Moja Ukochana Chorwacja... Pierwsza podróż.
To mój pierwszy opis podróży do Chorwacji, która odbyła się… w lipcu 2005 roku.
Nawiasem mówiąc, moich wizyt w tym cudownym kraju było kilka. Także w tym roku na przełomie lipca i sierpnia jest zaplanowana następna, tym razem będzie to
południe w miasteczku Cavtat. Będzie to nasza baza do wypadów do Czarnogóry na Peljesac i Mljet. Takie mamy plany, piszę mamy, bo jedziemy w 6 osób na dwa auta.
Ale wracając do meritum mojej opowieści... Moja pierwsza podróż do Chorwacji mała miejsce w lipcu 2005 roku z żoną i drugim małżeństwem.
Jest tego trochę, toteż będą dwie części, jeśli znajdą się chętni do poznania
tej opowieści.
Znajomi byli już wcześniej w Chorwacji i mieli kontakt do pewnego Chorwata, który miał czekać na stacji benzynowej na samym wlocie do Makarskiej.
Wyjazd z Piaseczna o 18-tej wieczorem pierwszego dnia lipca. Lecimy przez Magdalenkę na Nadarzyn do s8. Świeci słońce, jest ciepło, słowem szybko dojechaliśmy do Bielska-Białej.
Ale tutaj już lalo się z nieba. Około 23-ej dojechaliśmy do Żywca, gdzie musieliśmy zatankować. Niestety okazało się, że o tej porze na stacjach mają rozliczanie dobowe, czy jak się to wówczas nazywało.
W zbiorniku już opary a za szybami noc i leje deszcz. Perspektywa przymusowego postoju bardzo realna, ale po paru kilometrach jest już paliwo i jedziemy na Zwardoń do przejścia, gdzie jesteśmy umówieni ze znajomymi, o których pisałem wyżej.
Niestety znajomi w nocy zgubili drogę w Żywcu i pojechali nad Jezioro Żywieckie. Czekaliśmy na nich dwie godziny na przejściu granicznym.[wtedy 2005r była jeszcze granica i trzeba się było odprawiać].
Słowacja - droga do Żyliny w deszczu. Nareszcie wyczekiwana autostrada do Bratysławy, gdzie mamy wjechać do Austrii, która wita nas a jakże deszczem.
Jadąc do autostrady na Graz stajemy na krótką drzemkę kilkaset metrów od naszej drogi. Za kilkoma drzewami trafiamy na stary kamieniołom. Cała trójka zapada w dwugodzinną drzemkę, a mnie nadal trzyma adrenalina.
Postanawiam załadować kamerę i zrobić parę ujęć, jednak zmęczenie powoduje że źle wkładam kasetę i pełna blokada, nie mogę jej wyjąć tym bardziej cokolwiek nagrać.
Próbuję ochłonąć wychodząc z auta, ale cały czas pada deszcz, tak więc trójka się przespała, a ja straciłem tylko nerwy.
Dalej mijamy Graz i Maribor - to już Słowenia i pełne słońce. Maribor utrudnia nam jazdę, bo korkuje się ale, nie trwa to długo i wjeżdżamy na autostradę płatną za jeden odcinek około 1 euro na bramkach i lecimy na Ptuj.
Niestety za Ptujem na drodze już dwukierunkowej stoimy w gigantycznym korku, jak się za 5 godzin okazało, do przejścia w Macelj.
W strefie wolnocłowej robimy zaopatrzenie na wieczorne spotkania i o 17.45 ruszamy w kierunku autostrady i szybko dojeżdżamy 19.25 do węzła Plitvice, gdzie jemy obiadokolację.
Ruszamy dalej już przez tunele i wiadukty godz.20,40 autostrada w kierunku na Split zupełnie pusta [co dzisiaj wydaje się nieprawdopodobne, ale mamy drugi lipca, a bodajże ostatniego dnia czerwca otwarto wszystkie odcinki A1 Zagrzeb - Split].
