Wkrótce jestem już na płaskim terenie i po krasowym morzu głazów docieram do drogi. Skręt w stronę punktu widokowego, gdzie zostawiłem samochód i po chwili syk otwieranej puszki. Należy mi się za to piękne zakończenie dnia.
Ciemniejące nad górami niebo jest praktycznie bezchmurne, tylko w jednym miejscu wzbija się gęsty obłok, zakręcając w lewo zwężającym się dziobem. Wygląda jak gigantyczna głowa strusia spoglądającego w stronę morza. Skąd struś tutaj?! Ha! Pewnie się czegoś w Australii wystraszył i wsadził głowę w piach. Tak głęboko, że przebił się na drugą stronę kuli ziemskiej.
Rzucam jeszcze ostatnie spojrzenie na Zavratnicę, po czym wsiadam do samochodu. Muszę znaleźć nocleg. Tutaj byłby bardzo ładny, jednak zależy mi na odnalezieniu punktu startu jutrzejszej trasy jeszcze dziś, by następnego dnia nie tracić cennego czasu. Podjeżdżam do Jadranki i skręcam w prawo.
Mijam kilka wiosek i dojeżdżam do Cacici. Widząc jakąś boczną drogę, postanawiam ją sprawdzić. Wąski, ale dobry asfalt prowadzi w górę i kończy się przy jednym domku i kilku ruinach. Zapytałbym kogoś - niestety, jedyną żywą istotą jest czarny kot przyglądający mi się spod przymrużonych powiek. Sprawdzam na piechotę dwie potencjalne możliwości, jednak nie wygląda to zachęcająco. Przede wszystkim liczyłem na znakowaną trasę. Nawet jeśli to ma być tutaj, ale zupełnie bez szlaku, to ja się nie piszę - zupełnie nie znam tych terenów. Najwyżej zrezygnuję z trasy w środkowym Velebicie. Trudno, w tej sytuacji należy po prostu poszukać noclegu. Wracam do szosy i wtedy zauważam w pewnym oddaleniu intrygującą strzałkę. Sprawdzam. Jest szlak! Wprawdzie dokładnie w odwrotną stronę, gdyż wskazuje na Trolokve, ale w takim razie może i przeciwny kierunek się znajdzie. Rzeczywiście, odnajduję zaraz na przystanku autobusowym strzałkę w stronę Velebitu: Radlovac 2.5h.
Świetnie! Zatem trasa nie wypada z planu. Teraz pozostaje ostatni punkt programu na dziś - spanko. Zjeżdżam najpierw do Trolokve, tu jednak nigdzie nic zachęcającego nie widać. Wracam więc do szosy, jadę nią kawałek, po czym skręcam widząc inną drogę. Już po chwili równą nawierzchnię zastępują mocno wystające kamole, jadę jednak nadal, tylko bardzo ostrożnie. Wkrótce mijam jakiś samochód, a właściwie to, co z niego zostało, czyli samą karoserię. Wreszcie teren się nieco wyprostowuje i przy ostrym zakręcie znajduję sobie nieco płaskiego trawiastego miejsca. Mam wszystko, co mi potrzeba, zatem pora na obiad, kolejne piwka, literaturę i mogę kłaść się spać. Jeszcze przed zapadnięciem w sen dociera do mnie hałas zjeżdżającego z góry samochodu i blask świateł. Zatrzymał się na moment na zakręcie, zapewne dziwiąc się, kto to mógł porzucić w tym miejscu samochód w całkiem jeszcze dobrym stanie, ale już po chwili słyszę, że rusza dalej. Zapada zupełna cisza. Żegnaj piękny dniu. Witaj śnie...