napisał(a) platon » 20.10.2005 13:24
Przez trzysta lat żołnierze chorwaccy stanowili podporę tronu Habsburgów. Ich pułki stawały przeciwko Turkom, Czechom, Włochom i każdemu, kogo cesarz uznał za wroga. W czasie Wiosny Ludów 1848 roku odbili z rąk rewolucjonistów Wiedeń. Ale już trzydzieści lat później wierność i prawa dziedziczne Habsburgów stały się dla nich tylko pustym dźwiękiem. Drogi Chorwatów i cesarstwa rozeszły się.
Najwierniejsi z wiernych
Andrzej Janecki
Kto nie pamięta obrony Kamieńca i upokarzającej kapitulacji twierdzy, tak sugestywnie opisanej przez Sienkiewicza w Panu Wołodyjowskim? Tym, czym dla Polski był Kamieniec, dla Węgier stał się Szigetvár (Sziged). W 1566 roku godność kapitana tej twierdzy sprawował Mikołaj Zrinski, ban [naczelnik administracji] Chorwacji, który uszedł przed Turkami na Węgry. Właśnie tam wraz z trzyipółtysiącem ziomków przyszło mu stawić czoło ponadstutysięcznej armii tureckiej dowodzonej przez sułtana Sulejmana i wielkiego wezyra Mehmeda Sokolevicia. Obrona, wielce skuteczna, trwała miesiąc - od 6 sierpnia do 7 września. Janczarowie to uparcie szturmowali, to wycofywali się, ponosząc przy tym ogromne straty. Zginęło ich ponad 20 tysięcy. Chorwaci opierali się tak twardo, bo prawie wszyscy byli uciekinierami spod sułtańskiej władzy i aż za dobrze wiedzieli, co się z nimi stanie, kiedy Turcy wkroczą do twierdzy.
Gdy zostało ich zbyt mało, aby obsadzić mury, Zrinski nakazał otworzyć bramę i na czele swoich ludzi ruszył do ostatniej szarży. Chcieli umrzeć z mieczem w ręku w polu, a nie ginąć gdzieś w lochach pod zwałami gruzu. "Chorwacki Leonidas" - jak później nazywały bana narodowe eposy - nie zginął nadaremnie. Straty poniesione przez najeźdźców w czasie oblężenia Szigetváru okazały się na tyle duże, że wielki wezyr zawarł pokój z Maksymilianem I Habsburgiem, królem Węgier i cesarzem Austrii w jednej osobie, zadawalając się tylko 30 tysiącami dukatów rocznego trybutu. Ale był jeszcze jeden - znacznie trwalszy - efekt odwagi Zrinskiego. Pomiędzy Habsburgami a Chorwatami powstał silny sojusz scementowany zagrożeniem tureckim. Chorwaci jako słabszy partner mogli wnieść tylko swą wierność i bitność, ale w tych czasach dla dynastii znaczyło to bardzo wiele.
Stróże praw i granic
Mimo swej determinacji, waleczności i wsparcia nowych protektorów rodacy Mikołaja Zrinskiego stracili znaczną część swego państwa. Habsburgowie jako królowie węgierscy (Chorwacja od wczesnego średniowiecza pozostawała w unii personalnej z Węgrami) kontrolowali nieco ponad 18 tysięcy kilometrów kwadratowych etnicznych ziem chorwackich. Dodajmy - ziem stale zagrożonych ekspansją imperium otomańskiego. Na obszarach Chorwacji bezpośrednio graniczących z Turcją rząd w Wiedniu wydzielił specjalną strefę zmilitaryzowaną, nazwaną Pograniczem Wojskowym. Arcyksiążę Karol z cesarskiego polecenia zbudował tam twierdzę Karlovac - siedzibę komendantury - i zorganizował na sposób wojskowy tamtejszych chłopów, nazywanych wtedy uskokami (ci, którzy umknęli z terytoriów tureckich). Były to tereny słabo zaludnione, toteż do Chorwatów z czasem dołączali także zbiegli Serbowie, a nawet Wołosi. W dokumentach wojskowych zaczęto ich nazywać pogranicznikami lub graniczarami, co lepiej oddawało surowość ich obyczajów. Obszar, który zasiedlali, stanowił w istocie wielkie koszary zamieszkane przez stałe wojsko, utrzymywane stosunkowo małym kosztem.