Około 21.15 stajemy na niedużym i zupełnie pustym parkingu na dłuższy postój, wieje silny ale ciepły wiatr, podziwiamy cudowny zachód słońca, ogromną powierzchnię nieba od różu po ciemne chmury - ten widok pamiętam do dziś.
Niestety nie przyszło mi do głowy aby zrobić kilka zdjęć ale jest film.
Rano już przy pełnym słońcu i upale dojeżdżamy na przepięknie położony parking - węzeł Skradin, gdzie można zobaczyć rzekę Krka i miejscowość Skradin.
Tutaj zobaczyliśmy po raz pierwszy piękno Chorwacji.
Ruszamy dalej, teraz dziewczyny jadą razem, a ja z Jaśkiem w drugim pojeździe.
Na wysokości Splitu koniec autostrady, a Jasiek nie pamięta jak teraz trzeba pojechać, skręca niestety zjazdem na lewą stronę i droga przez góry prowadzi nas aż do zjazdu przed tablicą Makarska Riviera.
Wreszcie widok na Adriatyk stajemy w pierwszej zatoce i czekamy na dziewczyny, które zostały nieco za nami.
Jak dojechały ruszyliśmy już bez postoju do Makarskiej dzwoniąc jednocześnie do Chorwata z wiadomością, że niebawem będziemy na umówionej stacji paliwowej.
Chorwat już czekał, przywitaliśmy się i wsiadł do swojego samochodu aby pokazać nam kwatery. Kto był w Makarskiej, ten wie, że domy położone po lewej stronie ósemki jadąc do Dubrownika są dość daleko od morza, a ten nasz był postawiony na wzniesieniu.
Kwatera była marna i nie odpowiadała nam. Pokazał nam zatem jeszcze jeden apartament, ale ten też nam się nie podobał.
Zniechęceni zawróciliśmy do Krvavicy, gdzie też nic nie znaleźliśmy. No i zaczęły się nerwy, zmęczenie o sobie przypomniało, wsiedliśmy do aut cofając się do Baśkiej Vody, tu znów polowanie na lepszą kwaterę, niestety bezskuteczne.
Jadąc przy marinie znaleźliśmy się w części, gdzie droga skręca lekko w lewo do wyjazdu i stoi tu kilka hoteli. Zdesperowani szukamy ostatniej deski ratunku u przygodnego człowieka. Ten jak wielu innych też zajmuje się łapaniem gości.
Bierzemy go do auta. Kwatera, którą nam pokazuje, jest fajna, ale śmierdzi w niej szambem, więc odpada, zrezygnowani poddajemy się, jednak Chorwat mówi że ma jeszcze jedną, już mamy dość i z oporami wiezie nas na Tina Ujevića. Jak zobaczyłem podjazd pod duży 3 piętrowy dom to się przeżegnałem.
Jednak mieszkanie i widok z niego wynagrodziło nam wszelkie trudy. Chorwat pożegnał się nie biorąc żadnej kasy. Spędziliśmy tydzień w tym apartamencie nikomu nic nie płacąc.
Po 7-dniach przyszła miła Pani wymienić ręczniki i pościel. Była to, jak się okazało, właścicielka.
Wieczorem przyszła z mężem, który przyniósł dwie duże butle z winem i rakiją, opowieściom przy tych trunkach nie było końca. Nazajutrz poranek był trudny do ogarnięcia.
Długo nie odpoczywamy, rano jedziemy we czwórkę do Dubrownika zahaczając o Mali
Ston na półwyspie Peljesac.
Tutaj kupujemy wino i wracamy do ósemki w stronę Dubrownika.
Aby dostać się na mury, trzeba mieć bilety, kupujemy je i mamy inną perspektywę na starówkę i okolicę Dubrownika.
Późnym wieczorem zostawiamy perłę Adriatyku.
