Wraz z zapadaniem zmroku zaczyna nasilać się wiatr...
Jest to wiatr bardzo ciepły, po prostu jugo. Na razie niczym nie różni się od tak dobrze nam znanych porywów , które moja gospodyni nazywa - tremontana.
Postanawiamy przejść się i wypić kawkę na placu zwanym oficjalnie Škor, a przeze mnie ochrzczonym Petit Paris. Tak bardzo przypominał klimatem i architekturą niektóre zaułki Paryża, że od pierwszych wakacji na Visie został już Petit Paris
Zmierzamy więc w jego kierunku..
W międzyczasie, wiatr zamienia się w niezły sztorm. Zbliżamy się do wspomnianego wcześniej falochronu - z daleka widzę,że nie siedzą już na nim lokalsi. Okazuje się,że tam właśnie kumulują się i rozbijają fale wzmagane przez jugo, więc starsi panowie ewakuowali się
Dostrzegam wolny stolik zaraz przy falochronie, z widokiem na marinę
Robi się bardzo malowniczo - fala jest tak duża, że przelewa się górą nad falochronem ochlapując co bliżej siedzących( nas na razie nie
)
Spontanicznie i zgodnie rezygnujemy z kawy
- na rzecz Mojito
Rzadko pijamy kolorowe drinki, ale tym razem wybór narzucił się sam i okazał się słusznym wyborem...
Po jednym mojito zacumowane łódki zdają się tańczyć taniec synchroniczny na wzburzonych falach idealnie do rytmu melodii dochodzących z wnętrza barów i kafejek...Szkoda,że zdjęcia nie oddają tego spektaklu..
Przy stoliku obok kręci się słodki piesek i zaczepia nas
"Co to za rasa?" pytam jego właścicielki, bo absolutnie nie znam się na kynologii.
"Pomeranian" odpowiada pani.
Mojito zawrzało w żyłach..
"Jak to Pomeranian, to my jesteśmy Pomeranian
"
Właścicielka pieska ,lekko oszołomiona , więc tłumaczymy,że my z Pomorza
Bardzo się ucieszyła, stwierdziła,że pewnie dlatego nas polubił ten , jak potem wyczytałam, szpic miniaturowy
Sztorm jest już tak silny,że stoliki w pierwszej linii przy kei musiały się zwijać - tak na ludzi chlustało. Pełno gapiów z komórkami starało się uchwycić fale w kulminacyjnym momencie i zdążyć uciec - piski i krzyki, zabawa na całego.
Nagle..na widocznej z miejsca, w którym siedzimy wieży -Komunie - charakterystycznego elementu Komiży - coś zaczyna się dziać..
Efekty świetlne nakładane są na ścianę etapami - kwadrat za kwadratem - wygląda to jak układanie puzli - trzeba równo zapełnić całą ścianę.
Płacimy za mojito i idziemy popatrzeć..
Technik obsługujący te efekty ma problemy - widać,że się uczy.Zajmuje mu godzinę ,aby ułożyć pierwszy wzór. Potem rzuci na tę ścianę inne, które będą zmieniać się przez cały wieczór
Idziemy w kierunku domu - zamierzamy podziwiać sztorm z naszego balkonu - w końcu nie ma lepszego do tego miejsca - wisimy z tym balkonikiem nad samą wodą
Gdy idziemy ulicą w kierunku apartmana jest zacisznie..
...ale wystarczy wejść w każdą odchodzącą w stronę morza odnogę ulicy Ribarskiej, aby musieć trzymać sukienkę blisko ciała, bo podwiewało ją odsłaniając wszystko pod spodem. Aparatu też nie udało się utrzymać nieruchomo, więc foty marne
Podchodzimy pod "nasz" dom...O matko
Woda podchodzi pod drzwi naszej Vanji zabierając całą plażę pod balkonami..
Sąsiedzi naszej gospodyni - rybacy stoją i przyglądają się z fascynacją zjawisku...Mnie natomiast fascynuje ich fascynacja - że można z zachwytem patrzeć na morze, które znają do znudzenia
Widziałam tę ich wielką miłośc do Jadrana w oczach.
Z balkonu obserwujemy ryczące bałwany, oświetloną Komunę i kipiel pod nami
I pięknie i strasznie...zwłaszcza,że na ścianie wieży pojawiają się jakieś azteckie mordy
I do tego wszystkiego zza chmur wychynął wielki księżyc - wszak zostało kilka dni do pełni.
Poświata na morzu widoczna jest z pokoju - prawda,że piękny widok?
Laku noć