Wiem, że nikt nie przepada za takimi dniami, jakie właśnie opisuję
, ale jeszcze jeden odcinek z szarymi zdjęciami, a potem będzie najpiękniejszy (i pogodowo, i pod każdym względem
) dzień na tym wyjeździe.
Pomęczymy się wspólnie ostatni raz?
8 lutego (czwartek): Wildkogel-ArenaPoranek znów nie nastraja nas optymistycznie - za oknem szaro i chmury
Mimo to wyjeżdżamy z domu już przed 8:00, bo zamierzamy odwiedzić ośrodek, w którym nas jeszcze nie było - Wildkogel-Arena. Otwiera się on trochę później niż pozostałe (o 8:45), więc nie musimy się bardzo śpieszyć, choć zawsze wychodzimy z założenia, że warto szusować od początku, nawet w taki dzień jak dziś. A może zwłaszcza w takich okolicznościach, kiedy nie będziemy podziwiać widoków, a radochę możemy mieć tylko z tego, co jest pod nartami
Mijamy gondolkę w Zell am See:
Dojazd zajmie nam dzisiaj jakieś 45 minut. Szary świat
:
Przejeżdżamy też obok gondolki startującej z Hollersbach i wwożącej narciarzy na trasy Kitzbühela:
Przez moment nawet chcemy zmienić plany... Ale nie, do Kitz pojedziemy jutro, przy dobrej pogodzie
Dojeżdżamy do miejscowości Bramberg am Wildkogel.
Trochę sypie:
Instruktorzy idą do pracy:
Próbujemy zaparkować pod gondolką. Niestety, okazuje się, że parking jest płatny, nawet dla posiadaczy skipassów
Jakaś paranoja! Za cały dzień musielibyśmy zapłacić jakieś 15 euro
Pytamy w kasie o bezpłatny parking. Okazuje się, że jest, ale bardzo daleko, a długie spacery w butach narciarskich nie należą do przyjemności. Pierwszy raz w Austrii spotykamy się z czymś takim (choć w Hinterglemm jeden parking też jest ponoć płatny, ale nie korzystaliśmy), zawsze (zwłaszcza, jak jesteśmy tak wcześnie) nie ma problemu z parkowaniem przy samej gondoli, oczywiście za free.
Trudno, nie będziemy płacić ani chodzić kilometrami. Jedziemy do drugiej miejscowości, z której można wystartować na trasy wybranego przez nas ośrodka - do Neukirchen am Großvenediger. Tu już nie ma problemu z darmowym parkingiem blisko wyciągu.
Na bramkach meldujemy się 15 minut po uruchomieniu wyciągu, czyli o 9:00:
Najpóźniej w tym tygodniu
No trudno, nie przewidzieliśmy kłopotów z parkowaniem
Na szczęście kolejka do gondolki jest niewielka. Wciągamy się na górę:
Dzisiaj nigdzie nie będziemy stać w kolejkach. To jedyna zaleta takiej pogody. Chwilę kręcimy się przy kanapie, do której prowadzą dwie przyjemne trasy - niebieska i czerwona. Znowu (tak jak wczoraj) ktoś przebrany za kurę
:
A oto mapa narciarskich terenów ośrodka Wildkogel-Arena:
64 km tras położonych dość wysoko. Najwyżej można wyjechać na 2235 m. I tutaj chyba z wyborem ośrodka się nie popisaliśmy
Bo przecież wiadomo, że im wyżej, tym mniej widać i w rezultacie prawie przez cały dzień będziemy jeździć w gęstej mgle
A mieliśmy pomysł, żeby pojechać do SkiWeltu, gdzie jeździ się na wysokościach 1300-1500 m... Trudno, przynajmniej poznamy (o ile to jest możliwe w tych warunkach) zupełnie nowy dla nas ośrodek. (W SkiWelcie szusowaliśmy 2 lata temu w sumie przez 4 dni.)
