Podboje będą rodzinne, ale jakoś nie chciało mi się zrymować. Tutaj będę wrzucał opisy i zdjęcia z naszych zagranicznych, niechorwackich wycieczek, a tytuł będzie się zmieniał wraz z aktualizacją. Z czasem, kto wie, może nawet poniżej powstanie spis treści
Rzym 2012
Przygotowania do tegorocznego wyjazdu do Włoch rozpoczęły się tak nieśmiało już zimą i krystalizowały się dosyć długo, jak się później okazało baaaardzo długo. Wreszcie pod koniec lipca wykupiliśmy pobyt na północy Adriatyku w Lido di Jesolo z opcją dokładniejszego zwiedzenia Wenecji (kiedyś byliśmy jeszcze osobno na kilkugodzinnym postoju związanym z przerwą w podróży), a także Werony i Padwy, po tym miał być tydzień na wybrzeżu Toskani. Niestety po weekendzie okazało się, że w hotelu już nie ma miejsc, a przedstawione alternatywne propozycje nie spełniały naszych oczekiwań. Na szczęście z biurem nie było problemów i po kilku dniach pieniądze były z powrotem na koncie. Wykupiliśmy więc w Neckermannie pobyt na wybrzeżu Toskani. W tamym rejonie to dopiero jest do zobaczenia, przewodniki aż kipią od atrakcji, do tego poczytałem relacje z wiosennych pobytów forumowiczów i już kombinowałem jak to wszystko pożenić, tym bardziej, że są jeszcze dzieciaki, które za nic w świecie nie będą chciały tyle czasu zwiedzać;) ) Do tego miał dojść apartament na północnym Adriatyku i program jak wcześniej. W zasadzie wybór był już dokonany, pozostało tylko wykupienie miejscówki. Jednak nie dane nam było w tym roku zwiedzać włoskie wybrzeża, wypadek, kasacja auta w sierpniu i już było pewne, że wakacje we Włoszech możemy sobie darować. Pojechaliśmy więc rezerwowym (mocno rezerwowym ) autem na tydzień do … Zakopanego , do Italii nie dalibyśmy rady nim dojechać. Oczywiście na ten temat rozpisywał się nie będę, ale pogoda pomimo września w sumie nam dopisała, udało się zaliczyć kilka spacerów (Morskie Oko, Dolina Kościeliska i Strążyska – czyli tam gdzie da się dojechać wózkiem) i kąpiele termalne, ale niedosyt pozostał.
Pozostawał aż do końca listopada, wtedy to w pracy dostaliśmy informację, że powinniśmy cały tegoroczny urlop wykorzystać w tym roku. Ponieważ trochę mi go jeszcze zostało to zacząłem kombinować co tu robić, żeby się nie zanudzić w chałupie. Pierwszy pomysł, wyjazd na kilka dni do Belgii i zwiedzenie kilku miast. Szybko się jednak zreflektowałem, że tam może być równie zimno jak u nas i generalnie może być lipa. Powrócił więc temat Włoch, a konkretnie … Rzymu oczywiście pogoda to pogoda, ale i tak bardziej prawdopodobne jest to, że na południu jest cieplej. To była myśl, szybki przegląd lotów i okazuje się, że Wizz na przełomie listopada i grudnia, a także w grudniu ma ciekawe oferty. Szybka konsultacja z babciami, czy „wezmą na siebie obowiązek wychowania (a przynajmniej wychowywania przez kilka dni) potomstwa” (co prawda nie bezpośrednio swojego), babcie oczywiście wniebowzięte, dzieci z resztą też. Tak więc znowu mogliśmy planować pobyt we Włoszech . Jak to w tanich liniach, lot za kilkadziesiąt złotych, był o kilkadziesiąt procent droższy, ale i tak w obie strony za dwie osoby wyszło 670 zł, cena jak nam się wydaje akceptowalna. Pozostał jeszcze nocleg. Na sprawdzonym wiosną bookingu, bezproblemowo znaleźliśmy w jakiejś promocji 4 noclegi ze śniadaniami w hotelu 4* za 147E +oplata –podatek miejski 3juro/os./dobę, co w sumie dało ok. 700zł - też przyzwoicie szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę warunki (kilka lat temu 3* w Sandomierzu kosztowały 250/dobę – masakra). Hotel co prawda na uboczu, ale zaletą był codzienny darmowy transfer do stacji metra i na lotnisko (z czego skrzętnie korzystaliśmy). Wreszcie mogliśmy sprawdzić przydatność zakupionych kiedyś po okazyjnych cenach przewodników po Rzymie.