Wracamy do Baśki jadąc przez Bośnię wpadamy na potężną burzę.
Następnego dnia relaksujemy się pływając w morzu i spacerując sobie promenadą do Breli - cudownego małego miasteczka.
Wieczorem jedziemy do Makarskiej, aby zobaczyć zachód słońca.
Dziewczyny chcą zobaczyć co jest na straganach znajdujących się przy zatoce.
Następnego dnia Pobudka skoro świt, ponieważ z Makarskiej 7.30 mamy prom na Brać, o 8.20 dobijamy do brzegu w Sumartin i drogą nr 113 przez Selca do Gornji Humac dalej na 115-kę.
Dojeżdżamy do miasteczka Bol, gdzie zostawiamy brykę i objuczeni,jak muły idziemy promenadą na Zlatni Rat.
Niestety jest to kawałek do przejścia, zwłaszcza jeśli ma się wyprawkę na cały dzień, ale docieramy na miejsce i okazuje się, że wcale nie ma piachu.
Ale nic, jest i tak super, przebieramy się i pech nie mam kąpielówek które zostały w aucie na parkingu i w ten sposób pokonałem tę trasę 4-krotnie.
Po paru godzinach wyruszamy do Supetar na prom do Splitu, gdzie umówieni jesteśmy z gospodarzem apartamentu, w którym mieszkamy.
Okazuje się mieć małą kawiarenkę przy porcie i zaprasza nas na kawę nie biorąc ani kuny.
Powoli robi się ciemno, kiedy zwiedzamy pałac Dioklecjana
Przed 22-drugą musimy odebrać auto z portu bo zamykają go na noc.
Głęboko w nocy jesteśmy w domu.
Następnego dzionka tylko wypoczywamy w Breli
10 lipca robimy sobie również wieczorny wypad do Omisia
- przepięknie położonego miasteczka, które ponoć było siedzibą piratów i nigdy nie było zdobyte przez wojska rządzących.
Rano wstajemy nie śpiesząc, się. Siedzimy przy kawie na tarasie we czwórkę, gdy pada hasło
Trogir, zatem jedziemy całą czwórką znaną wszystkim drogą na Split i dalej do celu.
Jadąc przez Split wpadamy w wielkomiejski wir, ale to obrzeża miasta i ne ma problema.
Idąc na starówkę Trogiru przechodzimy przez niewielki mostek, będąc w tłumie nie zdawaliśmy sobie sprawy, że jest to w istocie wyspa - dopiero przy wyjściu sobie to uświadomiłem.
Kupujemy lody i chodzimy wąskimi uliczkami, aż bramą Morską wychodzimy na promenadę i tu wielkie wow!
Piękne duże palmy i fajne ławeczki, no i te jachty i łodzie motorowe przycumowane do nabrzeża.
Ja jestem zachwycony, kamera włączona pracuje przez cały ten czas.
Kupuję 2 bilety i wchodzimy z Dorotą do Twierdzy Kamerlengo,
po wejściu na górę jestem oszołomiony widokiem.
Pełnię obrazu dopełniają podchodzące nad kanałem do lądowania samoloty.
Wszystkim, którzy nie byli jeszcze w Trogirze bardzo polecam, w dali widoczny zwodzony most.
Po nim można przejść na drugą stronę i mamy inne spojrzenie na stary Trogir.
Wracamy na parking do auta i jadąc do Baśki zajeżdżamy do niedalekiego ośrodka wypoczynkowego w którym Jasiek i Aśka wypoczywali będąc pierwszy raz w tym kraju.
Przy wieczornym piwku Aśka z Jaśkiem postanawiają, że jutro nigdzie się nie wybierają
A my jedziemy do Bośni.
Ale rano nie śpieszymy się i dopiero przed południem ruszamy. Za Makarską wspinamy się
w góry, drogą nr 512 jedziemy do Medugorje. Droga pnie się ostro do góry, więc Dorota ma
pietra i nie chce robić zdjęć.
