(Nie)całkiem krótka relacja z podróży do Chorwacji i Bośni-Hercegowiny (29.07.-13.08.2012)
Nasz drugi wyjazd do Chorwacji zaplanowałem tuż po powrocie z poprzedniego pobytu w tym kraju, czyli jeszcze w 2011 roku. Wtedy spędziliśmy kilkanaście dni na kempingu Galeb w Omisu, odwiedzając m. in. Split, Trogir, wyspę Brac i Riwierę Makarską. Było nam zdecydowanie za mało, więc tym razem chcieliśmy zobaczyć więcej i przede wszystkim poczuć wyspiarski klimat Dalmacji. Wybór padł na Pakostane (kemping Kozarica) i Hvar (kemping Vira). Kłopoty zdrowotne jednego z członków rodziny kazały nam zweryfikować wcześniejsze plany i zrezygnować z namiotu na rzecz apartamentów. Niestety, był już czerwiec 2012, więc i wybór mniejszy, przynajmniej spośród miejsc oferujących zadowalający stosunek jakości do ceny. W każdym razie zamiast Pakostane wybraliśmy Marinę niedaleko Trogiru, a Hvar zastąpiła Prizba na Korculi.
Podróż rozpoczęliśmy 29 lipca 2012 rano. Była niedziela, więc drogi były puste. Odcinek Kraków (PL) – Cieszyn (PL) – Jablunkov (CZ) – Cadca (SK) – Zilina (SK) – Bratysława (SK) – Csorna (H) – Szobathely (H) – Lendava (SLO) – Mursko Sredisce (HR) – Varazdin (HR) – Karlovac (HR) zajął nam z postojami (m. in. na obiad w Csornie) prawie 12 godzin.
Po węgierskiej burzy i słoweńskim deszczu pojawiła się chorwacka tęcza.
Po noclegu w Karlovacu ruszyliśmy dalej: najpierw drogą E761 przez Slunj i Plitvicka Jezera, a następnie autostradą A1 przez Zadar i Sibenik, gdzie zjechaliśmy na drogę E65, czyli sławną Magistralę Adriatycką albo „ósemkę”, która po zakupach w Konzumie i posiłku w „restauracji” z wielkim, żółtym „M” doprowadziła nas do Mariny. Sama Marina może nie zachwyca, ale jest genialna strategicznie. Pozwala bez większego wysiłku i w krótkim czasie dostać się do Primostenu i Sibenika na północy lub do Trogiru i Splitu (na południu). Miało to dla nas ogromne znaczenie, zwłaszcza że za sześć dni mieliśmy płynąć na Korculę i bliskość Splitu (50 minut spokojnej jazdy) była istotna.
Okolice Karlovaca.
Marina może nie zachwyca, ale ma za to doskonałe położenie.
Kandier nad Mariną.
Droga Marina - Vinisce.
Vinisce.
Primosten.
Trogir. (Zwiedziliśmy go przed rokiem. Tym razem wystarczył nam wieczorny spacer.)
Tutaj mogły pojawić się zdjęcia z Szybenika, gdyby autor nie zapomniał załadować akumulatora do aparatu... Mieliśmy kamerę, ale to jednak nie to samo.
Marinę żegnamy o brzasku, żeby bez korków dojechać do Splitu, gdzie zaplanowaliśmy śniadanie i poranny spacer. (Podobnie jak Trogir również Split zwiedziliśmy rok wcześniej.)
Marina o brzasku.
W niedzielę, 5 sierpnia 2012, ok. 8:00 rano dotarliśmy do portu w Splicie, skąd o 10:30 mieliśmy odpłynąć do Vela Luki na Korculi. Zajęliśmy kolejkę na odpowiedniej kei (jest oznakowanie, są osoby kierujące ruchem, więc obyło się bez problemów), po czym udaliśmy się po bilety (rodzina 2 + 2 i samochód to wydatek 710 HRK, czyli ok. 430 PLN) i na śniadanie do Pałacu Dioklecjana.
Split.
