9 lipca
Zamówiony citroen C2 czeka pod wiatą w rzędzie samochodów. Wszystko w porządku, tylko radio nie działa. Informujemy dziewczynę w budce, ta dzwoni po mechanika który przychodzi za chwilę, maca i stwierdza, że nie naprawi. Proponują nam więc seata ibizę w tej samej cenie, na co bez mrugnięcia się zgadzamy. W nim radio już działa, wszystko inne też, więc wyjeżdżamy z lotniska na autostradę i na pierwszym zjeździe zjeżdżamy na Las Galletas.
Chociaż mamy wydrukowaną mapkę, w miejscowości trochę błądzimy na jednokierunkowych uliczkach. W końcu wykierowuje nas jakiś Anglik pracujący w przydrożnym barze i już bez kłopotu podjeżdżamy pod nasz kompleks hotelowy. Zupełne przeciwieństwo zeszłorocznego kameralnego hoteliku w Puerto... Dostajemy pokój na piętrze z widokiem na basen, z którego ani razu nie skorzystamy.
Zaraz po rozpakowaniu idziemy w kierunku morza. Wybrzeże jest wysokie, skaliste i czarne, biją wysokie fale. Łazimy dopóki żołądki nie przypomną nam, że czas wracać.
No to idziemy na wypas - rzucam, nie przejmując się rozbrzmiewającą wokół mową rodaków. Ag spogląda na mnie z wyrzutem.
Wieczorem sprawdzam pocztę. Zamówiony przed dwoma dniami glejt na Teide został nam przyznany na 15 lipca między 15.00 a 17.00, a więc na ostatni dzień pobytu. Opiewa on na mnie i nieokreśloną osobę towarzyszącą. Nie spełnili więc mojej prośby o osobne pozwolenia dla mnie i Ag, co czyni naszą logistykę trochę trudniejszą.
Mapa dnia dzięki viamichelin.