Plan zrealizowany!
Łódź: zgodnie z planem, a dokładnie:
Saver 590 cabin (5,95m dł., silnik Suzuki 115KM, kabina, prysznic, bimini, drabinka, GPS Garmin)
wypożyczony w Tisno przy wjeździe na wyspę Murter. Ekonomiczny ślizg przy 4100 RPM pozwalał rozwijać 20kts paląc około 20L/h.
Załoga: zgodnie z planem - 2 osoby dorosłe ze
skromnym doświadczeniem śródlądowym.
Relacja
Uwaga: numerki od [1] do [12] odwołują się do miejsc zaznaczonych na mapie.
W okolicach Murteru łodzi na wynajem jest bardzo dużo. Przed wyjazdem sprawdziłem w Internecie wypożyczalnie w Murter, Biogradzie i Pakostane. Spodziewałem się cen w granicach 200 EUR. Ostatecznie wylądowałem w Tisno i okazało się, że jest tam duży wybór, a ceny niższe niż w marinie Hramina w Murter. Duży wybór był już po 150 EUR, a całkiem ładne RIBy widziałem już za 90 EUR. Wybrałem Saver'a (opis powyżej) za 170 EUR. Dzień przed zabawą obejrzałem łódź, wpłaciłem kaucję i odebrałem kluczyki, aby następnego dnia ruszyć wcześnie rano. Zapytałem jeszcze skąd mogę wziąć prognozę pogody, na co usłyszałem odpowiedź (w wolnym tłumaczeniu): "prognozę pogody? w lipcu w Chorwacji? jak myślisz - jak może być pogoda?" Trochę to było uspokajająco-lekceważące.
Wyruszyliśmy przed 8, żeby popływać po gładkim morzu. I rzeczywiście było bardzo gładko. Pierwsze minuty poznawałem GPS i nieufnie odnajdywałem się na moich papierowych mapach morskich. Chwila delikatnego stresu na południe od Zimnjak (ciasne przejście między wysepkami na N od Murter), bo GPS pokazywał, że płynę na skały, zamiast środkiem, kiedy ja byłem przekonany, że właśnie jestem na środku cieśniny. W drodze powrotnej okazało się, że też tak pokazywał i przestałem się przejmować. Widoczność dna na jakieś 15m pozwalała spokojnie się rozglądać w poszukiwaniu skał przy brzegu. Szybko pojawiła się latarnia morska Prisnjak [1] i otwarte, gładkie jak pupa niemowlaka morze. Prawie 100m wody pod nogami więc można było się zrelaksować w tych pierwszych chwilach zabawy motorówką.
Spokojny gładki ślizg zgodnie z planem, oglądamy widoczki, a przed nami... delfiny! [2] (
foto 1.) Zwolniłem, żeby ich nie spłoszyć, w końcu całkiem wyłączyłem silnik (tak, wiem, nie powinno się wyłączać... dla bezpieczeństwa czy cuś ...). Było całe stadko, około 6 sztuk, a każdy pływał w inną stronę (śmiesznie się mijały). Niby daleko, a jednak było słychać jak oddychają. Nakręciliśmy filmiki, porobiliśmy zdjęcia i zaproponowałem żonie kąpiel z delfinami, ale oboje nas przytłaczała głębokość morza. Trochę bałem się ruszyć przed siebie, żeby nie pokroić jakiegoś delfinka śrubą, ale nic złego się nie wydarzyło.
Chwilę później, za wyspą Kosara spotkaliśmy spory trawler przecinający nasz kurs (
foto 2.). Pływał zygzakiem, więc pewnie ciągnął za sobą jakąś niespodziankę. Człowiek pierwszy raz płynie motorówką od kursu motorowodnego, pierwszy raz po morzu, na wodzie żadnych innych motorówek, ani żagli (za wcześnie), a tu cholerny trawler... Konsternacja jak daleko go minąć, żeby się nie nadziać na niespodziankę pełną ryb. Jakoś się udało i nawet falę zostawiał po sobie przyzwoitą.
Dalej drogę do cieśniny Mala Proversa planowałem obok latarni Balabra [3]. Kusiło mnie żeby popłynąć na skróty, ale obrałem drogę na około, żeby czuć się pewniej (mniej wysepek i wypłyceń). Widząc mały ekranik GPS'a z małą mapką trudno jest planować trasę, łatwiej ją realizować. Nieźle wyglądał znak odosobnionego niebezpieczeństwa [3], który sterczał jak mała latarnia morska. Przed cieśniną pierwsze motorówki, jachty i łodzie wędkarskie ze zdecydowaną przewagą jachtów żaglowych, oczywiście pływających na silniku... Smutne to. Wybrałem silnik, bo to mi bardziej odpowiada, ale odniosłem wrażenie, że nie tylko na Mazurach ludzie, którzy wybierają się na żagle przepalają więcej paliwa od motorówek... Generalnie większość jachtów żaglowych, które widziałem przez kilka dni płynęła na silniku. Cieśnina [4] bardzo urokliwa (
foto 3.), a krajobraz przypominał Kornaty (
foto 4.), zresztą część mijanych wysp formalnie należała już do Kornatów. Mala Proversa była węższa niż wydawało się ze zdjęć. Właściwie nawet mniejsze jednostki mogą tam pływać tylko "gęsiego". Widziałem w drodze powrotnej, jak dwóch skipperów urządzało sobie zawody - kto pierwszy wejdzie do cieśniny, wymachując przy tym rękami i wykrzykując coś, każdy w innym języku. Gdzie im się tak spieszyło?
