6 lutego (wtorek): Kitzbühel - ciąg dalszy i wieczór w Zell am See
Wychodzi słońce i od razu wszystko wygląda piękniej. Biało-niebieski świat :
Niektórzy odpoczywają na leżakach:
ale nam ciągle chce się jeździć! I jeździmy!
Krótka sesja zdjęciowa:
Widok na dolinę:
i czerwoną traskę prowadzącą do pośredniej stacji gondolki:
Zjeżdżamy tam. O tej porze (koło 15:30) trasa jest już oczywiście zmęczona. Ponownie wciągamy się na Resterhöhe (1894 m):
Opalanie przez szybę :
Teraz pozostaje nam bardzo długi zjazd do parkingu. Z czerwonej zatłoczonej trasy (większość narciarzy kończy nartowanie) skręcamy na lajtową niebieską prowadzącą przez las. I to jest strzał w dziesiątkę! Wspaniałe zakończenie udanego dnia
Zwykle ostatnie popołudniowe szusy kojarzą mi się z zatłoczoną trasą, walką na muldach lub (o zgroza!) na lodzie. Teraz mamy cudowną traskę w pięknych okolicznościach przyrody. Tak nam fajnie, że nawet nie robimy zdjęć Na parking przyjeżdżamy wyciszeni i zrelaksowani
Już wiemy, że jeśli w tym tygodniu przyjedziemy jeszcze do Kitz (a tak się stanie ), musimy znowu zaparkować na Pass Thurn, żeby tak miło skończyć dzień
Kitzbühel ma prawie same zalety (szerokie, dobrze przygotowane trasy, bardzo dobrą infrastrukturę, piękne widoki), ale jest jedna rzecz, która nam się nie podoba. Drobiazg, choć może denerwować - jest kilka wyciągów (również tych ważnych, transportowych), które nie mają bramek, co wiąże się z tym, że skiline nie jest w stanie policzyć wszystkich kilometrów, jakie się zrobiło, zwłaszcza, jeśli kilka razy zjeżdża się do kanapy, przy której nie odbija się karnetu.
Niby nic takiego, a jednak lubię mieć pełną dokumentację przejazdów W Kitz musi nam więc wystarczyć wynik podawany przez Endomondo, według którego zrobiliśmy dzisiaj, podobnie jak wczoraj, ponad 80 km. W Endo jest to wynik sumaryczny, góra-dół, czyli pewnie koło 50 km na nartach, może trochę więcej.
Rozpisałam się, a tu trzeba jakieś fotki wrzucić No to proszę - zdjęcia z drogi powrotnej, z samochodu:
Schloss Mittersill:
Nie wracamy od razu do Viehhofen. Chcemy jeszcze wpaść na krótki spacer i pizzę do Zell am See. Mamy nadzieję na fotki zamarzniętego jeziora, podobnie jak w zeszłym roku, kiedy mogliśmy spacerować po jego tafli Oczywiście pora dnia już nie ta, słońce zaszło, więc nie będziemy mieć ładnych zdjęć, ale liczymy na miły dla oka widok.
Jakie jest nasze rozczarowanie, kiedy okazuje się, że jezioro nie zamarzło :
No tak, jest dużo cieplej niż rok temu. Co prawda dziś rano było -14, ale potem pewnie bliżej zera, zwłaszcza tutaj, na dole.
Zamarznięte jest tylko trochę, przy samym brzegu:
Fotka z kaczkami :
Łabędzi tym razem brak
Idziemy przyjrzeć się do centrum miasteczka, w którym w najlepsze trwa apres ski:
Tu jest bardzo głośno, choć ludzie nie wyglądają na rozbawionych:
My natomiast wybieramy pobliską pizzerię, w której przy stoliku obok siedzi rodzina Chorwatów Zawsze miło jest nam usłyszeć ten język Tym razem na kwaterce w telewizji mamy nawet dwa chorwackie kanały
Pizza jest pyszna, piwo też. Idziemy jeszcze pospacerować. Na głównym miejskim placu trwa zabawa, zespół gra ska. Wyglądają na pozytywnie zakręconych :
Ludzie zgromadzeni przed sceną tańczą, śpiewają, dobrze się bawią:
Okazuje się, że koncert nie jest jedyną atrakcją tego wieczoru. Za chwilę ma się tutaj rozpocząć slalom mężczyzn. Tak, dokładnie w tym miejscu, w samym środku miasteczka :
Jak widać, w Zell am See dużo się dzieje, przynajmniej dzisiaj. W "naszym" Viehhofen pewnie jest cichutko.
Niedługo się zacznie...
My jednak jesteśmy już bardzo zmęczeni - w końcu wstaliśmy przed 6:00, a potem szusowaliśmy przez cały dzień.
Powoli jedziemy "do domu" na zasłużony odpoczynek