Każdy mężczyzna od 16 do 60 roku życia zobowiązany był do służby wojskowej w oddziałach terytorialnych. Przynajmniej 1/3 z nich stale stacjonowała w koszarach pułkowych, gotowa do podjęcia natychmiastowej interwencji w kraju lub za granicą. Dawało to Habsburgom 50 tysięcy stałego, dobrze wyszkolonego i gotowego na wszystko bitnego żołnierza. W zamian za służbę graniczarzy zostali zwolnieni z podatków państwowych, a ziemię, którą uprawiali, otrzymywali od rządu jako lenno wojskowe. Pańszczyzna na tych terenach była od pokoleń zupełnie nieznana. Początkowo oficerami byli wyłącznie arystokraci niemieccy, z czasem najwyższe stanowiska zaczęli obejmować Chorwaci. Językiem urzędowym i językiem komendy w wojskach graniczarów był niemiecki. Podstawą ideologii pułków chorwackich stała się wierność cesarzowi oraz świętość dziedzicznych praw dynastii Habsburgów. Za to warto było umierać. I umierali.
Chorwaci walczyli pod komendą Wallensteina w wojnie trzydziestoletniej przeciwko Francuzom i Szwedom. Wojny dynastyczne siedemnasto- i osiemnastowiecznej Europy to następna danina chorwackiej krwi i kolejne bohaterskie czyny. W wojnie o Holandię (1672-78) cztery pułki konnicy chorwackiej dotarły do Amsterdamu. Walcząc o hiszpańską sukcesję dla Habsburgów, przez lata graniczarzy pustoszyli Włochy. Później widać ich w bitwach na Śląsku, w Bawarii i nad Renem, a nawet w Prowansji i znów w Holandii. W czasie wojny siedmioletniej uczestniczyli w walkach o Pragę, a w październiku 1757 roku pod komendą hrabiego Hadka wdarli się do Berlina. Byli wierni, dzielni i odpowiednio do tego wynagradzani.
W obronie łaciny
Zupełnie inaczej potoczyły się losy tak zwanej cywilnej Chorwacji, czyli trzech mających szeroką autonomię żupanii wchodzących w skład Korony Węgierskiej i tworzących tak zwaną banowinę (od bana). Zewnętrznym wyrazem chorwackiej autonomii był sejm krajowy (sabor) zbierający się zwykle pod przewodnictwem biskupa w Zagrzebiu. Uczestniczyli w nim magnaci, delegaci szlachty oraz wolnych miast królewskich. Kompetencje saboru nie były zbyt szerokie, ale - można by rzec - wystarczające dla zachowania spokoju społecznego. Deputowani decydowali o podatkach wewnętrznych oraz królewskich i wybierali posłów na wspólny z Węgrami sejm krajowy. System samorządu żupańskiego był w całości przejęty od Węgier i odpowiadał w każdym szczególe samorządowi komitackiemu. Jest to oczywiste świadectwo dominacji Węgier nad Chorwacją, wynikającej z różnicy potencjałów politycznych i gospodarczych obu narodów. Ale mimo to pierwsze poważniejsze konflikty między Chorwatami a Węgrami przyniosły dopiero idee oświeceniowe - lokujące naród wyraźnie ponad monarchią - dosyć szeroko rozpowszechnione w Budapeszcie pod koniec XVIII wieku.
Na sejmie 1790-91 roku Węgrzy wystąpili wobec cesarza Leopolda II z żądaniem wprowadzenia języka węgierskiego jako urzędowego we wszystkich krajach Korony Węgierskiej. Zostali wysłuchani, z ogromną szkodą dla Chorwatów. Do tej pory językiem urzędowym w Chorwacji cywilnej była łacina i elita chorwacka posługiwała się nią od wieków. Teraz mieli nauczyć się węgierskiego, i to praktycznie od zaraz. Obrona łaciny stała się nagle dla Chorwatów ratowaniem resztek tożsamości narodowej: "Regnum regno non preascribit leges" (Królestwo królestwu nie będzie narzucało swoich praw) - deklarowano wobec Węgrów i na razie, istotnie, łacina pozostała językiem urzędowym, ale język węgierski powoli i systematycznie zaczęto wprowadzać do szkolnictwa średniego i wyższego.
