Warna (Варна) leży już poza Dobrudżą, ale niewątpliwie na jej bułgarską część silnie oddziałuje. To trzecie największe miasto w kraju i ważny port nad Morzem Czarnym. Pierwsi - jak zwykle - byli tu Trakowie, później przypłynęli Grecy, zjawili się Rzymianie. W średniowieczu władza Bizantyjczyków mieszała się z (Proto)Bułgarami. Po upadku Konstantynopola Warna na cztery wieki stała się grodem tureckim.
Przez Warnę przejeżdżałem cztery razy i dwa razy się w niej zatrzymywałem na zwiedzanie. Początkowe wrażenie nie było zbyt imponujące - nieustanne korki (brak obwodnicy) oraz ciągnące się kilometrami przedmieścia z dziesiątkami warsztatów samochodowych.
Centrum prezentowało się lepiej, ale pojawił się problem występujący w wielu miastach zagranicznych - konieczność zapłaty za parkowanie. W ramach walki z zacofaniem włodarze Warny postanowili usunąć wszelkie parkometry i obecnie jedyna możliwość opłacenia postoju to wysłanie smsa z bułgarskiego numeru. Ponoć są jakieś punkty sprzedające bilety parkingowe, lecz żadnego nie spotkaliśmy. Ja wiem, że dziś niemal każdy posiada smartfona lub chociaż komórkę, ale - na litość boską - kwestia zarządzania miejscami do parkowania należy do zadań samorządowych, a wpływy lądują w budżecie miejskim. Dlaczego zatem dyskryminuje się obywateli bez odpowiedniego sprzętu oraz turystów (jeszcze nie zgłupiałem, aby z takiego powodu nabywać bułgarską kartę SIM)? Co następne? Załatwisz sprawę w urzędzie tylko z odpowiednią aplikacją, a śmieci odbiorą jedynie zarejestrowanym na odpowiednim portalu? Paranoja...
Na szczęście w Warnie sprawę tę ratuje kilka obiektów prywatnych (a przynajmniej nie samorządowych), gdzie można normalnie zapłacić w budce przy wyjeździe. Podczas piątkowej wizyty zostawiłem wóz przy nabrzeżu niedaleko jakiegoś urzędu i poza koniecznością jazdy pod prąd wszystko działało sprawnie. W poniedziałek nie było już tam miejsc, więc wjechaliśmy na pustą przestrzeń na terenie portu. Ten parking chyba nigdy się nie zapycha.
Oprócz nagrzanego do granic możliwości asfaltu spotkamy tutaj knajpy oraz m. in. wesołe miasteczko.
O funkcjach portowych jednak nie zapomniano. Przy nabrzeżu stoją dźwigi, a kawałek dalej pływający kolos -
Amis Justice zarejestrowany w Panamie, rok budowy 2017. Stał w Warnie kilka dni, a według strony rejestrującej ruch statków, to w momencie pisania tego tekstu właśnie zmierzał do wybrzeży Meksyku
.
Nie będzie zaskoczeniem, że Warna to główna baza bułgarskiej marynarki wojennej. Po drugiej stronie basenu widzę kilka okrętów: od lewej niszczyciele min
Cibar (Tsibar) i
Struma, zbiornikowiec
Bałczik i jednostka ratunkowa
Proteo. Niszczyciele są weteranami z floty belgijskiej i holenderskiej, a
Proteo służył kiedyś pod włoską banderą.
Choć Bułgaria posiada znacznie dłuższą linię brzegową niż Rumunia, to nie można napisać, iż jej marynarka wojenna jest silniejsza od sąsiadów.
Zaraz obok portu trafiamy na ślady ze starożytności - pamiątka po rzymskim mieście Odessos. Są to ruiny łaźni tzw. południowych, przy czym ich datacja ma spory rozrzut - od III do VI wieku naszej ery. Ciepłe cegły upodobały sobie koty, a ich sierść przystosowała się do otoczenia
.
Kilkaset metrów dalej znajdowały się łaźnie północne - starsze, bo z II wieku naszej ery. Był to ogromny kompleks, czwarty pod względem wielkości w całym Imperium, a największy na Bałkanach.
Po sąsiedzku, otoczona ogrodem, stoi cerkiew św. Atanazego z 1838 roku. W czasie komunizmu zamieniono ją na muzeum ikon, obecnie znów pełni funkcje sakralne.
Warneńska starówka to mieszanina budynków z przełomu XIX i XX wieku oraz z epoki Bułgarskiej Republiki Ludowej. Nieco chaotyczna, oszpecona setkami reklam zachęcających do wizyt w kasynach, lokalach międzynarodowych sieci lub do zjedzenia kebaba.
Główny plac - Niepodległości. Za komuny nazywał się "9 września" - to data zamachu stanu z 1944 roku. A propos nazw - od 1944 do 1956 roku Warna nosiła zaszczytne miano
Stalin (Сталин).
