napisał(a) Jolanta M » 30.05.2005 15:06
Oddalaliśmy się od morza, ale wciąż czuć było zapach morskiej bryzy. Gdy weszliśmy w cień drzew, zobaczyłem w oddali mały domek z białego kamienia. Pomarańczowe dachówki połyskiwały w słońcu. To tu mieszkał Dalmatino wraz ze swoją matką. Przed domem był niewielki taras ocieniony pnączami winorośli. Gdzieniegdzie zwisały złocisto-zielonkawe grona. Miejsce idealne do wypoczynku - pomyślałem. Dalmatino przyśpieszył kroku. Na progu domku stała ona - matka Dalmatino - podobna do wielu dalmatyńskich kobiet. Śniada, czarnooka, z burzą czarnych włosów i mimo widocznego już wieku, nadal niezwykle piękna. Była cała w czerni. Przywitała się z synem, w moją stronę skinęła głową i zapraszającym gestem pokazała miejsce przy stole na tarasie. Usiedliśmy. Dalmatino wręczył jej moją rybę. Za chwilę przyszła niosąc półmisek z chlebem, serem i oliwkami. Chwilę potem przyniosła dzbanek wina, dwie czarki i zniknęła w mroku domu.
- Pięknie tu - powiedziałem.
- Taaak - potwierdził Dalmatino. - Pięknie, ale życie tu bywa trudne. Ziemia twarda i sucha. Morze też nie zawsze łaskawe. I tacy też ludzie - twardzi, ale życzliwi dla siebie. Nie wszyscy jednak tu zostają. Niektórzy idą szukać swego szczęście gdzie indziej.
Dalmatino rozejrzał się wokół i westchnął.
- Przyjaciel mego ojca, mimo, że kochał tę ziemię, nie wytrzymał tutaj. Było mu zbyt ciężko i zdecydował się wyjechać. Wylał wiele łez na pożegnanie. Oj, ciężko było mu się rozstać z plavim Jadranom, swoją klapą, z którą często śpiewał aż do świtu, i ze swoją piękną ziemią. Ale pewnego dnia zostawił na piasku wiosła i puste sieci, rozwinął żagle i bladym świtem odpłynął. Pisał jeszcze później przez jakiś czas do swojej matki. Ojciec już potem więcej o nim nie słyszał. Mówił, że pewnie serce pękło mu z żalu i tęsknoty.
- Tak, tak - nie mogłem się oprzeć, aby się nie wtrącić. - Znam podobne ludzkie historie. Wielu polskich górali wyjechało do Ameryki "za chlebem". Żal im było opuszczać rodzinne strony, ukochane góry, ale... też zapłakali na pożegnanie i wyjechali. Może czasem udało im się jakoś urządzić, może powodziło im się lepiej niż tym, co pozostali, ale jednak tęsknota za rodzinnym krajem, swojską mową, znajomymi, pięknymi krajobrazami, pozostały.
Dalmatino popatrzył na mnie ciepło, przymknął na chwilę oczy i podjął przerwany wątek.
- Taaak. Ojciec zawsze mnie przestrzegał, abym i ja nie popełnił tego błędu. Jeszcze słyszę te słowa, które mi powtarzał, gdy byłem mały: "Nemoj sine nikud ići, tvoj je kamen, maslina i drača". Taaak... Pamiętam... "Nek te rani kora kruva, kaplja vina i zrno soli. Nek ti kušin bude stina, al Hrvatsku sine voli." Często mi je powtarzał. I dodawał jeszcze - "Svaku stopu ove zemlje jubi kad odrasteš voljeni moj sine".
Taaak. - Dalmatino zamyślił się. - Ojciec miał rację. Gdzież może być piękniej niż tu? Gdzież może być mi lepiej?. Tu jest moje miejsce. Tu się urodziłem i tu pozostanę. To jest moja ziemia. To nic, że czasem gorzka. Dla mnie jest jedyna na świecie. Tak, tak - zamyślił się i patrząc w głąb siebie wyszeptał: "Kroacijo, iż duše te jubin".