Zacząłem traktować to forum jako swego rodzaju pamiętnik albo notatnik z informacjami o odwiedzonych miejscach. Często kiedy znajomi pytają mnie: "Jak tam jest w tej Chorwacji?" Ja po prostu daję im namiary na relacje z poprzednich lat.
Tym razem pojechaliśmy po raz drugi do Murter i dlatego o pewnych rzeczach nie będę już pisał ponieważ umieściłem je tu Murter sierpień 2009 . Natomiast w tej relacji chciałbym napisać tylko o tym co się zmieniło lub co dopiero odkryliśmy.
Tegoroczny wyjazd zaplanowany był z dużym wyprzedzeniem ponieważ mieliśmy dokładnie określone ramy czasowe - mogliśmy wyjechać między 2 a 17 lipca. Postanowiliśmy odwiedzić naszych gospodarzy sprzed dwóch lat. Rok temu byłem w Paklenicy i wydaje mi się, że dopiero wtedy tak naprawdę doceniłem Murter. Wcześniej brakowało mi miejsc do wspinaczki. W tym roku postanowiłem oddzielić rodzinę od hobby i to była dobra decyzja.
Wyjazd odbywał się tą samą trasą i w tych samych godzinach co poprzednio. Uprzedziłem gospodarzy, że wyjeżdżamy o wschodzie słońca z Warszawy i na miejscu będziemy blisko północy. Zapewnili nas, że dla nich to nie problem.
Jedyna zmiana jaką wprowadziłem dotyczyła przejazdu przez Słowenię. Mając pozytywne wrażenia z ubiegłego roku postanowiłem pojechać autostradą w obie strony. Winietę kupiłem w Austrii. Nie pamiętam dokładnie ceny ale pamiętam, że zapłaciłem o kilkadziesiąt (40 albo 50) PLN taniej niż za taką samą w kantorze na stacji BP w Cieszynie. Przejazd autostradą przebiegał gładziutko. Już myślałem, że uda się przyjechać dużo wcześniej niż zaplanowałem kiedy trafiliśmy na korek. Okazało się, że zmuszeni byliśmy stać od zjazdu z autostrady aż do granicy, ok. 9 km. Straciliśmy w korku jakieś 1,5h i ostatecznie do Chorwacji wjechaliśmy ok. 19:00
W drodze powrotnej, ok. godz. 9 rano wyjechaliśmy gładko ale korek ze Słowenii do Chorwacji był jeszcze dłuższy niż ten, w którym my staliśmy. W przyszłym roku będę się zastanawiał co z tym zrobić. Czy da się jakoś objechać albo pojechać przez Węgry? Zobaczymy.
Na miejsce zajechaliśmy o 23. Gospodarze wyszli nas przywitać. Uściskaliśmy się jak starzy przyjaciele. Apartament był przygotowany. W lodówce czekała niespodzianka. Delikatna kolacja, slawońskie wino, a dla dzieci soki, które dwa lata wcześniej bardzo im smakowały. Aż teraz mi miło kiedy to wspominam. Kiedy upiłem pierwszy łyk wina poczułem, że wreszcie jestem na urlopie.
Dalsza część w najbliższym czasie