W maleńkiej wiosce przekraczamy granicę. Panowie celnicy mocno znudzeni wyczerpującą pracą i panującym upałem nawet nie chcieli, bym pokazał zieloną kartę.
Kto był w Bośni, ten wie, że jednak jest różnica pomiędzy tymi krajami. Powoli docieramy do sanktuarium, które nie robi na mnie piorunującego wrażenia, ale Dorota chciała tu przyjechać.
Pamiętając przy tym że to jest kraj w dużej mierze muzułmański.
Jest dość późno, więc nie wchodzimy na górę, gdzie odbywały się objawienia.
Wracamy do granicy i sytuacja podczas kontroli powtarza się, nam jednak to nie przeszkadza.
Dziś mam urodziny, więc postanawiam zrobić sobie prezent, mimo że jest późno kieruję się do wjazdu na teren parku narodowego Biokovo. Podjeżdżamy do budki ze szlabanem. Pan sprzedający bilety zdziwiony, że o tej porze chcemy tam jechać.
Kupujemy bilety, bierzemy mapki czy jakieś ulotki. Ruszam mijając tabliczkę z napisem „ jedziesz na własną odpowiedzialność” ruszamy przez las kompletnie nie mając pojęcia, co nas czeka. Chociaż będąc w Makarskiej na zachodzie słońca wśród wielu ludzi usłyszałem o Biokowie i że jest dość trudna ta droga do wieży telewizyjnej.
Podłapałem temat i teraz go realizuję, przez sosnowy las droga jest wygodna i szeroka. Powyżej linii lasu Dorota przestała się odzywać. Ja natomiast miałem frajdę, choć też tylko do pewnego momentu. Im wyżej, tym bardziej ekstremalnie, zwłaszcza przy mijankach z autami jadącymi ze szczytu, bo trzeba im ustępować cofając się tyłem do najbliższego wyłomu.
Ponieważ droga choć asfaltowa, w górnej jej części jest bardzo wąska - na szerokość większego samochodu. Owszem barierki są, ale nie wiadomo czy więcej w nich stali czy rdzy, trasa jest niesamowicie malownicza i ma chyba cztery punkty widokowe, jednak jadąc na górę nie zatrzymywaliśmy się na nich, aby możliwie szybko dostać się do masztu telewizyjnego .
Po drodze mamy kilka mijanek, a najtrudniejsze są te przed końcem wjazdu, uf... udało się można wyjść z auta porobić kilka zdjęć okazuje się jednak, że jest bardzo zimno termometr pokazuje zaledwie 5-stopni na plusie, o wietrze na tej wysokości nie wspominam a mamy na sobie to,co założyliśmy na kwaterze jadąc do Bośni.
Naprawdę mam trudności ze zrobieniem dobrego zdjęcia - tak się trzęsą ręce. Choć to ostatnie chwile dziennego światła jest sporo aut i ludzi.
Po kilkunastu minutach spędzonych pod masztem wracamy na dól mając już wiedzę o drodze. Jadę nieco prędzej, bo nikt już nie wjeżdża na górę, przed nami nie ma żadnego samochodu, więc sprawnie docieramy do punktu widokowego, z którego jeszcze widać Makarską i wyspę Brać.
Zrobiliśmy kilka fotek i dalej na dół po drodze wpadamy na pasące się konie. Do dziś nie wiem, czy były dzikie.
W połowie zjazdu dopadły nas ciemności nie mogłem użyć świateł drogowych, bo jechało teraz przed nami kilka aut i chyba kierowcy ci źle ocenili swoje umiejętności i jechali bardzo, ale to bardzo asekuracyjnie, jednak chodzi o to, żeby wszyscy wrócili do domu cali i zdrowi. Czy ponownie wjechałbym tam na górę? Tego nie wiem, na pewno wahałbym się. Jedno wiem: na pewno nie o tej porze .
cdn...