Rozwijający się nacjonalizm węgierski przekonał wkrótce nawet ugodowo nastawioną szlachtę chorwacką, że należy bronić choćby symbolicznej niezależności. Przełomem stało się wystąpienie na sejmie węgierskim w 1836 roku posła chorwackiego Hermana Bužana przeciwko coraz powszechniejszej praktyce wprowadzania węgierszczyzny. "Chorwaci - mówił - nie chcą się odrodzić od swoich ojców i będą swojej narodowości bronić wszelkimi dostępnymi środkami, a co się tyczy chorwackich praw autonomicznych, te nigdy nie mogą być przedmiotem rozważań na sejmie węgierskim, który nie ma prawa mieszać się w wewnętrzne sprawy chorwackie. Chorwaci nie walczą o martwy język łaciński, ale o swoje prawo, gdyż tylko oni sami mogą uchwalić język urzędowy, jaki zechcą, na przykład chorwacki, bo ten w ostatnich czasach bardzo się rozwinął". Taki ton wprowadził w zdumienie i niewątpliwie zaskoczył posłów węgierskich, przywykłych do pokory Chorwatów, i zwiastował wybuch konfliktu. Odpowiedzią Chorwatów na nacjonalizm węgierski był ruch iliryjski.
Jednoczyciele Słowian
Napoleon Bonaparte zapewne nie spodziewał się, że tworząc po zwycięstwie nad Austrią z obszarów historycznej Chorwacji, słoweńskiej Krainy, Triestu i części Karyntii Prowincje Iliryjskie, kładzie podwaliny pod ruch jugosłowiański. Wymuszone i krótkotrwałe zjednoczenie pod obcą władzą dało jednak poważny impuls dla powstania koncepcji kulturowej i politycznej mogącej stanowić istotną przeciwwagę dla węgierskiego nacjonalizmu, a patrząc dalej - dla panowania Habsburgów na Bałkanach.
Studenci chorwaccy, serbscy i słoweńscy pobierający nauki w austriackim Gratzu, skupieni w odrębnych korporacjach, toczyli między sobą nieustające spory. Ale czasami następowały wśród nich okresy twórczego spokoju i rozmów o przyszłości. W takim właśnie momencie, w latach dwudziestych XIX wieku, do Gratzu przybył Chorwat Ljudevit Gaj. Niepospolite zdolności organizacyjne i intelektualne uczyniły zeń nieformalnego przywódcę słowiańskich studentów. Na czoło dyskutowanych przez nich zagadnień wysunęły się: wspólne pochodzenie Słowian, ich język i przeszłość. Działające do tej pory oddzielnie kółka młodzieżowe przyjęły za radą Jerneja Kopitara, twórcy gramatyki języka słoweńskiego, nazwę ruchu iliryjskiego.
Gaj dosyć szybko zwrócił na siebie uwagę władz w Wiedniu, zwłaszcza swoimi zdecydowanymi antywęgierskimi wystąpieniami. Dla Klemensa Metternicha, kanclerza austriackiego, taki człowiek, cieszący się bezapelacyjnym poparciem młodej słowiańskiej inteligencji, stawał się ważną figurą w grze politycznej. Tym bardziej że zgodnie z wiekową tradycją chorwacką był lojalny wobec cesarza, a wspólnotę Słowian południowych widział pod skrzydłami Habsburgów. Bez problemów zatem otrzymał zgodę na wydawanie gazety Novin Hrvatskich i ich dodatku literackiego.
Dla rządu w Wiedniu ruch iliryjski miał być przeciwwagą ewentualnych niepodległościowych dążeń węgierskich, rodzajem straszaka, którego można użyć w chwili zagrożenia cesarstwa. Aby kontrolować nowe zjawisko polityczne, zaproponowano Gajowi płatną współpracę z tajną policją austriacką. Nie dość mocny charakter i chciwość jeszcze bardziej związały młodego Chorwata z polityką Habsburgów. Ale mimo to trzeba przyznać, że zasługi Gaja na polu kodyfikowania narodowego języka literackiego, rozwoju literatury oraz budzenia tożsamości narodowej Chorwatów są nie do przecenienia. Zwłaszcza że naciski madziaryzacyjne jeszcze się wzmogły w latach czterdziestych. Sejm w Budapeszcie podjął decyzję o wprowadzeniu języka węgierskiego jako urzędowego w Chorwacji i traktował to jako nagłe wykonanie wcześniejszych postanowień. Posłów chorwackich składających protesty po łacinie przekrzykiwano i obrzucano obelgami. W kuluarach zaś mogli usłyszeć od węgierskich kolegów, że chorwacki to "psi język". Tym razem dwór wiedeński okazał się lojalny wobec swoich stronników i wstrzymał wykonanie decyzji Węgrów przynajmniej na sześć lat. Ale już wkrótce Chorwaci musieli słono za to zapłacić.
