15 sierpnia
Po śniadaniu Ag przepiera w wannie swój "strój plażowy" i prosi mnie o pomoc w przytrzymaniu przed rozwieszeniem. Łapię oczywiście nie tak jak trzeba i suknia ląduje na podłodze. Przytrzymać trzeba umieć - krzyczy Ag - a wieszać każdy może! Natychmiast pokazuję jej książkę Pilipiuka którą właśnie czytam, kolejny tom przygód Jakuba Wędrowycza. Jak zwykle czytamy zupełnie różne rzeczy więc nie wie co mam teraz na tapecie. WIESZAĆ KAŻDY MOŻE - brzmi tytuł. Jej złość się momentalnie zmienia w długi atak śmiechu.
Dzisiejszy dzień mamy zgodnie z planem spędzić na miejscu. Idziemy więc na prawie cały dzień do polecanego jako największa atrakcja okolicy Loro Parque - parku papug, który naprawdę jest ogromnym ogrodem zoologicznym. Więcej o nim pisał w zeszłym roku Rafał K.
Bilety są drogie, 31.50E od łebka, ale raz wejść można. Tzn. drugi raz byłoby nawet taniej, bo można kupić drugi bilet za 10E uprawniający do ponownego wstępu w ciągu kilku najbliższych dni. Bilety nie są imienne, więc zastanawiam się czy przypadkiem nie kwitnie wtórny rynek tych tańszych. Stwarza to również szansę dla tych z liczną rodziną lub zwiedzających grupowo - połowa przychodzi jednego dnia, kupuje tanie bilety i daje drugiej połowie np. na następny dzień... Oprócz tego mieszkańcy Teneryfy mają sporą zniżkę.
Papugi są bardzo towarzyskimi ptakami, lubią być w centrum uwagi i niektóre bardzo lubią kontakt z ludźmi. W tej chwili trwa budowa ogromnej woliery, podobno wielkości opery paryskiej. To dobrze, przynajmniej niektóre ptaki będą mieć więcej przestrzeni.
W akwarium rozpoznajemy niektóre rybki znane nam z Egiptu. Zwracamy uwagę jakiejś pani namiętnie błyskającej fleszem rybom po oczach, wbrew napisanemu ogromnymi literami zakazowi w kilku językach.
Wspomniane przez Rafała tygrysy są tym razem w dobrej formie i ganiają się ostro po całym wybiegu, wbiegając nawet do wody.
Udaje nam się wstrzelić w godziny i zaliczamy ciurkiem pokaz papug, delfinów, orek i lwów morskich. Przed przyjściem tu mieliśmy mieszane uczucia, jednak nie wygląda to na typowy cyrk. Zwierzaki nie sprawiają wrażenia nieszczęśliwych i są chyba naprawdę zaprzyjaźnione z opiekunami. Na pokazie delfinów mała dziewczynka z widowni, zachęcona przez mamę i treserkę, wsiada na ponton. Delfin ją ciągnie na środek basenu a kilka innych skacze jej prawie nad głową. Dziewczynka wysiada z pontonu mocno wystraszona, płacze i tuli się do mamy. Treserka daje jej na pocieszenie żółtą czapeczkę ze znaczkiem Loro Parque. Inny dzieciak z widowni za to ochoczo całuje się z delfinem. Orki natomiast kilka razy ochlapują widzów w dolnych rzędach, przy których wisi zresztą ostrzeżenie o "strefie chlapania". Mi też się raz dostaje, mimo że siedzę nieco wyżej. Na koniec odwiedzamy jeszcze pingwinarium w którym panuje właśnie noc polarna zgodnie z bieżącą porą roku na Antarktydzie.
Po długim dniu nie mamy już nawet siły iść na plażę i udajemy się prosto na kolację.
16 sierpnia
Przed śniadaniem idę do wypożyczalni odebrać zamówioną furę. Saxo niestety wyszedł więc dostaję odrobinę droższą cytrynę C3. Oczywiście w jedynie słusznym białym kolorze, jak chyba wszystkie samochody z wypożyczalni na Teneryfie.