Do tego studiowanie internetu i pora ruszyć w drogę.
Start – lotnisko Pyrzowice poniedziałek godzina 6.05, przylot mieliśmy zaplanowany na 8.15, ale ze względu na mróz i obowiązkową „procedurę odladzania” opóźnił się o 30 minut. Pogoda nie za ciekawa – chmury i lekki deszcz (prognozy mówiły o zachmurzeniu i przelotnych opadach w poniedziałek, kolejne dwa dnie miało być słonecznie i w czwartek też zachmurzenie z możliwymi przelotnymi opadami – jak się póżniej okazało prognoza potwierdziła się w 100%). Widok z góry przy podejściu do lądowania na lotnisko Ciampino fantastyczny - Rzym jak na dłoni. Autobus do stacji metra i zarazem dużego dworca autobusowego Anagnina był po godz. 9. Po uiszczeniu opłaty (1,2E) u kierowcy, po ok. 30 min. byliśmy na miejscu. Pewnie bylibyśmy kilka minut szybciej ale jakiś luźny gość wyskoczył ze swojego punciaka na pogawędke z kumplem i chyba zapomniał, że auto zostało na środku drogi. Sam dworzec i infrastruktura nie za ciekawe i delikatnie mówiąc lata świetności ma za sobą, wiele punktów handlowych i usługowych pozamykanych, a te co zostały są mocno podniszczone, kibel – tragedia (stopki i na narciarza), ale cóż było począć . Poza podróżnymi towarzystwo raczej szemrane, pewnie gdybym szukał jakiś środków rozweselających, to tu nie trwałby to długo. Ogólnie rzecz biorąc, nie polecam tego miejsca wieczorową porą, no chyba, że ktoś zapragnie w Rzymie przeżyć dreszcz emocji. Udaje nam się namierzyć kasę biletową, gdzie pani w okienku czystą włoszczyzną wytłumaczyła nam jak dojechać do hotelu. O dziwo nie znając języka zrozumieliśmy , kupiliśmy w automacie (są na wszystkich stacjach metra, na których byliśmy) jednodniowy bilet (6E, obok trzydniowy za 16,50E )
na całą komunikację i w sumie przed 12 byliśmy w hotelu. Po drodze jak tylko zaczynał kropić deszcz, nie wiadomo skąd wyłaniali się Pakistańczycy (a może Hindusi?) z parasolkami, widząc jak wiele z nich było w przydrożnych śmietnikach porzuconych na chodnikach, najpewniej jednorazowego użytku. Jeszcze będąc w kraju braliśmy pod uwagę opcje, że pojedziemy najpierw na miasto, ale ostatecznie darowaliśmy sobie łażenie z torbami, tym bardziej, iż doczytałem, że nie ma tam skrzynek do przechowywania bagażu ( podobno z obawy przed zamachami terrorystycznymi). W hotelu spodziewaliśmy się, że nie dostaniemy od razu pokoju i będziemy musieli zostawić bagaż w przechowalni, a jednak, w recepcji dostaliśmy kartę do pokoju i już mogliśmy się zakwaterować. Szybka toaleta i czas zacząć zwiedzać Wieczne Miasto. Wszak wszystkie drogi prowadzą do Rzymu to i my nie mieliśmy problemu z dotarciem na miejsce. Pierwsze kroki najłatwiej było skierować do Koloseum, które po wyjściu ze stacji metra o tej samej nazwie, mogliśmy podziwiać w całej okazałości.
