Poszliśmy razem w blasku słońca rozmawiając jakbyśmy się znali całe życie. Na imię miała Jasna - może ze względu na kruczoczarne włosy. Ech... kobieca przewrotność.
Szliśmy już dość długo. Słońce świeciło nad naszymi głowami prażąc niemiłosiernie. Na własnej skórze doświadczałem co to znaczy żar południa. Nagle za skałami coś się poruszyło. Gestem ręki zatrzymałem moją towarzyszkę. Zastygliśmy w bezruchu. Patrzyłem na stine, ale nic się nie działo. Upływały długie, pełne napięcia chwile. Naraz zza skały powoli wyszedł Goran. Szedł niezdecydowanym krokiem trzymając w ręku bijele zastave. - Po co mu one? I po co aż tyle? - pomyślałem kręcąc ze zdziwienia głową. - Chyba nas z kimś pomylił. - Pristajem na sve! - Goran wołał już z daleka. Bijele zastave poruszyły się na dźwięk jego wspaniałego głosu. - Na co?... O co mu chodzi?... - myślałem gorączkowo. Hmmm... Samo nebo zna.
Goran uśmiechnął się szeroko, widząc, że jesteśmy pokojowo nastawieni. Odgarnął swe długie włosy do tyłu, schował bijele zastave do plecaka i wyjął flaszkę. Popatrzył na nią i uśmiechając się pod nosem rzekł: Moja si ti to znaš.
Napiliśmy się razem. Poczułem, jakbyśmy znali się od wieków. Równy gość - pomyślałem - Da sam znao.
- Dokąd idziesz? - zapytałem.
On patrzył tylko na Jasną. Zatopił w niej swe czarne oczy jakby chciał ją zapamiętać na całe życie..
Putujem tamo - powiedział po chwili wskazując ręką na południe...