(ciąg dalszy z poprzedniej strony)
Z Landevennec, położonego u nasady półwyspu Crozon, który zwiedziliśmy poprzedniego dnia przed wypadem na występy w Guingamp, udajemy się na południe, gdzie została nam ostatnia z trzech wypustek Bretanii, jakby najniższa z potarganej, falującej na wschodnim wietrze, monstrualnej wielkości flagi. Zanim skierujemy się na zachód, zatrzymujemy się w miasteczku Locronan. Nie ma tu może żadnego wybitnego zabytku, ale centrum wygląda tak, jakby czas zatrzymał się kilka wieków temu. Nawet samochodem ciężko podjechać - trochę krążymy, w końcu zatrzymuję wóz w pewnym oddaleniu od starówki, w ciągu kilku innych, parkujących samochodów. Prawe koła na chodniku, lekki przechył wozu; zanim wyjdziemy, studiujemy przewodniki. W tym czasie - dwa auta za nami - zatrzymuje się kolejne i wychodzi z niego czworo młodych ludzi. Patrzę w lusterko i oczom nie wierzę - jedna z pań rozgląda się dokoła, podczas gdy druga przykuca na chodniku, ściągając wcześniej majtki w dół. Co?! Tak po prostu - na chodniku?? Dopiero, kiedy wstaje i unosząc spódnicę, plasuje część garderoby na swoim miejscu, zostajemy dostrzeżeni. Ale bez paniki - widzę śmiech, chyba nawet bez zażenowania. Cóż, elegancja - Francja. Również kwitujemy zdarzenie śmiechem - co możemy wiedzieć my, ze wschodniej Europy?..
Wyruszamy na spacer w miasteczko - jest rzeczywiście urocze. Nic dziwnego, że tutaj Polański kręcił niektóre sceny do filmu "Tess".