andrzej29 napisał(a):Super dziękuję za informację, na pewno w przyszłym roku odwiedzę tą zatoczkę, czekamy na dalszą relacje.
Już jest ciąg dalszy
12 lipca (piątek): Wieczór w JelsieSpełniamy marzenie mojego Małża i jedziemy autobusem
Wygląda jak wycieczkowy autokar:
Niby jest klima, ale chyba puszczona na pół gwizdka, bo umieram z gorąca
Gdyby nie ten minus, wszystko inne ok - komfortowo i szybko. No może za szybko, bo kierowca pędzi z ułańską fantazją. Lubię szybką jazdę, ale jak widzę, że w jednej ręce trzyma telefon, a w drugiej papieros, robi mi się słabo...
Z ulgą wysiadam w Jelsie. Tak wygląda z bliska ten cud motoryzacji:
Przejazd z Vrboskiej do Jelsy kosztuje 13 kun od osoby. Pan kierowca przed odjazdem chodzi po całym autobusie i sprzedaje bilety. Dostaje się nawet wydruk z kasy fiskalnej
Ten sam autobus jedzie dalej do Starego Gradu, a następnie do Hvaru. Para obok nas kupowała bilety do stolicy wyspy i płacili po 33 kuny. Jaka jest cena do SG, nie wiem.
Małż zadowolony, jakby wygrał w totka
Nie wiedziałam, że jazda autobusem może tak cieszyć
No tak, biedactwo na co dzień jeździ tylko samochodem
Ja przynajmniej od czasu do czasu jadę z młodzieżą komunikacją miejską i wcale nie uważam tego za frajdę
Oświadczam Małżowi, że wracamy piechotą
Na szczęście nie protestuje
Swój cel już osiągnął
Teraz idziemy odkrywać Jelsę, w której byliśmy ostatnio 6 lat temu i której byłam zawsze zagorzałą fanką
Tej fontanny na pewno kiedyś nie było:
Generalnie jakoś ogarnęli ten placyk. Całkiem ładnie tu. Wszędzie czuć zapach lawendy. A oto i tego przyczyna
:
Najpierw pójdziemy po lody pistacjowe do lodziarni widocznej na zdjęciu, po prawej:
Zjemy je na ławce z widokiem na świętego Jurka:
Na statku tuż obok - tai chi albo inne
fitnessy:
Tego osła 6 lat temu też tutaj nie było:
Ale oczywiście znam go z Waszych relacji
Muszę zapozować w mojej ulubionej bramie
:
Kafejki, konoby:
a wśród nich - Pelago:
Jednak dzisiaj zjemy gdzie indziej.
Urokliwa uliczka:
i kościół św. Jana:
Idziemy na główny plac, czyli na Trg Hrvatskog narodnog preporoda:
W Tisku kupujemy dokładną mapę Hvaru (45 kun), żeby móc dobrze zaplanować kajakowe wycieczki.
Potem idziemy przed kościół św. Fabiana i Sebastiana, którego fasada, jest atrapą
, jak słusznie zauważyła Danusia (Mikromir)
:
Spacerujemy wybrzeżem, podziwiając widoki:
i sprawdzając ceny w restauracjach
Dziś nie mamy ochoty na pizzę, tylko na jakieś mięsne danie, najchętniej na
čevaby. Niestety, prawie nigdzie ich nie ma
(Poza tym jest drogo!
) W końcu znajdujemy je w menu konoby
Va Bene. Problem polega na tym, że jest tu zadziwiająco pusto...
Winą za taki stan rzeczy obarczamy
grajka, który gra na gitarze i wyśpiewuje hity dalmatyńskich klap przed wejściem do ogródka lokalu. Nas to jednak nie odstrasza, bo facet, mimo niekoniecznie wielkiego talentu muzycznego
, nie jest natarczywy i nie podchodzi do stolika.
