (Putinowskiej) stacji, gdzie mam krótkie zwarcie z jakąś starą Niemrą, której strasznie się spieszy. Zaraz potem wpadam na autostradę. Autópálya M1 jest jedną z najstarszych u Madziarów, pierwsze odcinki otwarto w latach 70. ubiegłego wieku. To widać i czuć: nawierzchnia pozostawia sporo do życzenia, a przede wszystkim posiada jedynie dwa pasy, co przy ogromnym ruchu od strony Austrii powoduje, iż nieustannie jedziemy w tłumie i nawet na lewym pasie trudno osiągnąć prędkość większą niż 100 km/h.
Z autostrady zjeżdżam do Felcsút. Wioska, licząca niecałe dwa tysiące mieszkańców, położona czterdzieści kilometrów na zachód od Budapesztu. Typowa ulicówka, o której nikt by nigdy nie usłyszał, gdyby nie fakt, że swoje dzieciństwo spędzał w niej Victor Orban. Miejscowość jest przykładem, jak może wyglądać polityka, gdy całe państwo stanie się własnością jednego człowieka (bo nawet nie partii) i jego przydupasów. W 2014 roku otwarto w Felcsút nowoczesny stadion piłkarski Pancho Aréna wraz z imponującym zapleczem. Osobiście nie mam nic przeciwko budowie nowych obiektów sportowych, ale mówimy o kompleksie, który kosztował ponad sześćdziesiąt milionów euro, z tego większość pochodziła z funduszy publicznych, a część od różnych spółek mniej lub bardziej powiązanych z premierem. Ilość miejsc siedzących wynosi raz tyle, ilu obywateli pomieszkuje w wiosce (niecałe cztery tysiące), a średnia ilość widzów to mniej niż pięćset osób, głównie na trybunach VIP. A gdyby takie stadiony postawić w każdej mieścinie albo chociaż w każdym powiecie? W czym inne wioski są gorsze?
Trzeba przyznać, że sam stadion jest ładny, zaprojektował go sam Imre Makovecz, najsłynniejszy węgierski architekt ostatniego półwiecza. Grający na nim zespół Puskás Akadémia (legendarny Ferenc Puskás nie ma z nim nic wspólnego) w wyniku fuzji stał się najpierw drugoligowcem, a potem wdarł się do pierwszej ligi. To musi być dziwne uczucie występować w drużynie, której kibicuje garstka ludzi...
Stadion stanął w nieprzypadkowym miejscu, gdyż kilkanaście metrów od... domu rodzinnego Victora Orbana. Dosłownie! Biała, skromna, odnowiona chałupa oddzielona od sportowych murów jedynie ulicą. Swoją drogą to ciężko mi sobie wyobrazić rezydencję, do której na weekendy wpada Jarosław Kaczyński, a która nie jest nieustannie chroniona przez policję, służby i prywatną ochronę. W Felcsút nie było żywej duszy, można wręcz dobijać się do płotu.
Stadion to nie wszystko. Węgierski premier, jak wielu dużych chłopców, lubi również kolej i postanowił podarować taką swemu matecznikowi. W tym celu wykorzystał ślad nieczynnej linii, na której położono tory wąskotorówki. I tu także napiszę, że absolutnie jestem za rozbudową transportu kolejowego, ale diabeł jak zwykle tkwi w szczegółach! Wąskotorówka Felcsúti kisvasút liczy sobie sześć kilometrów i składają się na nią trzy stacje: przy stadionie, w wiosce oraz w sąsiednim Alcsútdoboz, skąd pochodził ojciec Orbana. Rząd uznał inwestycję za priorytetową w skali kraju i oprócz środków państwowych przekazał na nią dwa miliony euro z funduszy unijnych. Oficjalnie zakładano, że będzie ona nie tylko atrakcją turystyczną, ale posłuży również jako środek transportu dla okolicy i korzystać z niej będzie siedem tysięcy osób dziennie. W rzeczywistości obłożenie wynosi od 30 do 110 pasażerów na dzień, a przez wiele dni nie jeździ nią nikt, więc generuje nieustanne straty. Co prawda zapowiadano, że zostanie ona przedłużona do dworca w Bicske, gdzie można się przesiąść na pociągi do Budapesztu, ale na zapowiedziach się skończyło.
Oczywiście wąskotorówkę krytykuje węgierska opozycja, dostało się także Unii Europejskiej, która jak zwykle nie kontroluje, na co są wydawane przekazywane przez nią pieniądze (dziwnym przypadkiem politykom antyunijnym zupełnie nie przeszkadza korzystanie z unijnej, skażonej kasy ). Według złośliwych opinii linia służy jedynie jako dojazd na mecze i z powrotem, kiedy z pewnych powodów nie można skorzystać z samochodu.
Podjeżdżam pod odnowiony dworzec w Felcsút. Cisza, spokój, słyszę gdakanie kur z pobliskiego gospodarstwa. Na peronie działa lodziarnia, pod parasolem siedzi jeden znudzony facet. Zaglądam na rozkład, ale musiałbym spędzić tu zbyt dużo czasu, aby doczekać się przyjazdu pociągu.
Dodam, że premier planował jeszcze budowę w wiosce lotniska, ale z tego na razie nic nie wynikło.
Opuszczamy matecznik Orbana, przejeżdżamy nad M1, gdzie już zaczyna tworzyć się korek. To co będzie w Budapeszcie??