Spadam - w porządku, ale dokąd? O ile plany górskie mam w miarę dobrze sprecyzowane, to wędrówki poziomicą zero stanowią wariant awaryjny i dopiero muszę nad nimi pomyśleć. Rozstawiam więc stolik, robię kawkę i rozkładam materiały. Dokładnie na zachód znajduje się zatoczka z zagubioną wioską, dokąd można przejść wzdłuż brzegu morza. Odległość stąd w linii prostej wynosi poniżej dziesięciu kilometrów. A samochodem? Kilkakrotnie więcej. Wertuję atlas samochodowy, przekładam kartki z mapami, odkładam niezdecydowany. Najsensowniej byłoby przejechać przez Krasno na przełęcz Veliki Alan. Mam plany związane z tamtym rejonem, a przejazd po zachodniej stronie gór byłby optymalny. Ale przy takiej pogodzie? Jeśli jutro nadal będzie tak mgliście i pochmurno? Bez sensu. Z żalem odrzucam kuszący przejazd na Alana. Nie, nie - muszę zjechać nad morze. Robię sobie jednak drugą kawę, jakby czekając na jakiś znak z nieba. Najlepiej w postaci słońca pośród błękitu. Nic takiego nie następuje, zwijam więc majdan i wyjeżdżam z gór.
Najpierw szutrem - mijam budkę, gdzie uiszcza się opłatę za wstęp do parku narodowego - potem już asfaltem i dojeżdżam do Oltare, odprowadzając po drodze tęsknym wzrokiem boczną drogę na Krasno. Teraz obieram kurs na Sveti Juraj i od razu zmienia się aura. Wprawdzie powietrze nie jest czyste - wyczuwa się wilgotne mgiełki - ale chmury zostają nad górami, a po stronie wybrzeża panuje niepodzielnie blady błękit. Zjeżdżam powoli nieco krętą drogą, by wreszcie wylądować na Jadrance.