Za wiarę, króla i prawo
Rewolucja 1848 roku dotarła do Wiednia już 13 marca i zmiotła w ciągu nocy niewzruszone - jak się wydawało - rządy Metternicha. Cztery dni później Węgrzy powołali pierwszy samodzielny rząd odpowiedzialny tylko przed parlamentem. Ferdynand I Habsburg, zaskoczony tempem wydarzeń, zgodził się na wszystkie żądania łącznie z nadaniem liberalnej konstytucji. Monarchia zdawała się pękać w szwach. Ale Węgrzy popełnili poważny błąd. Ich reformy nie uwzględniały ludności niemadziarskiej, co oznaczało, że interesował ich jednolity narodowościowo model państwa. Dla Chorwatów mieli tylko jedną propozycję: kazania kościelne w języku narodowym. Było to stanowczo za mało, nawet w porównaniu z polityką Habsburgów. Toteż obradujące w Zagrzebiu Zgromadzenie Narodowe nawet nie zainteresowało się "propozycjami" Węgrów, tylko ogłosiło powstanie Trójjedynego Królestwa Dalmacji, Chorwacji i Sławonii pod berłem Habsburgów i zerwanie z Koroną św. Stefana. Na stanowisko bana powołano barona Josipa Jelacicia, generała graniczarów o ultrakonserwatywnych poglądach, ale jednocześnie zwolennika ruchu iliryjskiego. Z jego osobą łączono nadzieje na nieskrępowany rozwój narodowy. Również dwór w Wiedniu miał podstawy, by liczyć na wiernych żołnierzy z Pogranicza Wojskowego. Wszakże od stuleci dawali oni dowody lojalności. Jelacić nie zawiódł.
Już we wrześniu 1848 roku wypowiedział wojnę Węgrom. Najpierw jego oddziały oczyściły Wiedeń z rewolucyjnych oddziałów. Potem pomaszerował na Węgry, by razem z wojskami cara Mikołaja I złamać rewolucję węgierską. Wprawdzie kosztowało to życie 30 tysięcy graniczarów, ale ocalili tron Habsburgów i wydawało się, że zyskali ich wdzięczność. Nic bardziej błędnego. Na dworze w Wiedniu zwyciężyło przekonanie, że wszystkie ruchy narodowe podważają byt państwowy i grożą Europie chaosem. Lekarstwem na te choroby miał się okazać absolutyzm. Chorwaci co prawda nie wrócili pod panowanie Węgrów, ale dostali się - tak jak inne narody monarchii - pod bezpośrednie rządy Wiednia. Wszystkie obietnice autonomii poszły w niepamięć. "Era Bacha" - jak nazywano system rządów centralistycznych od nazwiska Aleksandra Bacha, premiera i ministra spraw wewnętrznych w jednej osobie - była, zdaje się, gorszą propozycją niż władza Węgrów. Zlikwidowano resztki instytucji narodowych, językiem urzędowym stał się niemiecki. Wykonawcami polityki germanizacyjnej byli nasłani z zewnątrz urzędnicy, głównie Czesi i Słoweńcy, nazywani w Chorwacji "huzarami Bacha". Tylko Ljudevit Gaj, z racji dawniejszych zasług, mógł wydawać gazetę Narodni Noviny, ale było to wszystko, na co pozwoliły władze w zakresie życia kulturalnego. Słowem - Chorwaci dostali w nagrodę to, co Węgrzy za karę. Co więcej, stracili również wiarę w ochronną moc monarchii.
Bezpośrednie rządy Wiednia były na tyle uciążliwe i pozbawione perspektyw, że w latach sześćdziesiątych XIX wieku w Chorwacji pojawiły się koncepcje współpracy z Węgrami. W ramach dualistycznej monarchii austro-węgierskiej (po 1867 roku) przyjęły one formę ugody węgiersko-chorwackiej, ale korzystnej tylko dla wyobcowanej narodowo arystokracji, z nowym banem baronem Levinem Rauchem na czele. Jednak kiedy w polityce węgierskiej na powrót pojawiły się tendencje wynaradawiające, Chorwatom pozostało już tylko przyłączyć się do powstającego pod przywództwem serbskim ruchu jugosłowiańskiego.
Oba narody, które dzieliły religia, mentalność i doświadczenie historyczne, próbowały współpracy, a później jedności politycznej. Stało się to możliwe tylko dzięki wspólnym wrogom i dyktatorskim przywódcom. Nie dziwi więc fakt, że późniejsze rozstanie było aż tak bolesne i okrutne. A Habsburgowie? Cóż, to oni w znaczącym stopniu przyczynili się do eksplozji bałkańskiego kotła.