Największy w mieście Sobór Zaśnięcia Matki Bożej, wzniesiony w stylu narodowym w 19. stuleciu. Niestety, oblepiony rusztowaniami, a drzwi dla zwiedzających zamknięto kwadrans przed naszą wizytą.
Dwa zauważone pomniki:
* Kałojana, średniowiecznego cara. Zwany niekiedy "Rzymianobójcom", bo skutecznie bił łacinników rządzących w Konstantynopolu,
* Borysa III, ostatniego cara panującego samodzielnie. Zmarł w 1943 roku, niedługo po spotkaniu z Hitlerem. Przyczyny śmierci były prawdopodobnie naturalne (m.in. zbyt duży stres), nie można jednak wykluczyć otrucia, bo stawiał się Adolfowi.
Gdzie tylko człowiek spojrzy do cienia, zwłaszcza na bocznych ulicach, tam zobaczy pełno kotów. Mieszkańcy regularnie je dokarmiają.
Podczas drugiej wizyty postanowiłem przejść się kawałek w pobliżu morza. Zza płotu mogłem zerknąć na wypasiony basen, którego błękit mocno kontrastuje z szarą niebieskością Czarnego.
Wzdłuż brzegu ciągnie się Ogród Morski (Морска градина). Nazywanie go ogrodem to szczyt skromności - w rzeczywistości mamy do czynienia z największym parkiem w kraju. Zaczęto go urządzać jeszcze pod koniec panowania tureckiego, a następnie Bułgarzy znacznie go powiększyli, sprowadzili tysiące roślin z całej Europy, zatrudnili specjalistów francuskich i wiedeńskich. Alejki ciągną się kilometrami, znajdziemy przy nich dziesiątki pomników, źródełek i fontann.
W parku funkcjonują też różne instytucje: planetarium, kasyno, amfiteatr, zoo, delfinarium... Na skraju mieści się Muzeum Marynarki Wojennej, lecz w poniedziałki oczywiście jest nieczynne. Przez płot można ocenić, że wystawa plenerowa nie jest zbyt zadbana...
Osobno stoi torpedowiec
Dryzki - okręt-muzeum, na początku ubiegłego stulecia trzon sił morskich Bułgarii. Zasłynął w walkach z Turkami - w 1912 roku celnie trafił osmański krążownik Hamidiye. Co prawda nie zatopił go, ale uszkodził - zawsze coś.
W latach 50.
Dryzki skreślono ze spisu floty i postanowiono uczynić z niego obiekt muzealny. Nieszczęśliwie ktoś się pospieszył i zdążył... pociąć go na złom. Ostatecznie kilka uratowanych elementów przełożono na bliźniaczy torpedowiec
Strogi, po czym tę kompilację nazwano
Dryzki .
Na tym punkcie zakończyłem wizytę w centrum Warny. Niewątpliwie samo miasto warte jest odwiedzin, choć określanie go jako "najpiękniejszy czarnomorski kurort" (taki opis znalazłem na jednym z blogów!) to bardzo gruba przesada.
Poza centrum miałem na liście jeszcze jedno miejsce - polski ślad, czyli
Mauzoleum Władysława Warneńczyka. A pisząc poprawnie historycznie to raczej jagielloński ślad, bo choć Władysław był królem Polski, to nie płynęła w nim ani kropla polskiej krwi: ojciec Władysław II był oczywiście Litwinem, matka Zofia podobnie, w dodatku z częściowo zrutenizowanej rodziny.
Władysław III, monarcha młody i niedoświadczony, dał się podpuścić przedstawicielom papieża (czemu historia ciągle się powtarza?) i zerwał korzystny rozejm z Turkami. Źle przygotowana wyprawa zakończyła się miażdżącą klęską chrześcijan i śmiercią króla pod Warną. Jego ciała nigdy nie odnaleziono, mauzoleum jest więc puste. Znajduje się w dzielnicy, co za niespodzianka, Władisław Warnenczik (Владислав Варненчик). Mauzoleum nie cieszy się chyba statusem wielkiej atrakcji, gdyż po drodze próżno szukać jakichkolwiek znaków do niego prowadzących. Auto zostawiam na parkingu wśród bloków, jadłodajni i warsztatów samochodowych.
Nie byłem ani trochę zaskoczony, gdy odbiłem się od zamkniętej bramy. Poniedziałek. Co ciekawe - administracja muzeum-mauzoleum w ten dzień formalnie działa, ale zwiedzać nie można. Inna sprawa, że czytałem opinie, iż w pozostałe dni zamknięta brama to także częsty widok.
Na muzeum-mauzoleum składają się m.in. dwa trackie kurhany, ale przez kraty widzę tylko pofałdowany asfalt parkowej alei oraz płyty z herbami współczesnych krajów. Nie wiem tylko czy to symbole państw, które wchodziły w skład monarchii Warneńczyka, czy też tych, które wzięły udział w bitwie.
Hmmm, nie jestem pewien, czy będę próbował tu kiedyś zajrzeć jeszcze raz, choć kto wie?...