Niedziela, 28 czerwiec
O piątej rano zbudził mnie odgłos rozbryzgujących się o parapety kropel deszczu. Wczorajsza ostrożność ze słońcem była lekko przesadzona, trzeba było siedzieć do oporu. Dzisiaj niebo przykryła cienka warstwo chmur, przez które jednak promienie słoneczne nie chciały się przebić a jeżeli już to na krótką chwilę. Cały dzień popadywało raz mocniej, raz mnieja czasem tak, że można było przejść między kroplami, nie moknąc.
Dzisiaj inne kolory za oknem
Pod tarasem moknące mandarynki
Aby nie tracić dnia wybraliśmy się do Jelsy drugiego, co do wielkości miasta na wyspie Hvar. Niemal na rogatkach miasta musieliśmy zjechać na parking i dalej iść spacerkiem do centrum. Niestety pogoda nie sprzyjała zwiedzaniu, ograniczyliśmy się do iście japońskiego stylu: na lewo statek, na prawo kuter, w górze wieża kościelna dalej kamping.
- Co robimy?
- Zwiedzamy
Może przez pogodę a może przez pryzmat Hvaru, Jelsa wydała nam się, mało atrakcyjna. Sama woda w zatoce sprawiała wrażenie brudnej, co pewnie jest zasługą glonów i planktonu a nie skutkiem industrializacji.
Wycieczkowiec przypłynął ze Splitu
Szkoda, że byłem po śniadaniu
Dobrze, że byłem po śniadaniu
Wypatrzyłem coś swojskiego, co może uchodzić za krajobraz w Karkonoszach albo Beskidach
To miejsce do kąpieli nie zachwyciło mnie
Po południu zaprosiła nas do siebie gospodyni na lampkę wina, poczęstowała znakomitym ciastem i ucięliśmy sobie miła pogawędkę w towarzystwie jej syna i brata. Okazało się, że oboje znakomicie mówią po niemiecku, zwłaszcza syn, który kończy studia w Dortmundzie. Mogliśmy dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy na temat Hvaru a między innymi pogody na tej wyspie. Okazuje się, że w maju panowały tu długi czas temperatury około 35st.C tak, że w nocy mieli straszne problemy ze spaniem. Pogoda, jaka teraz panuje jest dla nich pewnym zaskoczeniem, w ubiegłym roku, jak wyliczają, nie spadła przez trzy letnie miesiące kropla deszczu.
Gospodyni zaprowadziła nas do ogrodu, gdzie rosną całkiem egzotyczne, jak dla nas, owoce. Dała nam pozwolenie na codzienne odwiedzanie go i zrywanie wszystkiego, co tylko chcemy. Zerwała przy nas dorodną figę, przepołowiła na pół i wyrzuciła.
- Ta niedobra - oznajmiła, choć ja pewnie zjadłabym ją ze smakiem, nawet nie wiedząc, że nie nadaje się do jedzenia. Zerwała następną i postąpiła tak samo robiąc przy tym odruch wymiotny, potem długo przebierała wśród gałęzi nim dała nam właściwą. Kiedy chciałem podnieść z ziemi podobną do tej, co nam dała, zrobiła kwaśną minę - fuj, nie ruszaj - dając do zrozumienia, że spadów się nie je.
Wieczorem robimy ponownie wypad do Jelsy. W Zavali życie zamiera równo z zachodem słońca, stąd sznurek samochodów przed tunelem jedzie na drugą stronę wyspy. Odwiedzamy crkve z sveti mesą, bavarską knajpę i focimy w porcie Jelsa by night.
Ananas?
Tłumów nie widać
Sosnowo-palmowy park miejski
Z drugiej strony portu
Ucięła mi się wieża, dubla nie było
Wracamy, wystarczy wrażeń, jutro też jest dzień.