Raz po raz rzucam spojrzenia w prawo, gdzie rozgrywa się jedna z piękniejszych scen na deskach teatru natury. Tyle, że zamiast desek jest morska toń ozdobiona wystającymi tu i ówdzie wysepkami, a aktorem chylące się ku linii horyzontu słońce. W tym doprowadzonym do perfekcji monodramacie nie tylko protagonista jest samotny - jedyny aktor odgrywa swój spektakl dla jedynego widza. Jednak mimo, iż bohater dramatu nieuchronnie zbliża się do kresu swego biegu, to mam usilną nadzieję, że nazajutrz zobaczymy się ponownie.
Zastanawiam się nad swoim noclegiem. Wprawdzie biorę pod uwagę parking, na którym zostawiłem wóz, niemniej nie jest to wymarzone miejsce. Za blisko zabudowań, zbyt duża cywilizacja. Chyba jednak zdecyduję się poszukać czegoś innego, chociaż po zmroku zawsze trudniej. Tymczasem docieram na oberwany brzeg, za którym już zaczyna się Klada. Po chwili maszeruję już po asfalcie, a po drugiej stronie zatoki pomarańczowymi smugami odbijają się światła latarń. Gdy mijam jakiegoś brodatego mężczyznę, ten mnie zaczepia angielskim "Hello". No cóż, widać że obcokrajowiec jestem - jakiż Chorwat smykałby się tu po zmroku?
Chwilkę rozmawiamy, odpowiadam na pytania, gdzie byłem, skąd jestem. Z Polski? Okazuje się, że mój rozmówca był w Polsce przed trzynastu laty i podobał mu się nasz kraj. Potwierdzam, że mamy trochę pięknych miejsc i grzecznie dodaję, że w Chorwacji jest takich więcej, z czym pan się skwapliwie zgadza. Życzę mu "Laku noć" a on jeszcze za mną woła, dopytując się jak my sobie dobrej nocy życzymy. Objaśniam i słyszę w odpowiedzi poprawnie wymówione "Dobranoc".
Wkrótce docieram do wozu z już podjętą decyzją, że poszukam noclegu w okolicach planowanej na dzień następny wycieczki. Przebierając się, wchłaniam łapczywie jedno piwko, zwilżając wysuszone gardło i po chwili opuszczam nadmorską wioskę. Wyjeżdżam na Jadrankę, obieram kurs na południe, a po przejechaniu krótkiego odcinka skręcam już w lewo. Na drogowskazie nazwa "Stirovaca" i zakaz ruchu ciężarówek. Równiutki, chyba bardzo nowy asfalt prowadzi łagodnie w górę. Kilka serpentyn, w dole coraz bardziej oddalające się światełka miejscowości i dojeżdżam do budki poboru opłat. Tu koniec asfaltu, ale szeroka droga szutrowa nie nastręcza żadnych trudności, a kilka płytkich dziur nie stanowi zagrożenia. Obserwuję pilnie lewą stronę i dostrzegam drogę, która mnie interesuje. Stoi na wjeździe słupek, na którego końcu zapewne umieszczony był kiedyś odpowiedni zakaz, ale jedyne co zostało, to tabliczka informująca, że nie dotyczy pojazdów "hrvatskih suma". Nie mam pewności, że to moja droga, jadę więc dalej prosto. Kiedy mijam przełęcz Veliki Alan, sprawa jest już jasna, ale nie zawracam. Postanawiam dotrzeć do znanego z poprzedniej wizyty, świetnego miejsca noclegowego, które już zawsze będzie mi się kojarzyło ze "svinją".
Po chwili dojeżdżam do skrzyżowania przy zamkniętym na głucho schronisku Mrkoviste, skręcam szosą w lewo i wkrótce jestem na upatrzonym zjeździe w las. Tu, niestety, przykra niespodzianka. Stoi zakaz jak byk. Ojj... co robić? Nie, nie będę w tak oczywisty sposób łamał zakazu. Trudno, nie będzie noclegu u svinji. W takim razie - gdzie? Za późno na długie dywagacje; wracam ostatnie dwa kilometry i parkuję przy schronisku. Tu będzie mój dom na tę noc. Dochodzi dwudziesta trzecia...