Żałujemy tylko, że nie widzimy tych pięknych widoków, jakie normalnie roztaczają się z "lotnisk" Wilkogel Areny. My w najlepszym wypadku mamy taki
pogled:
Chociaż najczęściej taki
:
Żółta bublina kanapy wyróżnia się na tle wszechogarniającej bieli
:
Plusem jest to, że nie ma żadnych kolejek do bramek:
Śnieg natomiast jest bardzo fajny i sama jazda nas cieszy
Szalejemy na wszystkich trasach. Czarne są na pewno oznakowane nieco na wyrost, powinny być czerwone, a czerwone - niebieskie. Generalnie, jest to ośrodek, który polecilibyśmy początkującym lub rodzinom z dziećmi. Dla najmłodszych działa tu Kinderland Kogel-Mogel, w którym znajduje się plac zabaw ze zjeżdżalnią i innymi atrakcjami, a nawet restauracja dla dzieci (cokolwiek to znaczy
)
My też udajemy się do restauracji, takiej dla wszystkich
, choć najmłodszych narciarzy jest tu więcej niż w innych ośrodkach. Wnętrza bardzo przestronne (kilka sal) i jednocześnie przytulne. Podoba nam się tu:
Okazuje się, że ceny są bardzo przystępne. Zamawiamy pyszną pizzę i pszeniczne piwo
:
Jest nam bardzo miło i ciepło
Nie chce się wychodzić i znowu zmagać z zimnem i mgłą
Jednak w końcu trzeba! Po wyjściu okazuje się, że trochę się przetarło i widoczność jest lepsza:
Aaa, właśnie, sanki! Pełno tu ludzi z sankami, bo w Wildkogel Arena znajduje się najdłuższy na świecie (!) oświetlony tor saneczkowy, mierzy 14 km.
Zjeżdżamy do gondolki Smaragdbahn, pod którą rano nie udało nam się zaparkować:
Po drodze dziwny obrazek - mnóstwo sanek pod knajpką:
Zawsze pod schroniskami przy trasach stoją narty, tutaj jednak przeważają sanki
Jedziemy czerwoną trasą, ale miejscami łączy się ona z niebieską, która jednocześnie jest torem saneczkowym. Trochę dziwne rozwiązanie, powiedziałabym, że niebezpieczne
Czerwone fragmenty są puste:
Natomiast na niebieskich wspólnych "dojazdówkach" trzeba bardzo uważać. Nie wiem kto, w razie zderzenia, byłby bardziej poszkodowany - narciarz czy saneczkach. Obawiam się, że mogłabym być na straconej pozycji
Mimo pewnego zagrożenia jedzie się bardzo fajnie i nareszcie coś widać! Postanawiamy zjechać na dół jeszcze raz. Wciągamy się gondolką:
Tu widać niebieski fragment trasy:
Akurat jadą sami saneczkarze i jeden snowboardzista.
Po ponownym zjeździe do gondolki wracamy do górnej części ośrodka. Paneli słonecznych przy trasie narciarskiej jeszcze nie widzieliśmy
:
A już na pewno nie tak dużo, jak tutaj.
Szalejemy jeszcze na czarnej trasie przy orczyku
:
A potem, mijając kolejnych przebierańców (już nie drób
), jedziemy w stronę gondolki:
Tej drugiej (Wildkogelbahn), pod którą zaparkowaliśmy. Niestety, możemy zjechać na nartach tylko do stacji pośredniej:
Trasa prowadzi jeszcze kawałek niżej, ale urywa się przy jakiejś knajpce, a stamtąd mielibyśmy długą (i stromą!) drogę do auta.
Zjeżdżamy więc w dół gondolą. Widoki na zaśnieżone pola:
I tak kończy się może nie najpiękniejszy, ale bez wątpienia ciekawy, czwarty dzień narciarski na tym wyjeździe. Poznaliśmy nowy ośrodek i przyjemnie poszusowaliśmy bez stania w kolejkach