22 lipca (poniedziałek): Trochę interioru i ostatni chorwacki wieczórOpuszczamy
gdinjskie uvale i znów jesteśmy na głównej hvarskiej drodze, w
Gdyni :
Przy skrzyżowaniu stoi crkva sv. Jurja:
a kawałek dalej - hostel
:
Grzmoty postraszyły, deszcz trochę pokropił i znowu wyszło słońce
Zastanawiamy się, co robić dalej. Jest za wcześnie, żeby wracać "do domu"
Postanawiamy zobaczyć, jak wygląda Visoka - przysiółek tuż obok albo dzielnica Gdinj.
Miejsce od razu mnie zachwyca:
Nie spodziewałam się, że będzie tu tak ładnie:
Kościół św. Piotra z 1894 roku:
Smaczku dodaje fakt, że nie przypominam sobie, żeby ktoś wspominał na forum o tej miejscowości... Już się cieszę, że będę pierwszą osobą, która pokaże ją na cro.pli
A może jednak coś było... Wtedy niepocieszona
zrezygnuję z tytułu odkrywcy Visokiej
Spacerujemy między domami:
i podziwiamy "dachówki":
Niektóre budynki są świeżo odnowione:
W całej wiosce nie spotykamy nikogo, nawet kota, choć większość domów jest ewidentnie zamieszkana. Polecam spacer po tej klimatycznej miejscowości
Jedziemy dalej przez zielony interior:
Chcemy zobaczyć jeszcze jedno mało popularne miejsce - położony na wzgórzu kościół św. Mikołaja (w miejscowości Zastražišće):
Podjeżdżamy samochodem niemal pod samą świątynię. Z drugiej strony można do niej dojść schodami, wzdłuż których rosną piękne pinie i cyprysy:
Kościół z zewnątrz nie wyróżnia się niczym szczególnym:
Chyba że figurką patrona, która jest kolorowa:
Tuż obok jest oczywiście cmentarz i ładny widok na okoliczne wzgórza:
Dość już tego "zwiedzania", wracamy do Vrboskiej. W apartmanie standard - prysznic i małe
pindrzonko Niedługo będzie mi brakowało tych rytuałów... W Durmitorze będziemy mieć nieco inny rozkład dnia, bez wieczornego
pindrzonka Po raz ostatni idziemy do "centrum" Vrboskiej
:
Napotkany Koleżka podziela nasz smutek:
Zmierzamy oczywiście do konoby Gardelin, na pożegnalną kolację... Czekałam na ten moment, żeby wreszcie zamówić lignje na žaru
Jednak kiedy pojawiają się na talerzu, mam dziwną minę
:
Zawsze zamawiam to danie z pewną nieśmiałością. Kiedyś natknęłam się na gumowate, a dwa lata temu, w Komižy, były punjene (nadziewane) jakąś ikrą
Tym razem upewniłam się u kelnera, że nie będzie żadnej "wkładki", a jednak pozostała obawa, czy będą mi smakowały...
Na szczęście są smaczne, choć nie przebijają rewelacyjnych kalmarów, które jadłam w Velej Luce na Korčuli. Porcja jest dość mała:
Dobrze, że niewiele jem
Raczej trudno się nimi najeść do syta. Kosztują 99 kun, co jest standardową ceną na Hvarze. Przez moment żałuję, że nie zamówiłam gurmańskiej pljeskavicy, którą robią tu genialną! Ja po prostu jestem bardzo mięsożerna
W każdym razie lignje smaczne, ale bez fajerwerków.
Małż po raz kolejny wybiera skuše:
Powoli zapada zmrok, a ja wpadam w melancholijny nastrój... Nawet mówię naszej ulubionej pani kelnerce, że to nasz ostatni wieczór w Chorwacji, choć na szczęście jedziemy jeszcze dalej - do Czarnogóry. Jesteśmy zdziwieni, gdy okazuje się, że nie słyszała o Durmitorze
Życzy nam szerokiej drogi i zaprasza w przyszłym roku
Żegnamy się z nią i z sympatyczną konobą Gardelin:
Przechodzimy przez marinę:
Przed kościołem-twierdzą:
spotykamy kota, który pięknie pozuje:
Niestety, jest zbyt ciemno i rozmył się biedak.
Na koniec dwa klasyczne obrazki z Vrboskiej:
i wracamy na kwaterę, żeby trochę się spakować i po raz ostatni posiedzieć przed domem, ciesząc się ciepłym wieczorem i słuchając grania świerszczy