Zaplanowałem żeby zobaczyć jakąś miejscówkę ze skalistym brzegiem i odrobiną życia podwodnego, gdzie by można zanurać z maskami. Na Teneryfie nie ma tego dużo. Pobieżne guglanie od razu wskazało mi Abades na południowym wybrzeżu, jednak to miejsce może być aż za popularne. Na jakimś forum ktoś polecał malutką miejscowość czy raczej zatoczkę Puertito w południowo-zachodniej części wyspy. Widać ją tylko na dokładniejszych mapach, pewnie nie ma więc tłumów, pomyślałem że to może być to.
Problem polega na tym że Puertito jest na przeciwległym krańcu Teneryfy. Ag wzdryga się na samą myśl. Idę na zgniły kompromis i zgadzam się na jazdę w obie strony autostradą naokoło, z wielkim bólem serca rezygnując z górskich dróg. Myślałem że taka wodna odmiana sprawi nam obojgu radochę, jednak małżonka wydaje się uszczęśliwiona na siłę.
Południowa strona wyspy wita nas słońcem. Po godzinie mijamy Playa de las Américas i 10 km dalej opuszczamy autopistę. Według mapy powinniśmy zjechać w lewo w pierwszą boczną drogę. Mijamy jakiś nieoznaczony zjazd, nie wiemy czy to tu. Kawałek dalej wiem że pojechałem za daleko, to mogło być tylko tam. Zawracamy więc i zjeżdżamy w kierunku oceanu.
Puertito zgodnie z nazwą okazuje się być takim małym porcikiem. Na wyprażonym słońcem niewielkim parkingu pełno samochodów, z trudem znajdujemy miejsce. Od razu widać kilka osób szykujących butle i sprzęt nurkowy. W zatoczce cumuje sporo jachtów i łódek. Mijamy plażę i idziemy dosyć daleko na skałki po prawej stronie, gdzie udaje nam się znaleźć zacienione miejsce pod klifem. Oboje dziko uwielbiamy pławić się w wodzie, ale za smażeniem się nie przepadamy. Na skałkach w różnych miejscach jest rozstawionych kilka namiotów i plandek. Wygląda że całkiem sporo ludzi tu obozuje, wbrew zakazowi widocznemu na tablicy przy plaży.
Dużo pływamy i nuramy w maskach, próbując się zintegrować z podwodnym życiem. Woda jest czysta, trochę kolorowych rybek owszem jest, jakieś rozgwiazdy też, ale nie za dużo tego w porównaniu chociażby ze znanymi nam miejscówkami w Chorwacji, o Egipcie nie wspominając. Z drugiej strony jakichś cudów nie oczekiwałem i fajnie jest po prostu się zanurzyć w przejrzystej wodzie na skalistym wybrzeżu. W jednym miejscu widzę skalny łuk jakieś 5-6 metrów pod powierzchnią. Chociaż kilka razy schodzę na podobną głębokość w pobliżu, jednak nie mam psychy żeby przepłynąć pod nim...
Pod wieczór przychodzi odpływ. Pojawiają się jacyś miejscowi i polewają odsłonięte dziurki w skale octem żeby wypłoszyć i złapać kraby. Jesteśmy na nawietrznej więc ocet nam ostro capi. Aktywnie kibicujemy krabom, rozkładając się na odsłoniętej półce i zamykając dostęp do niej "myśliwym". Po jakimś czasie przylatuje jakiś ptok z długim dziobem, pewnie pożywić się tym samym co tamci ludzie. No ale to jego zbójeckie prawo. Podejrzewamy natomiast że dzięki pozostałym smakoszom krabów może być tu sporo mniej. Ryb w wodzie pewnie też kiedyś było więcej.
Mimo wieczornej pory upał nie ustępuje. Wracamy na rozgrzany jak patelnia parking do naszej cytryny. Jeszcze kilka zakrętów, wyjazd na główną drogę i po chwili pomykamy autopistą naokoło wyspy.
Po całym dniu w wodzie i w upale autostrada mnie totalnie przymula. Ag dawno przykomarowała na siedzeniu a ja walczę z zamykającymi się oczami. Jednak górskie drogi to jest to co tygrysy lubią najbardziej. Niestety nie wszyscy podzielają moje zdanie...
* * * * *
W sumie nie żałuję że pojechaliśmy. Inaczej bym się do końca życia zastanawiał jak wygląda mała zatoczka o sympatycznej nazwie Porcik.