Jak zwykle co roku przy okazji kolejnych urodzin nachodzą mnie myśli, co się zdarzyło przez ostatnie 12 miesięcy i jaki jest plan na kolejne. Zawsze tez zastanawiam się wtedy, co chciałbym robić w życiu (hehe gdybym nie robił tego co aktualnie robię).
Wlaściwie wszystko, co mógłbym robić wiąże się z jakąś pasją (której de facto chyba żadnej nie mam
albo dokonanym kiedyś wyborem drogi zawodowej. Ale do rzeczy. Otóż w wieku pacholęcim jeszcze (bo tak należy nazwać wiek 19 lat patrząc z perspektywy dzisiejszego wieku) próbowałem dostać się na kierunek studiów zwany Oceanografia. Choć w poprzedzającym mój wybór roku był tzw. niedobór kandydatów (przyjmowano kiedyś zawsze rocznie 20 sztuk na ten kierunek) to akurat tak się zdarzyło, ze w „moim” roku dokumenty złożyło 200 osób (10 osób na miejsce – dziś nie jest to żaden wynik, bo każde praktycznie studia są oblegane ale wiele lat temu oblegane były jeno prawo, ekonomia, anglistyka i coś tam jeszcze)
Kandydat losował jedno (sic!) pytanie do wyboru: chemia, fizyka (z tym bylem cienki), geografia – na szczęście trafiłem na pytanie geograficzne pt „Zasolenie Morza Bałtyckiego”, z tematu którego bylem obkuty i dałem solidny pokaz wiedzy, zaś na koniec zaprezentowałem nawet komisji kilka ciekawostek z mniej lub bardziej poważnych książek o tematyce marynistycznej (kto pamięta pozycje Jerzego Pertka „Wielkie dni małej floty” tudzież Edmunda Kosiarza „Bitwy Morskie” – kultowe pozycje każdej biblioteczki poprzedniego pokolenia z Trójmiasta?)
Zadowolony z siebie i ufny w sprawiedliwość dziejową i moją świetlaną przyszłość spokojnie czekałem na wyniki egzaminu spacerując z nadobnymi dziewczętami z mojego liceum nad morzem oraz przesiadywałem na ławeczkach słuchając wspólnie z nimi ulubionych tamtymi czasy The Doors (ech czasy).
Jakież było moje zdziwienie gdy okazało się, że zostałem oceniony przez Szanowna Komisje na 69 punktów na 100 możliwych i znalazłem sie poza lista przyjętych – do dziś uważam, że jest to jeden z nieopisanych skandali (co tez czynie po raz pierwszy – prawo do przedruku mogę wydać tylko Tygodnikowi Angora za grubą kaskę) polskiego szkolnictwa wyższego – wielu dobrze zapowiadającym się marynistom i potencjalnym naukowcom złamano w mgnieniu oka przyszłe kariery oraz pokazano słabość jednostki w obliczu działania rodzącego sie demokratycznego państwa prawa.
Do dziś zastanawiam się czy nie byłbym znaną w świecie (abo nieznaną, kij z tym) personą w świecie badawczo-naukowym zajmując się poszukiwaniem i chronieniem wymierających gatunków ryb czy ptaków morskich, być moze to dzięki mnie żarłacz śledziowy miałby szanse nie wyginąć już około roku 2060 albo inne zacne gatunki miałyby większe szanse na przetrwanie. Mógłbym także (co jest moim skrytym – ok już nie skrytym) osobistym marzeniem być członkiem wielu ekspedycji, które badają wraki statków (Titanic, Lusitania, Mauretania) czy po prostu badają niebezpieczne i zimne obszary Północnego Atlantyku w celu zminimalizowania ryzyka wypadków rybaków z północnych Ameryk (vide Perfect Storm z Clooneyem – historia zatonięcia kutra na mieczniki Andrea Gail)
Moimi powiernikami i przyjaciółmi byłyby osoby z towarzystwa międzynarodowego posługujące się biegle językiem angielskim, oczami wyobraźni widzę zespoły pod moim kierownictwem (hehe), do których należą wysmagane wiatrem, opalone na brązowo szczupłe i wysportowane singielki w czapeczkach baseballowych dzielący ze mną swe pasje, naturalnie musiałbym także „znosić” towarzystwo brodatych gości w okularach przecisłonecznych śmierdzących tytoniem i whisky.
Mielibyśmy cykle wypraw dalekomorskich, tajemniczych sponsorów, którzy bezinteresownie chcą coś po prostu zrobić dla świata oraz pełne ręce roboty (wiadomo, nurkom trzeba podać sprzęt, zanurzyć i wynurzyć jakieś batyskafy i roboty podmorskie)
No dobra, ewentualnie mógłbym być znanym snookerzysta, który podróżuje po świecie z kijem, pyka w kulki wygrywając przy okazji rocznie np 300koła funciaków (wiem, ze nie ćwiczyłem od 6 roku życia tak jak zalecają, ale cóż z tego – pomarzyć można nie?
Sezon trwa coprawda większą część roku (no w wakacje nie grają), ale przecież oprócz treningów i podróżowania z turnieju na turniej NIC innego nie musiałbym przecież robić. No, może poza oglądaniem zdjęć z odwiedzonych miejsc czy pucowaniem swojego Ferrari Testarosa.
Taki snookerzysta to ma klawo. Odkąd pamięta, oprócz szkoły grał całymi godzinami w kulki. Później, gdy już zaczął ogrywać kolegów, zaczął ogrywać gości w klubach, a potem zaczął grać z podobnymi sobie na turniejach o kaskę.
Turniej jest co mniej więcej trzy tygodnie, do wygrania jest sporo kasy (nieraz z 30 tysiaka funciaków za 1 miejsce), no to o co chodzi?
III filar człowieka będzie stać opłacić, gdy przebywa kilka lat w rejonach pierwszej 16 listy rankingowej, bidy ni mo.
Pierwszy raz miałem okazję zobaczyć na żywo tych, których podziwiam na "Jurosporcie"
Bilety kupione kilka miesięcy temu, mieliśmy iść wszyscy, ale pech chciał, aby nie było to możliwe, więc jeździłem z córką jeno