Zaraz za cieśniną w miejscu, w którym akurat kończy się ograniczenie prędkości do 5kts [5], jakiś bandyta w ogromnym jachcie motorowym idącym w ślizgu z naprzeciwka zafundował nam krótkie fale ponad 1m wysokości, które aż się załamywały. Na desce surfingowej może byłoby przyjemnie, ale gdy przyjąłem je "na klatę" prostopadle płynąc jeszcze spokojnie - wypornościowo, moja żona jeszcze przez dłuższą chwilę nie wiedziała czy już wstać z podłogi. Dla mnie dobra zabawa, ale następnym razem zamknę okno w kabinie na widok takiego kolosa...
Potem wyjście na pełne morze i oglądanie klifów Dugiego Otoku od dołu [6]. Imponujące - podobno dochodzą do 180m wysokości, a w dół sięgają kolejne 100m pionowo. Jakiś skipper "starej daty" przepłynął pod samym klifem wyspy Garmenjak, ale ja nie podjąłem takiej próby. Do realizacji wcześniej założonego planu zabrakło jeszcze tylko cumowania przy bojce w zatoce, w N.P. Telascica przy jeziorze Mir. Super miejsce - nie bez powodu zdjęcia tego obszaru znaleźć można w każdym folderze i przewodniku. Motorówką można by było przycumować przy knajpce, ale chcieliśmy chwilę odpocząć i się poobijać, więc wybraliśmy bojkę, między dużymi jachtami (
foto 5.). Chyba sporo turystów tam nocuje, bo dotarliśmy na miejsce przed godziną 9, a było zaledwie kilka bojek wolnych.
Po kilku godzinach zaczęliśmy wracać. Łodzi na wodzie było już znacznie więcej. W międzyczasie pobawiłem się GPS'em i nauczyłem się planować na nim trasę. Wracaliśmy więc nieco na skróty między wysepkami [8]. To miała być taka namiastka Kornatów, których w pełnym wymiarze w planach nie było. Kolejny skrót przed wyspą Gangaro [9] gdzie było bardzo ładne wypłycenie i kotwicowisko. Jak wszystkie takie miejsca blisko lądu - było gęsto usiane jachtami i motorówkami. Zaraz za tym wypłyceniem, na środku morza pływały sobie 3 kajaki... Zresztą przy jeziorze Mir też mijała nas jakaś para w dwóch kajakach objuczonych sprzętem kempingowo-turystycznym. Długo się zastanawiałem skąd wzięli się tak daleko od lądu, ale pewnie na Dugi Otok dostali się promem, bo jak inaczej... Przepływając obok wyspy Vrgada zauważyliśmy dużą liczbę jachtów i motorówek w miejscu oznaczonym jako niebezpieczne [10]. Między dwoma wyspami stały znaki kardynalne, z wody wystawało jakieś żelastwo, na mapie oznaczone kamienie, głębokość max 2m, a motorówek więcej niż samochodów na Marszałkowskiej w Warszawie. Upolowaliśmy jedyną wolną bojkę i wskoczyliśmy do wody. Wspaniała symbioza dziesiątek ludzkich głów i kilkunastu kręcących się między nimi śrub jednocześnie. Po chwili przypłynął pontonik i zaczął zbierać opłaty za bojki... Poszliśmy w ślady większości i odpłynęliśmy unikając opłaty wyższej niż pizza z colą.
Mieliśmy jeszcze trochę czasu, więc chciałem przepłynąć pod mostem w Tisno (
foto 6.) na drugą stronę i może odwiedzić marinę w Jezera. Pod mostem spotkała nas niespodzianka. Skurczył się przez noc. Poprzedniego wieczoru (ok 3 - 4 godziny później, dzień wcześniej) przepłyną pod nim inny człowiek właśnie tą motorówką. Ja wrzuciłem pół wstecz, jak pod most wsunął się tylko kosz dziobowy z luzem max 30cm. Na szybę nie było już miejsca. Widocznie woda była jeszcze za wysoko. Nie to nie - popłynęliśmy na lody na nasz kemping [12] (
foto 7.). Później tankowanie w Marina Hramina [13] (79L) i pozostało oddać łódź. W drodze ze stacji benzynowej była jeszcze okazja się pościgać. Na całej szerokości kanału w kierunku Tisno płynęło ok 5 motorówek i 2 pontony. Przepustnica na maxa, marne 30kts, część się przyłączyła do zabawy. Wyszliśmy na prowadzenie, za nami mały RIB i ostatecznie większa łódź, która pojawiła się znikąd, rozbiła szyki i przeleciała między całym peletonem. Wynik = druga lokata.
