W Mediaș (Medgyes, Mediasch) dogania nas kolejna silna ulewa, tym razem bez gradu, za to z widowiskowymi wyładowaniami. Po ustaniu opadów ulice zmieniają się w strumienie i jeziorka, czasem trzeba wręcz zaryć zderzakiem w wodę.
Kontaktuje się z nami właścicielka pensjonatu z Sighișoary i pyta się, kiedy dotrzemy na nocleg. Jest bardzo zdziwiona, gdy odpisujemy, że jedziemy wolno, bo co chwilę leje. U nich ponoć nie spadła ani kropla i nawet świeci słońce (to około czterdziestu kilometrów na wschód od Mediaș). W każdym razie z powodu zaawansowanej pory decyduję się odpuścić Biertan, który także jest wpisany na listę UNESCO. Trudno, będzie co oglądać podczas kolejnej wizyty.
Nie odpuszczam natomiast dwóch krótkich przystanków w wioskach, przez które i tak przejeżdżaliśmy. W Brateiu (Baráthely, Pretai) znajduje się późnogotycka trójnawowa bazylika z XIV wieku. Cyfry przy zegarze wskazują na koniec 19. stulecia jako datę ich namalowania. W pobliżu kościoła stoi fara, nadal służąca nielicznym niemieckojęzycznym ewangelikom.
W Daneș (Dános, Dunesdorf) z oryginalnej konstrukcji obronnej zostało niewiele.
Otaczający nas świat stał się mokry i wilgotny, na drogach pustki (czasem trafi się tylko przeładowana, wlokąca się ciężarówka)... Lubię takie wieczory, gdy nie muszę spać w namiocie .
W Sighișoarze (Segesvár, Schässburg) rzeczywiście suchutko.
Kobieta z pensjonatu twierdzi, że to u nich normalne: w okolicy leje, a w mieście nie. Ponoć chronią ich wzgórza, a dodatkowo mieszkańcy zawsze wiedzą, gdy zbliża się deszcz, zwłaszcza ten nadciągający z zachodu.
Sama Sighișoara jest tak interesującą miejscowością, że nadawałaby się na osobny wpis, ale już tu kiedyś byliśmy i teraz jedynie pokręcimy się po starówce w ramach zobaczenia, co zmieniło się przez ostatnie dziesięć lat. A nie zmieniło się prawie nic - centrum pełne jest starych domów, częściowo wyremontowanych, częściowo sypiących się. Po brukowanych uliczkach przechadzają się turyści (w ilościach raczej umiarkowanych), w swe progi zapraszają knajpki ulokowane w średniowiecznych kamienicach.
Starówka, otoczona murami obronnymi i basztami, także została doceniona przez UNESCO i wpisana na słynną listę. Najbardziej charakterystycznym zabytkiem jest ufortyfikowana wieża zegarowa. Na zdjęciu po prawej widzimy "Dom z Jeleniem" pochodzący z XVII wieku, reprezentujący tzw. renesans siedmiogrodzki.
Studzienka z dawnych czasów... Aż do połowy XX wieku większość ludności stanowili Niemcy, Węgrzy byli dopiero trzecią narodowością, ale z powodu polityki madziaryzacji używano wyłącznie węgierskiej nazwy. Dziś Węgrzy to kilkunastoprocentowa mniejszość, Sasów pozostało kilkuset.
Segesvarskie dachy.
Obiadokolację zjadamy w lokalu, który poznaliśmy jedenaście lat temu. Dziś w menu wegetarianizm: zupa warzywna z grzankami, zupa fasolowa z cebulą w chlebie i miks sałatek. Nadal smaczne.
Po zapadnięciu zmroku usiłujemy odnaleźć pewną spelunkę, ale trafiamy tylko na dość drogie knajpy obwieszone parasolami. Ostatecznie drugie piwo wypijamy przy pobliskim hotelu, gdzie - o dziwo - ceny nie porażają.
Przed snem jeszcze mnie nogi zachęcają do łażenia, więc biorę aparat i uderzam między mury miejskie. Robię trochę zdjęć na starówce, gdzie akurat kłóci się polska rodzina. Uwieczniam także bramę w wieży zegarowej, która jest bardzo fotogeniczna i co rusz ktoś się tam zatrzymuje do pozowania. Z ciemności obserwuję wdzięczące się do obiektywu kobiety płci przeciwnej. Często zastanawiam się nad tym skąd się to bierze, że ledwo jakieś dziewczę trochę podrośnie, to od razu musi przybierać dziwaczne pozy, wyginać nogi, podnosić kolana, prężyć to i owo, opierać ręce o biodra i tym podobne. Przeciętny facet przy robieniu normalnego zdjęcia stoi spokojnie, co najwyżej zrobi głupią minę, a przeciętna baba zawsze coś kombinuje... Czy to jeszcze tylko moda czy już odmiana zbiorowej psychozy?