No to lecimy na wyspę Biševo...
Przypominam,że to ta wyspa (widzę ją z okien apartmana ), na którą płynie się około 20 - 25 minut łodzią typu taksówka wodną z Komiży. Dwa lata wcześniej udaliśmy się do Błękitnej Groty na dość sporej jednostce ( duża ,stabilna z zadaszeniem) - na około 20 osób - która komfortowo dowiozła nas do Przystani w Mezuporacie.
Tym razem, okazuje się ,że płyniemy takim speed boat'em..
Pan widniejący na zdjęciu to szef - czyli "hefe", jak go z hiszpańska będziemy nazywać - wystąpi on póżniej, bo na razie do rivy - w miejscu skąd mieliśmy odpłynąć punkt 10 - ta ( a jest ...10.20 ) przypływa na naszej jednostce jakiś młokos - na moje oko siedemnastoletni i każe ładować się na pokład...
Oprócz nas chętnych na przygodę jest dwoje młodych anglojęzycznych hipsterów - dziewczyna i chłopak o polinezyjskiej urodzie i małżeństwo Chorwatów w starszym wieku..- razem 6 sztuk
Mamy ze sobą torbę - lodówkę do której oprócz schłodzonych napojów (woda, dwa piwka ) dołożyliśmy buty do pływania i ręczniki. Ja zabieram ze sobą filtry przeciwsłoneczne (upał tego ranka w Komiży był taki jaki lubię ), Fenistil na ukąszenia (przecież jedziemy na dziką wyspę ) i żel chłodzący na wypadek, gdyby moja kostka znowu dostała obrzęku.
I obowiązkowo dwa sarongi - niezorientowanym panom wyjaśniam - sarong to taka chusta do wiązania wokół bioder,( żeby np wpuścili cię do plażowej konoby w miejscach, gdzie nie akceptują samych strojów kąpielowych)
Zaraz za siusiumajtkiem - nawigatorem motorówki sadowią się Chorwaci - tu widać starszego pana i słomiany kapelusz jego żony...
Pani nie wie jeszcze, że niezbyt długo będzie miała kapelusz na głowie..
Ja i mąż zasiadamy na krzesełkach (dla Lliliputów ) zaraz za Chorwatami - w praktyce wygląda to tak,że kolana sterczą nam na boki, bo siedzenia pasażerów przed nami są tak blisko, że nie sposób złączyć nogi - czyli ja i mój mąż - duży biały człowiek z Północy nie mamy jak się wygodnie rozsiąść. Odchylone kolana dotykają burty, bo łódka jest bardzo wąska...W dodatku przeszkadzamy sobie z małżem nawzajem po naszych wewnętrznych nie wiedząc jak te nogi ułożyć
Młodzi hipisi za nami - mają więcej miejsca bo na rufie usiedli.
Ruszamy powolutku...tak,tak...powolutku i kołujemy po basenie portowym (nie wiem ,czy to odpowiednie określenie - na pewno w obrębie falochronu )
O.. widzimy nasz balkonik - zaznaczony na żółto
Spójrzcie jak ładnie odbijają się refleksy z wody w burtach łódeczek
Okrążamy falochron (wciąż z prędkością taką jak na wiosłach )
I w tym momencie nasz kapitan - młokos dał czadu - zapuścił silnik na najwyższę obroty i zapodał prędkość, przy której kapelusz siedzącej przed moim mężem Chorwatki stanął dęba - biedna w ostatniej chwili go złapała, ale nie miała możliwości nigdzie go schować -bo ręce miała kurczowo zaciśnięte poręczy -tylko przydepnęła go mocno stopą do podłogi i tak trzymała do końca
Ale mi nie było do śmiechu - gówniarz" motorniczy" z uśmiechem fanatyka ścigał fale i kilwatery pozostawione przed nami przez większe jednostki, czy inne motorówki i uznał za stosowne,aby zapewniać nam atrakcje w postaci przeskakiwania, lub wskakiwania na nie
Upał, który panował w miasteczku na rivie nagle zniknął, a zimny przenikliwy wiatr urywał głowy, porywał apaszki i okulary
Chorwatka jedną ręką próbowała zawiązać sobie wokół głowy i uszu jakąś chustkę, ale wiatr jej nie pozwalał, ja już przezornie miałam na głowie jeden z moich sarongów, który trzymam oburącz.Przylgnęłam do starszego pana przede mną, chowając głowę gdzieś pomiędzy ramieniem jego i jego żony i na każdym mocniejszym podskoku w górę i trzepnięciem doopą o siedzenie wrzeszczałam klnąc w różnych językach.
Kurde, ja nie prosiłam o jazdę na jakimś cholernym bananie, czy innym Water Donkey
Młodziak zdaje się nakręcać widząc nasz dyskomfort, bo...zwiększa obroty
Odżywa we mnie trauma sprzed 4 lat, gdy u wybrzeży Mljetu walczyliśmy o życie na wypożyczonej drewnianej łodzi rybackiej z motorem - wtedy nie doceniliśmy żywiołu i ...mistrala i po 2 godzinach walki, z siniakami na całym ciele od szamotania się nw twardej łodzi targanej i wyrzucanej przez fale w górę - wezwaliśmy pomoc.Ściągali nas z morza motorówką, na szczęście skończyło się dobrze, ale wspomnienie bardzo silne i realistyczne powróciło na tym diabelskim "bananie"...
Unoszę się z krzesełka, z furią ciągnę za bluzę kolesia i wrzeszczę,że jest nienormalny i ma natychmiast zwolnić..
Dołączają do mnie Chorwaci, którzy również proszą o złagodzenie tortur...
Zwolnił, ale tylko na chwilę - robi mi się niedobrze...oczywiście nie ma mowy o robieniu zdjęć - speed boat trzepie o wodę z wielką siłą, czuję ,że od napięcia ,by utrzymać się w "siodle" będę miała zakwasy...
Ale...nareszcie po około 15 minutach męki zbliżamy się do przystani Mezuporat na Biševie, gdzie kolo zdecydowanie zwalnia....
...i wysadza na ląd, na który wyszłam na ugiętych nogach jak z waty.
Teraz mamy tu poczekać 45 minut - reszta naszej załogi przesiądzie się na łódkę płynącą do Błękitnej, a nasz brawurowy młokos zabierze grupkę osób z Biševa do Komiży i wróci, aby nas zabrać na drugą stronę wysepki na plażę Porat...Tak, kursów to oni tu narobią dziennie dziesiątki..
Oto mapka z zaznaczoną przystanią Mezuporat i naszą późniejszą trasą do piaszczystej plaży...Czyli po 45 minutach będę musiała znowu dosiąść banana
Nie, ja tego tak normalnie nie wytrzymam...Tu jest jakaś konoba, mała krwawa Mary mi się zamarzyła na ukojenie nerwów..
Ale konoba po sezonie zamknięta, choć stoły i krzesła wciąż wystawione..
Mamy stąd pogled na przystań ..
skałki i oddaloną Komiżę
Ponieważ nie ma wyszynku w konobie, to ratuję się moim zimnym piwem z lodówki turystycznej..
Może dam radę jeszcze raz to znieść
Schodzimy na dół do przystani...
Jaki tu ruch - wszystkie kolory świata i to w wersji GLAMOUR chcą zobaczyć kolory Błękitne
Wraca nasz sadysta - tym razem towarzyszy mu "hefe"