A tymczasem... dalsza jazda.
Transylwania wielu kojarzy się z Drakulą, innym z Karpatami, a dla mnie to przede wszystkim kraina kościołów warownych. I, w mniejszym stopniu, zamków chłopskich. W ogóle Siedmiogród to ziemia z wielką reprezentacją zabytków średniowiecznych niewiele przekształconych w kolejnych epokach.
Zanim jednak zaczniemy podziwianie obiektów sprzed kilku wieków, to najpierw trafiam na wznoszącego się ku niebu Miga-21. Znalazłem się tu zupełnie przypadkowo, gdyż wyjeżdżając z Turdy... pomyliłem autostrady
. Samolot stanowi pomnik poświęcony zmarłym lotnikom służącym w pobliskiej bazie.
Wracam na autobanę i po kilkunastu kilometrach już jadę we właściwym kierunku.
A wracając do tematu przewodniego - kościoły warowne, a szerzej świątynie warowne, znane są z wielu krajów Europy. Znajdziemy je m.in. we Francji, Niemczech, na Śląsku, w Polsce, czy wreszcie na dawnych polskich Kresach. Nigdzie jednak nie występują w takiej ilości jak w Siedmiogrodzie - szacuje się, iż znajdziemy w nim około sto pięćdziesiąt takich obiektów, czyli mniej więcej połowę z pierwotnej liczby. Wznoszone je w okresie średniowiecza (od XIII do XVI wieku) przeważnie w miejscowościach zamieszkałych przez ludność niemiecką (określaną zbiorczo jako Sasi siedmiogrodcy, chociaż niekoniecznie Sasami rzeczywiście byli). Znacznie rzadziej budowali je Szeklerzy, lud nadal nieodkrytego pochodzenia, dzisiaj zazwyczaj deklarujący się jako Węgrzy. Madziarowie "właściwi" generalnie nie stawiali świątyń obronnych, stąd położenie takich kościołów odpowiada zasięgowi osadnictwa niemieckiego w późnym średniowieczu - a więc południowy i południowo-wschodni Siedmiogród. Bywa tak, że każda sąsiednia wioska ma własny kościół obronny!
Oczywiście jest rzeczą niemożliwą, aby w trakcie krótkiego pobytu zobaczyć wszystkie. Do tej pory obejrzałem ze dwadzieścia albo i więcej takich budynków w Siedmiogrodzie, ale w ciągu kilku wizyt. W tym roku patrząc na mapę zaznaczyłem kilka obiektów "koniecznie do odwiedzenia" oraz uznałem, że na pewno jakieś nieplanowane trafią się po drodze.
Pierwszy oznaczony na liście do zwiedzania kościół znajduje się w
Aiud (węg. Nagyenyed, niem. Straßburg am Mieresch).
Trójjęzyczne tablice sugerują, że miasto nadal zamieszkują trzy główne narody dawnego Siedmiogrodu, ale to fikcja. Węgrów faktycznie mieszka tutaj jeszcze kilkanaście procent, Niemców zostało też kilkanaście, lecz osób. Sasi opuszczali Rumunię w czasach komunizmu, lecz największy exodus nastąpił po jego upadku, kiedy to w ciągu roku lub dwóch większość przeniosła się do zjednoczonych Niemiec.
Kościół w Aiud obejrzymy jedynie przez szybę samochodu. Powodem jest gigantyczny korek - taki czeka na kierowców w praktycznie każdej mijanej miejscowości na drodze z numerem 1. Brak obwodnic i ogromny ruch połączony z licznymi skrzyżowaniami, światłami i przejściami dla pieszych powoduje, że czas przejazdu wydłuża się niemiłosiernie. Jeśli dodamy do tego brak wolnych miejsc parkingowych to wyszedł efekt taki, że postanowiłem jechać dalej.
Podobnie wygląda sytuacja w
Teiuș (węg. Tövis, niem. Dreikirchen). Niemiecka nazwa sugeruje występowanie trzech kościołów i rzeczywiście takie tu są (różnych wyznań), lecz zamiast nich trafiliśmy na trzy przejścia dla pieszych na odcinku niecałego pół kilometra. Wszystkie ze światłami, co chwilę świeci się czerwone. Ja rozumiem, że piesi muszą przechodzić z jednej strony drogi na drugą, ale nieustannie zakorkowana miejscowość z tysiącami aut strzelających spalinami i ze zdenerwowanymi kierowcami to także nie jest dobre rozwiązanie.
Poniżej Teiuș z ulgą skręcam z "jedynki" na szosę o mniejszym numerze i od razu wielka zmiana: z tłoku robi się wręcz pusto! Aby jednak nie było tak idealnie, to po pewnym czasie dopada nas silna ulewa z gradem (kolejna w ciągu kilkunastu godzin). W tych warunkach nie ma możliwości kontynuowania jazdy, więc staję na poboczu i czekamy...
Kiedy się uspokaja, to zajeżdżam do wioski
Țapu (Csicsóholdvilág, Abtsdorf). Mokre i puste ulice, przy których stoi charakterystyczna zabudowa.
Kościół wznosi się na górce i jest dość niski, więc nie widać go zza muru. Muszę zadowolić się wysoką wieżą bramną oraz ceglanym wejściem na cmentarz.
Pofałdowany krajobraz Wyżyny Transylwańskiej. Za górkami z drugiej strony znowu się mocno chmurzy i słychać odgłosy burzy.
Valea Viilor (Nagybaromlak, Wurmloch) była na liście pod pozycją "koniecznie do zobaczenia". Tutejszy kościół jest jednym z najsłynniejszych, wpisano go na listę UNESCO. Bardziej przypomina zamek niż świątynię: otaczają go solidne mury, ściany są wysokie i wyposażone w otwory strzelnicze oraz galerie dla obrońców, potężnie umocnione jest prezbiterium.
Niestety, jest też zamknięty - to dość częsta przypadłość nawet w takich miejscach. Co prawda spotkana starsza kobieta proponuje po niemiecku, aby dzwonić do opiekunki świątyni, która chętnie przyjdzie i otworzy drzwi, lecz nie mamy już na to czasu. Grzecznie pani dziękuję i ruszamy dalej.
Zupełnie inaczej prezentuje się kościół w
Copșa Mică (Kiskapus, Kleinkopisch). Należy do węgierskich ewangelików i ciężko stwierdzić, czy jego skromna sylwetka byłaby w stanie zatrzymać jakiegokolwiek wroga.