Następnego dnia popływałem jeszcze godzinkę skuterem wodnym i rzeczywiście najlepsza zabawa była w kanale między Murter, a Tisno. Tam pływało najwięcej łodzi i było na czym poskakać.
Skuterek rozwijał prędkość do 40kts po małych falach i do 45kts w kilwaterach większych jednostek. Dopiero jak wsiadałem na skuter, dowiedziałem się, że w cenę nie jest wliczone paliwo (zawsze płaciłem tylko za czas zabawy). Na szczęście przez godzinkę skonsumował tylko 20L. Razem z paliwem ten skuterek i tak wyszedł o 50% mniej niż w Novalji na wyspie Pag (cena którą widziałem na jednej z plaż) i o 25% mniej niż w Vodicach (cena usłyszana z drugiej ręki).
Podsumowanie (moje subiektywne zdanie):
- nie trzeba być kapitanem żeglugi wielkiej z 30 letnim doświadczeniem, żeby popływać między wysepkami Adriatyku
- w okolicach Murter, Biogradu, Pakostane, itd. można bardzo łatwo wypożyczyć łódź na miarę własnych potrzeb i oczekiwań
- z tego co się naczytałem nt. ciągnięcia własnej łodzi i z tego co zobaczyłem na miejscu, to jeśli masz własną niewielką łódź w Polsce, to licząc tylko podstawowe koszty, przez co najmniej dwa pierwsze dni taniej wychodzi wynajem na miejscu, nie licząc zanurzania pływającego po śródlądziu silnika w soli, stresu przy transporcie, dodatkowego czasu na transport, slipowanie, itp.
- w Novalji na wyspie Pag mimo poszukiwań nie znalazłem ani jednej łodzi z silnikiem powyżej 5KM na wynajem, w Tribunj też wybór był bardziej ograniczony w dodatku to co było dostępne kosztowało co najmniej 50% drożej niż w okolicach Murter, więc nie wszędzie są takie możliwości jak w Murter
- dookoła wyspy Pag są ładne widoki, ale żeby gdziekolwiek dopłynąć, trzeba przepalić dużo paliwa, np. z Novalji do Starej Novalji na około Lun jest już 15NM, a dookoła Murter liczba miejsc, które można odwiedzić w promieniu zaledwie 5-10NM jest ogromna.
- najważniejsze wyposażenie łodzi do "island hopingu" (skakanie od zatoczki do zatoczki):
* radio z CD na postoje (ja nie miałem),
* duży daszek Bimini na postoje,
* GPS (żeby wrócić w jednym kawałku - dla mnie niezbędny),
* w dalszej kolejności mały pontonik (przynajmniej dziecięcy) żeby dowieźć suche ciuchy na brzeg jeśli chce się coś zwiedzać po zaparkowaniu przy bojce (ja miałem tylko dmuchany materac i nieprzemalany worek do kajaka KWARK)
- nie trzeba się przygotowywać nawigacyjnie przed wyjazdem, jeśli skorzysta się na miejscu z dobrego GPS'a (chociaż ja bym nie zarezerwował łodzi bez opracowanych 3 wersji planu, żeby mieć pewność jak spędzę czas i czy go dobrze wykorzystam oraz gdzie szukać schronienia)
- w okolicach Murter pływa ogromna liczba łodzi - głównie motorowych, ale zawsze wciśnie się jeszcze jedna
- przez tydzień w Chorwacji fale widziałem przez jeden dzień, ale i tak były mniejsze od tych, które spotkałem wcześniej na Mazurach...
- ja chciałem przede wszystkim popływać, więc przepaliłem pełny bak paliwa (ok. 5h na silniku), ale żeby dobrze się bawić w okolicach Murter wcale nie trzeba pływać daleko
- na środku morza, wiele mil od brzegu mój telefon miał lepszy zasięg niż w centrum Warszawy (PaddyMalone miał rację),
- wynajem 6m motorówki na cały dzień z pełnym bakiem paliwa kosztował mnie tyle ile musiałbym zapłacić na Zalewie Zegrzyńskim pod Warszawą za zaledwie 2 godziny wynajmu mniejszej łodzi
- czuję, że Murter jest jednym z tych miejsc do którego przyjeżdża się tylko raz... i już się zostaje...
Następne kroki:
- VHF/SRC (na pewno)
- Mazury jesienią (mam nadzieję)
Cała galeria zdjęć