Pierwsze zdjęcie z piwem w tej relacji
:
Čevaby, które wkrótce wjeżdżają na stół, są smaczne, choć jest ich stosunkowo mało:
My na szczęście nie jesteśmy bardzo głodni
Smak nie powala, ale to nie BiH, gdzie w ubiegłym roku jadłam najlepsze čevaby w życiu. Później (dlaczego dopiero później
) sprawdzamy średnią ocenę knajpki w google'ach i nie jest ona najwyższa - 3,8
Mimo wszystko jesteśmy zadowoleni, bo nam smakowało.
Słyszymy, jak kelnerzy mówią do grajka, że to pierwszy i ostatni raz, kiedy tu gra, bo odstrasza klientów
A więc był to eksperyment... Niestety, nieudany. Trochę mi żal tego pana, ale jego płyty nie kupię
Co ciekawe, wydał aż dwie
Najedzeni i dość zadowoleni idziemy w stronę miejskiej plaży, którą od naszej ostatniej wizyty ewidentnie poszerzono:
Powoli zapada zmrok i podziwiamy Jelsę w innej odsłonie:
Palmowe impresje
:
Jest na pewno bardziej nastrojowo niż wcześniej. Zadajemy sobie pytanie, czy podoba nam się tutaj tak samo, jak kiedyś? Co dziwne, odpowiedź brzmi: nie
Ja, wielka fanka Jelsy, tym razem w ogóle nie czuję się nią oczarowana...
Brakuje mi... ludzi
Jak na wieczorne hvarskie miasteczko, jest tu zdecydowanie za mało turystów, którzy również tworzą klimat. Nie sądziłam, że kiedyś będzie mi brakowało gwaru, głośnego śmiechu i rozmów, ale tym razem właśnie tak jest. Jelsa jest dla mnie, przynajmniej tego dnia, po prostu za mało "żywa", a przez to mniej autentyczna.
Większość restauracji i kafejek świeci pustkami. Nie wiem, czy dlatego, że jest za drogo, czy może dlatego, że jakieś ważne wydarzenie odbywa się właśnie w innej miejscowości... Zagadka wyjaśni się za chwilę, choć ja tego rozwiązania do końca nie kupuję.
Bez żalu żegnamy się z Jelsą, która dzisiaj rozczarowała mnie na tyle, że nie damy jej kolejnej szansy. Drogą prowadzącą cały czas wzdłuż Jadranu powoli zmierzamy w stronę Vrboskiej, wpatrując się w światła Makarskiej:
Spacer zajmuje nam jakieś 45 minut. Na miejscu odkrywamy prawdopodobną przyczynę pustek w Jelsie - pokaz
tańca falkušy - łodzi z tradycyjnym żaglem, charakterystycznym dla wyspy Vis:
Pokaz ten, sam w sobie, jest dość nudny, dużo nudniejszy niż oglądany dwa lata temu w Komižy. Łódki po prostu pływają dookoła wysepki z palmą, nie ma nawet żadnej muzyki, tylko jaskrawozielone światło emitowane z tarasu konoby Škojić.
Mimo to zgromadziło się sporo ludzi:
Choć, tak jak napisałam, nie sądzę, aby to wydarzenie było odpowiedzialne za dziwne pustki w Jelsie.
Sama jestem bardzo zdziwiona, że moja ulubiona dotychczas hvarska miejscowość, tym razem mnie nie zachwyciła. Myślę, że to nie tylko brak turystów tworzących miły wieczorny gwar; to również brak tego nieuchwytnego "czegoś", czego nie poczułam. Może dlatego, że podświadomie jestem "solidarna" wobec jej
sąsiadki, w której teraz mieszkamy. Możliwe też, że Jelsa wcale się nie zmieniła, a zmieniłam się ja...
Ostatnie falkuše odpływają:
a my idziemy sobie jeszcze posiedzieć przed domem i pomyśleć, co będziemy robić jutro