Kupiliśmy po kanapce („jedyne” 2x3juro) i wodę u Pakistańczyka (a może Hindusa?) i czas na zwiedzanie. Kasa tak średnio opisana, a z racji grudnia kolejek nie było tak długich żeby można było łatwo ją namierzyć. Inni Pakistańczycy (a może Hindusi?) opanowali sprzedaż pamiątek różnej maści, wchodzę do takiego jednego sklepiku i pytam o bilety, oczywiście są „my friend only 22E/person”. Kojarzyłem, że w necie ktoś pisał o niższych cenach, odpuszczamy i idziemy do wejścia, a tam uprzejmy jegomość z identyfikatorem (najprawdopodobniej pracownik muzeum) wskazuje nam drogę do kasy, gdzie okazuje się, że bilet za 12E/osobę uprawnia do zwiedzania Koloseum, Palatynu i Forum Romanum, a do tego jest ważny przez 48godz.
Pewnie gdyby nie to, że przylecieliśmy tylko na 4 dni to 2 dni by nam zajęło zwiedzanie, ale nie było na to czasu, w końcu zamierzaliśmy zwiedzić możliwie najwięcej. Nie ma sensu żebym wymądrzał się i pisał o każdym miejscu, które widzieliśmy (pewnie dużo więcej informacji i przede wszystkim bardziej pewnych można znaleźć w przewodnikach) więc ograniczę się do opisu co przedstawiają.
Następnie przyszedł czas na Palatyn, po drodze minęliśmy jeszcze łuk Konstantyna
i mogliśmy się udac na jedno z siedmiu wzgórz.
Podczas podejścia oglądamy najpierw termy Septymiusza Sewera
a następnie Stadion Domicjana (chyba najlepiej zachowany)
Oczywiście nie muszę dodawać że do zobaczenia jest dużo więcej.
Z Palatynu widoki na Rzym, przedsmak tego co nas czeka w kolejnych dniach.
Następnie schodzimy na Forum,
Na początek łuk Tytusa
dalej kościół św. Franciszki Rzymskiej
pozostałości ogromnej (nie zmieściła mi się w kadrze) bazyliki Maksencjusza (te jasne kropki to deszcz:) )
świątynia Antonina i Faustyny
pozostałości świątyni Westy
świątyni Kastora i Polluksa
boczna ściana kościoła Santa Maria Antiqua
fragment kolumnady ze świątyni Saturna
oraz świątyni Wespazjana.
Na koniec jeszcze Łuk Septymiusza Sewera
w sumie pogoda nie najgorsza chociaż czasami chwilę kropi deszcz.
Opuszczamy forum i idziemy przy Forum Cezara
na Plac Wenecki. Po lewej mijamy Pomnik Wittorio Emanuele i grób nieznanego żołnierza (robienie zdjęć sobie darujemy bo już się robi szarówka) , następnie zaglądamy do kościoła Santa Maria Di Loreto.
Później idziemy na Zatybrze, na wschód od Viale di Trastevere (taka główniejsza ulica przecinająca Zatybrze) zjeść coś włoskiego. Zestaw obiadowy (dla nas obiado-kolacyjny) na który składały się przystawka (bruschetta-takie to proste i takie smaczne), pierwsze (ja wziąłem spaghetti, moje Kochanie lasagne) i drugie danie (że niby specjalności rzymskie – ogon w pomidorach, karczoch i trochę „gulaszu”) , deser (krem – wzięliśmy waniliowy i tofi) do tego picie (tym razem woda , nie przemieniła się w wino ) kosztował nas w sumie 2x14E, więc znośnie. Do tego przepyszne świeże pieczywo, z oliwą smakowało wyśmienicie (a może to my byliśmy tak głodni?).
Po tym wszystkim, trochę „zajechani”, komunikacją miejską (tramwaj, autobus, metro, autobus) wróciliśmy do hotelu po 20; po tak intensywnym dniu szybko padliśmy. A to był dopiero początek.