Jest wieczór 8 lipca, tym razem wybieramy mniejsza łódeczkę, z trzema przystojniakami na pokładzie "Tri Brata", w moim wolnym tłumaczeniu "Trzej Bracia" i tak ich zapamiętałam
No to płyniemy
W radiu śpiewa
Thompson, fale przyjemnie kołyszą.
Miałam taką cichutką nadzieję, że trafimy na Moreskę, ale jak się okazało na miejscu spóźniliśmy się jeden wieczór.
Ale ktoś był widział i "zawiesił" w
internecie.
Ale Korczula urzekła nas już ostatnio więc nie żałujemy tylko szwędamy się i podziwiamy widoki...
i mieszkańców
jest śliczny, ale "charakterny" prychał na każdego kto chciał podejść bliżej
A my patrzymy to w jedną stronę...
to w inną...
oglądamy flotę morską...
i Pałac Biskupi
zachód słońca
życie po prostu
A potem siadamy przy stoliczku, zamawiamy pyszne cappucino i podziwiamy pięknie podświetloną katedrę Świętego Marka
Jest o wiele tłoczniej, niż w niedzielę, widać sezon w pełni
, ale jakoś to nie przeszkadza. A te wszystkie zapalone latarenki wyglądają uroczo i romantycznie.
Nasz aparacik do zdjęć nocnych słabo się nadaje, no i fotograf nie za bardzo więc proszę o wybaczenie
I jeszcze jedna próba(
a nie mówiłam, że romantycznie )
Noc już zapadła, jutro czeka nas droga do domu, pora wracać.
I tu rozczarowanie "bracia" nie przypłynęli jest za to inna łódka i bardzo dużo chętnych
.
Mówię do męża "poczekajmy na braci, nie zmieścimy się",
a on na to:"a jak nie przypłyną? wsiadaj, jest jeszcze dużo miejsca"
No i wsiadłam, kapitan był podobnego zdania, bo naładował jeszcze niezłą grupkę, z wózkami dziecięcymi, torbami, wyglądało to wszystko trochę jak te przeładowane pociągi w Indiach. Siedzieliśmy z tyłu, woda chlapała nas po plecach, tak mocno byliśmy zanurzeni, jakieś dzieci płakały, ja też miałam stracha.
W głowie kłębiły się myśli:
przecież ja nie umiem pływać, pójdę jak kamień na dno, a nikt nawet nie będzie wiedział, że to ja, bo paszport mam w pokoju.
Oczywiście mąż miał ze mnie niezły ubaw. Teraz to i ja się z tego śmieję ale wtedy to gotowa byłam ziemię całować
Postanowiliśmy jeszcze coś przekąsić przy promenadzie w Orebiczu.
Radek jak zwykle miąsko, mąż rybkę a ja "lignije na żaru" i jakie było moje zdziwienie jak kelner zapytał czy na pewno chcę kalmary z grila
?(Ja się tak produkowałam, a on umiał po naszemu
)
Jest to moje jedyne "talerzowe" zdjęcie, w dodatku przypomniałam sobie o tym, jak już posmakowałam
Były pyszne, męża rybka też, tylko mówił, że "zubatac", którego jadł w Makarskiej pierwszego dnia był najlepszy.
No to teraz trzeba się spakować i wyspać.