Po powrocie do samochodu okazało się, że przyjazd na ponad dwie i pół godziny przed „abordażem” był strzałem w dziesiątkę, bo kilka ostatnich samochodów stojących w kolejce nie dostało się na pokład i pozostało im czekać na prom, który odpływał siedem godzin później lub jechać na południe do Drvenika niedaleko Makarskiej lub Orebica na półwyspie Peljesac (skąd promy na Korculę odpływają co godzinę).
Na promie Split – Vela Luka (Korcula).
Hvar widziany z promu (tu zgodnie z pierwotnym planem mieliśmy spędzić część urlopu).
Vela Luka widziana z promu.
Po niecałych czterech godzinach opuściliśmy prom i, rezygnując ze zwiedzania Vela Luki, ruszyliśmy przez Blato do Prizby. Od gospodarza, u którego mieliśmy zamieszkać, dowiedzieliśmy się, że w Prizbie jest tylko jeden niewielki sklep, więc po drodze zrobiliśmy jeszcze zakupy w Tommym (kolejna obok Konzuma i Studenaca sieć marketów w Chorwacji). Droga Blato – Prizba jest piękna krajobrazowo (nie ona jedna na Korculi, jak się potem okazało), a sama Prizba – podobnie jak Marina – jest świetnie położona, bo umożliwia eksplorację okolic Blata i Smokvicy oraz krótsze i dłuższe wypady do innych miejsc na Korculi, m. in. do Cary, Zavalaticy, Pupnatu i niemiłosiernie zatłoczonej o tej porze roku Korculi. Na nas największe wrażenie – oczywiście oprócz samej Prizby – zrobiły Blato i Smokvica. Spokój i niewielka liczba raczej tranzytowych turystów pozwoliły prawdziwie odpocząć i nacieszyć się Dalmacją z jej winnicami i oliwnymi gajami.
Korcula.
Blato.
Smokvica.
Między Smokvicą a Carą.
Widok na Adriatyk z Prizby. (Zdjęcie robione z "naszego" tarasu.)
Na horyzoncie Lastovo. (Zdjęcie robione z "naszego" tarasu.)
W Prizbie psy... na deskach pływają
W sobotę, 11 sierpnia 2012, opuściliśmy Korculę (promem Domince – Orebic za 124 HRK, czyli ok. 75 PLN) z planem odwiedzenia Dubrownika. Mieliśmy z sobą dwa tzw. dwusekundowe namioty, więc po krótkim postoju w Stonie i nad Kanałem Małostońskim, znanym m. in. z hodowli ostryg i małż, na nocleg zatrzymaliśmy się na kempingu w Trsteno (tuż obok kempingu jest aboretum, czyli ogród dendrologiczny albo botaniczny, jak ktoś woli). Panujący tego dnia upał, brak sklepu (najbliższy w Orasacu, czyli w odległości ok. 5 km), a więc i wody do picia (ostatnią butelkę wypiliśmy po drodze), a zwłaszcza cena litrowej butelki z wodą Jana, którą za 20 HRK (ok. 12 PLN) kupiliśmy w drinkbarze (!) na kempingu, skutecznie zepsuły nam i tak marny już (bo zjedliśmy tylko śniadanie) humor, który mogła poprawić tylko kąpiel w morzu. Plaża, a raczej wybetonowane, skaliste nabrzeże z pozostałościami po (chyba jeszcze jugosłowiańskim) ośrodku wypoczynkowym, do którego dochodzi się, idąc cały czas (miejscami dość stromo) w dół, wywarła na nas mimo słonecznej pogody i natrysku ze słodką wodą dość przygnębiające wrażenie, dlatego po krótkiej i jak zwykle orzeźwiającej (jak się potem okazało OSTATNIEJ) kąpieli w morzu ponownie wdrapaliśmy się na kemping, żeby za chwilę siedzieć w samochodzie w drodze do Orasaca (sklep z wodą i owocami!) i Dubrownika (całokształt!)...
Pożegnanie z Korculą.
Ston.
Kanał Małostoński.
Na kempingu w Trsteno.
