Dotarliśmy do auta, rozłożyliśmy kuchenkę i już zamierzaliśmy przekładać kalmary na patelnię
, gdy…
ktoś powitał nas po polsku, ale
z greckim akcentem.
Kilka kurtuazyjnych zdań… Skąd my jesteśmy ? Skąd znajomość polskiego (jak się potem okazało, taka sobie - najlepiej miał opanowane zwroty
niecenzuralne) u Greka mieszkającego całe życie na Milosie, w Triovasalos... Jak to skąd? Ma kobietę z Polski – Renatę. No i zaprasza nas do siebie, jest
właścicielem jednego z garaży w Klimie. Nie jest to żaden z domków na wynajem, ale będzie mu miło, jak zostaniemy na noc jako jego goście
.
Ciekawi Renaty
, schodzimy z powrotem do Klimy. Na razie bez manatków, musimy zobaczyć, co z naszego bagażu przyda nam się na tę noc…
Syrmata Arisa (chyba skrót od Arystotelesa
… zapomniałam zapytać) znajduje się na samym krańcu tej części Klimy, w której sprawialiśmy kalmarki. Tyle, że z naszej „kuchni” nie było jej widać, bo schowana jest za skałkami. Dojście przez te skałki to prawdziwe wyzwanie, bo
fale chlupią tam naprawdę wysokie, trzeba się wstrzelić w moment odpływu, a potem szybko wspiąć po mokrych
śliskich schodkach wykutych w kamieniu. Bez klamotów poszło w miarę sprawnie
, ale potem ze śpiworami było gorzej
, na szczęście się nie pomoczyły.
Za pierwszą skałką jest pochyły mostek wiodący nad wodną czeluścią. Też tu chlapie wodą, ale ze względu na kierunek wiatru, nie jest źle
. A potem kolejne schodki, prowadzące już to wrót syrmaty…
W necie widziałam zdjęcie wejścia do Arisowej syrmaty, ale zrobione
dość dawno temu, bo aktualnie czerwonej barwy nie ma na żadnym z elementów. Wszystko „wróciło” do tradycyjnych odcieni błękitu
, a w najbliższym czasie ma być odświeżone. Na fotce tej obok sarmaty widniała łódka … Czy należy do obecnego właściciela syrmaty – nie mam pojęcia, ale raczej tak
. Wiem, że własną łódkę ma, przez lato jej „portem” jest Kanava, a zimą garażuje w Klimie.
Żadnej Renaty
NIE MA! Potem się dowiedzieliśmy, że była – ale jakieś sześć lat temu
. Facet jednak wciąż ją kocha, cały czas uważa ją za swoją, chociaż ona
od dawna ma w Polsce męża i dzieci… Dzięki tej niewygasłej miłości, bardzo lubi Polaków
, więc jak zobaczył nas przy aucie z rejestracją PL, koniecznie musiał zagadnąć i zaprosić do siebie.
Tak więc, na tę noc niespodziewanie trafił nam się darmowy apartament z widokiem na morze
.
Warunki troszkę spartańskie, ale wszystko co niezbędne (a nawet więcej) jest – kuchenka, lodówka, zlewozmywak, WC… I mnóstwo kotów do towarzystwa
.
Łoże naszego gospodarza jest na dole, my mamy do dyspozycji „pięterko” (z materacami) tuż nad nim, wejście po drabinie
.
Nie jesteśmy pierwszymi polskimi gośćmi Arisa (Renaty jako gościa nie liczę, kiedyś chyba była tu panią domu?), kilka lat temu przez kilka dni pomieszkało tu ... nasze TSA
. Aris do dziś wspomina zwłaszcza Justynę, żonę Andrzeja Nowaka. Oczywiście nie w tym kontekście, co Renatę
, ale chyba też był pod wpływem jej uroku … Chociaż późniejsze nasze obserwacje były takie, że najbardziej to bywa
pod wpływem marychy. No ale o tym nie mieliśmy pojęcia, kiedy wprowadzaliśmy się na nocowanie…
Podczas „kontrolnej” wizyty dowiadujemy się co nieco o codziennym życiu Arisa (jest kierowcą ciężarówki wożącej urobek z miloskich kopalń do załadunku na statki w Kanavie), o jego rodzicach (ojciec był marynarzem), o tym jak stał się właścicielem syrmaty (podarunek od ojcowego przyjaciela, który nie miał własnych dzieci, więc garaż zostawił w spadku synowi kumpla). Dowiadujemy się też detali o wypadku na motorze, jaki przeżył 2 (a może 3?, nie pamiętam dokładnie) lata temu – skutkiem są
stalowe uzupełnienia w kolanie, udzie, w głowie… No i trochę o związku z Renatą, ale ten temat jest dla nas wciąż jakiś mało zrozumiały
… Porozumiewamy się mieszaniną polskiego i angielskiego, a więc nie wszystko jest wystarczająco jasno wyjaśnione. Gdy Arisowi brakuje słów w wyżej wspomnianych językach, przechodzi
na grecki, a to oczywiście sprawy nam nie ułatwia
.
Przy tsipouro, oglądamy stare fotki zrobione w syrmacie i jej okolicach - niektóre z czasów, gdy nasz gospodarz był kilkuletnim dzieckiem.
Teraz już wiadomo, że ze spaceru po Place
nic dziś nie będzie. Musimy jednak wrócić do auta po śpiwory i kalmary, jakie zapodamy na obiadokolację
. Umawiamy się z Arisem, że najpierw skoczymy do teatru
, więc chwilę nam to zajmie, zanim wrócimy. Ale wrócimy na pewno
Nie tyle ze względu na „urok osobisty” gospodarza, co na wyjątkowość
takiego noclegu, no ale on o tym wiedzieć nie musi
.