napisał(a) Franz » 31.07.2011 17:35
Prolog
Minęła połowa maja, więc czas było gdzieś się ruszyć. Oczywiście - zależało mi na tym, by śniegu nie było w ogóle, bądź zaledwie w śladowych ilościach. Krótko mówiąc, wybór padł na Chorwację. Jak zwykle przygotowuję się do późnej nocy, a że przed długą trasą cztery godziny snu się należą, więc w efekcie wyruszam z domu o ósmej rano. Tradycyjny kurs na Cieszyn i Żylinę z równie tradycyjnym korkiem na wahadle w Czechach, potem Fackovske sedlo i szereg wiosek i miasteczek południowej Słowacji. Poruszam się więc koszmarnie wolno i po sześciu godzinach jazdy jestem w Komarnie. Na Węgrzech kurs na Babolną, objazd Gyor autostradą, dalej Szombathely i wjazd do Słowenii przed Lendavą. O ile parę lat temu przejeżdżało się wygodnie przez ten rożek ostatniego kraju UE, to teraz trzeba się trochę nakręcić, żeby nie wpaść na płatną autostradę. Przeciskam się przez centrum miasteczka i wreszcie trafiam na chorwacką granicę. Słoweńcom wystarcza mój dowód osobisty, chorwacki celnik zagląda do bagażnika i wnętrza wozu. Od razu przychodzi mi na myśl moja wypakowana torba-kuchnia, ale panu wystarcza widok dwóch zgrzewek wody mineralnej - zostaję przepuszczony przez granicę.
Przejeżdżam wolno, rozglądając się za jakimś kantorem, ewentualnie bankiem, ale nic takiego nie wpada mi w oko. Postanawiam więc poszukać czegoś w Cakovcu. Kieruję się do centrum miasta, lustrując witryny z okien samochodu. Może postawić gdzieś wóz i przejść się na piechotę? Ale wszędzie tylko płatne parkingi, więc jadę wolno dalej, aż wreszcie natrafiam na bank. Jest tuż przed godziną osiemnastą i najwyraźniej jest jeszcze czynny. Parkuję więc w pobliżu wejścia, a opuszczając wóz dostrzegam, że i ten parking zaopatrzony jest w parkomaty. Czyli jak - żeby dostać pieniądze, najpierw trzeba zapłacić? Cóż, może innym razem.
W banku załatwiam sprawnie wymianę - za 150 euro dostaję 1100 kun - i wyposażony w obowiązujące środki płatnicze, wychodzę na zewnątrz. Właśnie pan parkingowy przemierza plac, zatrzymując się przed zaparkowanym na skos ode mnie wozem i spisując jego rejestrację. Dopadam więc samochodu i szybko odjeżdżam. Kieruję się na Varażdzin, a z niego na Ivanec i Lepoglavę, chociaż większość drogowskazów sugeruje Trakoscan. Dopiero od Lupoglavy pojawiają się wskazówki na główną trasę, czyli Zabok. Trasa wspina się na przełęcz, by następnie w ostrych serpentynach sprowadzić do doliny Krapiny. Słońce wędruje na niebie od chmurki do chmurki, ale grę światła i cieni na pofałdowanych wzgórzach obserwuję tylko zza szyb samochodu - niestety, brak czasu na krótki chociażby postój.
W dolinie spotykam zjazdy na autostradę, ale próbuję wersji bez opłat. Poruszam się jednak na tyle wolno, że decyduję się na szybszy wariant. I wtedy natrafiam na pustą szosę, równoległą do autostrady, na którą wpadam dopiero tuż przed Zagrzebiem, już za bramkami. Widząc jak szybko zaczyna się ściemniać, postanawiam podciągnąć autostradą maksymalnie daleko. Biorę więc kwitek na najbliższych bramkach i kieruję się na Split. Tankuję za dziewięć kun z kilkoma lipami, mijam kolejne tunele - Mala Kapela, Brinje - i zjeżdżam z autostrady w pobliżu Otocaca. Przypomina mi się przygoda z brakiem benzyny sprzed paru lat - strażak zaciągający się z wężyka i plujący mi na ręce - i już kieruję się wąską szosą w północny Velebit.
Przejeżdżam Krasno, Polje i dalej szutrem w górę. Mijam zamkniętą na głucho budkę, gdzie zwykło się uiszczać opłatę za wjazd do parku i wkrótce zatrzymuję się na rozległym parkingu. Dalej zakaz ruchu - oo! Czyli nie dojadę na miejsce znane mi sprzed lat? Zostawiam wóz i z puszką piwa w ręku lustruję najbliższą okolicę. No tak - droga do botanicznego ogrodu zamknięta. Duje piekielnie zimnym wiatrem, na parkingu VW Turano na monachijskich numerach; nie zostaje mi nic innego, jak też się tu postawić. Przy drugim piwku studiuję mapkę z jutrzejszą trasą, potem gaszę czołówkę i kładę się spać. Wtedy ożywa Turano. Najpierw zapala się światło w środku, następnie reflektory. Aaa - czyli też zamieszkały! Potem reflektory gasną, jeszcze przez chwilę palą się pozycyjne, do uszu dochodzi warkot silnika. Chyba się grzeją w środku. Fakt, upał zelżał zdecydowanie. Wsuwam się głęboko w ciepły śpiwór - koniec atrakcji na dziś.
Ostatnio edytowano 01.08.2011 09:50 przez
Franz, łącznie edytowano 1 raz