Dubrownik.
Nazajutrz rano podjęliśmy decyzję opuszczenia Trsteno, które mimo nieprzyjemnego pierwszego wrażenia okazało się jednak gościnne i pełne swoistego uroku, na który być może byliśmy po prostu nieprzygotowani. Po śniadaniu wyruszyliśmy z Chorwacji do... Chorwacji (przez Neum w Bośni i Hercegowinie), aby następnie w Metkovicu na dłuższą chwilę ją opuścić i zobaczyć Pocitelj (rewelacja!), Mostar (rewelacja!) i Medugorje (niezapomniana atmosfera na Górze Objawień, widok płaczących, modlących się ludzi w różnym wieku, chorzy wnoszeni przez innych na specjalnych „lektykach” – to trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć) w Bośni i Hercegowinie (dużo chorwackich flag i kilka pomników w hołdzie chorwackim żołnierzom sprawia, że czasem trudno zauważyć, że jest się w innym kraju).
Mostar.
Kościół św. Jakuba w Medugorje (ciężko, dobrze go wykadrować).
Widok z Góry Objawień na Medugorje.
Góra Objawień w Medugorje.
Był wieczór 12 sierpnia 2012. Powstał pomysł powrotu do Polski przez Banja Lukę (BiH) (nocą lub z samego rana po przenocowaniu na jednym z dwóch kempingów w Medugorje). Zarzuciliśmy go jednak i przez Ljubuski (BiH) wróciliśmy do Chorwacji, gdzie na drodze 62 przed Vrgoracem spotkaliśmy dwóch rowerzystów z Polski (mieli flagi), których rano mijaliśmy na „ósemce” przed granicą z Bośnią i Hercegowiną, tj. gdzieś nad Kanałem Małostońskim (Panowie, szacunek!). Drogą 512 dotarliśmy do Makarskiej, w której podjąłem decyzję jazdy do Omisa i zatrzymania się na znanym z ubiegłego roku kempingu Galeb. Było późno, więc zależało mi na całodobowej recepcji. Na miejscu okazało się, że nie ma wolnych miejsc (czyli nie warto jechać nocą w ciemno). Drugą i ostatnią próbę znalezienia noclegu na kempingu z całodobową recepcją podjąłem w Primostenie. Jedyna wolna w komputerze parcela okazała się... zajęta. Dzieci spały, żonie było wszystko jedno, ja nie czułem się na tyle zmęczony, żeby nie wykazać się ułańską fantazją i nie podjąć decyzji powrotu do domu teraz i natychmiast. Po dotarciu do autostrady A1 i dłuższym postoju na pierwszej stacji paliw INA (trzeba było trochę się odświeżyć i wzmocnić przed długą podróżą) ruszyliśmy do Polski, zakładając ewentualny nocleg gdzieś po drodze, jeśli zajdzie taka potrzeba. Nie zaszła... Po drodze (jechaliśmy tą sprzed dwóch tygodni, przy czym przez Chorwację głównie autostradą) mieliśmy kilka dłuższych postojów (drzemka i wczesne śniadanie w północnej Chorwacji, obiad na Węgrzech, drzemka w Słowacji, kolacja w Czechowicach-Dziedzicach w Polsce, gdzie dotarła do nas smutna wiadomość o śmierci 29-letniego górnika w tamtejszej kopalni). 13 sierpnia 2012 ok. 22:00 dotarliśmy szczęśliwie do domu. Następnego dnia zaczęliśmy snuć plany, dokąd wybierzemy się w przyszłym roku. Opcje są dwie: Istria (Porec lub Rovinj) w Chorwacji lub Hiszpania. Jeśli zwycięży ta druga, to koniecznie przez francuskie Lourdes. Pożyjemy, zobaczymy...
* * *
Jest marzec 2013: pożyliśmy i zobaczyliśmy, że Istria powinna być już w maju, a w wakacje chcemy zobaczyć Grecję (prawdopodobnie Lefkada przez Meteory, a następnie Ateny i Peloponez). Czas pokaże