Re: Na końcu świata: Bretania
napisał(a) Franz » 19.12.2012 17:28
Całe popołudnie i wieczór upływa nam w ten sposób. Po zakończonej imprezie tłum wypływa na ulice Guingamp. W zasadzie powinniśmy podążyć od razu w stronę samochodu, jednak zatrzymuje nas jeszcze na chwilę panująca wokół atmosfera. Knajpki zapełniają się do tego stopnia, że trudno szpilkę wcisnąć. Wszędzie można zobaczyć wykonawców, którzy przed chwilą przewijali się przez obie sceny - teraz siadają przy stolikach, a nawet na chodnikach i ulicach, czasami chwytając za instrumenty, by przez chwilę coś zagrać, a potem sięgają po donoszone w błyskawicznym tempie kolejne kufle złocistego napoju. Tu ówdzie widać również pijących wino, jednak piwo zdecydowanie króluje. Przechodzimy się od knajpki do knajpki, przystając, by rzucić okiem z bliska na ludowe stroje, napełnić uszy wyrywającymi się raz po raz dźwiękami celtyckiej muzyki, podsłuchać języki, którymi artyści się posługują.
W końcu przychodzi czas odjazdu. Z żalem - bo impreza na ulicach miasta trwa nadal - opuszczamy Guigamp i przez dłuższy czas jedziemy tą samą trasą, co wcześniej. W końcu przerwaliśmy zwiedzanie rozczapierzonego, potrójnego półwyspu, więc trzeba powrócić do znajomych stron. W pobliżu nasady środkowej, najmniejszej wypustki zbaczamy z szosy i wspinamy się na łagodnie nachylone wzgórza. Zatrzymujemy się w pobliżu najwyższego szczytu Bretanii - Menez Hom. Szczytu… ciekawie to zabrzmiało. Ogromna, prawie płaska przestrzeń, po której hula z gwizdem wiatr. W dole mrugające światełka licznych latarni morskich. Jest ciemno, więc bez pstrykania fotek podziwiamy po prostu światła leżących wokół miejscowości oraz te, pulsujące na lekko odcinającej się od lądu linii brzegowej. Skończył się kolejny dzień naszej bretońskiej przygody.