Przepowiednie Staszka w końcu się sprawdzają. W dniu dzisiejszym kończy Nam się gaz. Musimy zatem radzić sobie w inny sposób. Nie ma sensu nabijać tutaj butli, bo Nasze wakacje niestety powoli dobiegają końca. W samochodzie natomiast mamy jeszcze sporo węgla drzewnego. Postanawiamy go wykorzystać i na grillu gotujemy wodę na Naszą poranną kawę. Podobnie zresztą jest później z obiadem. Trwa to oczywiście o wiele dłużej, ale w końcu nigdzie Nam się nie śpieszy...
Mamy środę. Oprócz niej na dobrą sprawę zostały Nam jeszcze raptem dwa dni. Resztę trzeba przeznaczyć na powrót do Krakowa. Warto w tym miejscu nadmienić, że w Naszych początkowych założeniach mieliśmy w planach odwiedzić jeszcze Rumunię. Chcieliśmy zapoznać się z tamtejszą linią brzegową, a także przejechać się niezwykle malowniczą Szosą Transfogaraską. Niestety w tym dniu definitywnie już z tego pomysłu rezygnujemy. Powód jest prosty. Brak czasu. Mając w głowie, to, ile zajęło Nam pokonanie krętej szosy tuż po wjeździe do Grecji, możemy sobie jedynie wyobrazić jak wiele czasu jest potrzebne, żeby pokonać ten nie krótki, bo aż 151 km odcinek.
W Polsce nawet wymieniliśmy złotówki na rumuńskie leje, ale najwyraźniej podczas tego wyjazdu nie będzie Nam dane z nich skorzystać. Trochę szkoda, ale naprawdę nie da się wszystkiego zobaczyć w przeciągu dwóch tygodni....
Jutro natomiast planujemy przenieść się do Burgas. Zawsze to kawałek bliżej do Polski. Poza tym chcemy zobaczyć jak wygląda ta bardziej turystyczna część Bułgarii oraz tamtejsza linia brzegowa. W planach jest również wyskoczenie do "miasta" na jakieś wieczorne piwko. W końcu wśród ludzi.
Tym czasem przed Nami jeszcze cały, pięknie zapowiadający się dzień. W sam raz na spacerek. Zabieram aparat i kieruje się tym razem w drugą stronę...
Co jakiś czas, żeby przedostać się dalej, albo trzeba się nieco powspinać po skałach, albo lekko wejść do wody...
Idąc wybrzeżem praktycznie na każdym kroku można napotkać, malutkie, sympatyczne miejsca, w których nie ma żywcem nikogo...
W oddali widać już jakąś starą, opuszczoną fabrykę. Rzucała się w oczy jadać główną drogą. Tym bardziej chciałem zobaczyć ją z bliska...
Linia brzegowa, miejscami oczywiście standardowo jest zawalona śmieciami. Wiadomo, sporo wyrzuca morze, ale takiej pralki to chyba nie wyrzuciło...
Przechodzę jeszcze kawałek i po chwili znajduje się na wprost opustoszałej fabryki...
Idąc po skalistym falochronie przechodzę na drugą stronę...
Spoglądam za siebie...
I wędruje dalej, chociaż już widzę, że dalsze przejście linią brzegową może być utrudnione...
Dochodzę do miejsca w którym robię ostatnie zdjęcie...
Zastanawiam się jak pokonać ten odcinek. Myślę, żeby przejść górą, ale klif jest strasznie stromy. Wspinam się kawałeczek i rezygnuje. Zbyt niebezpiecznie. Trzeba by się sporo wrócić, żeby wejść na niego w miarę płaskim odcinkiem. Nie mniej jednak kusi mnie żeby zobaczyć co jest dalej.
Zauroczony włoskimi ferratami, postanawiam przejść ten trudny technicznie odcinek. Częściowo wodą a miejscami wspinająć się po skałach. Trudny oczywiście w cudzysłowu. Tylko i wyłącznie dlatego że miałem w kieszeni aparat, telefon oraz portfel. Gdyby nie te wszystkie rzeczy, mógłbym po prostu wejść do wody i przepłynąć ten krótki odcinek.
Początkowo idzie mi całkiem nieźle. Niestety w pewnym momencie, na śliskiej skale ucieka mi noga i ląduje w wodzie. Momentalnie wyciągam z niej cenne rzeczy i zanurzony do pasa, zmierzam czym prędzej ku brzegowi. Pierwszą rzeczą jaką robię, to wyciągnięcie z aparatu karty pamięci. Ta na szczęście jest całkowicie sucha. Zawartość portfela też o dziwo praktycznie w ogóle nie ucierpiała. Gorzej z samym aparatem i telefonem. Pomimo tego, że były w wodzie maksymalnie 2 sekundy, to do dzisiejszego dnia nie działają. Strasznie delikatne urządzenia. Nie mniej jednak, utrata samego aparatu i telefonu aż tak nie boli. W końcu to tylko rzeczy. Natomiast gdyby uszkodziła się karta pamięci, to chyba do dzisiaj nie dawałoby mi to spokoju.
Tak jak wspomniałem, powyższe zdjęcie jest ostatnim z tego aparatu. Natomiast mam jeszcze troszkę zdjęć robionych telefonem, ale niestety jakością nie grzeszą. W każdym bądź razie lepsze to niż nic
Po tym incydencie oczywiście kontynuowałem wędrówkę. I szkoda, że tutaj już nie mogłem robić zdjęć, bo im dalej, tym zdecydowanie piękniej. Między innymi znajdowała się tam bardzo ładna bezludna zatoczka, której niestety nawet w internecie nie mogę odnaleźć.
Tego dnia, jeszcze przed zmrokiem, podjechaliśmy tam autem, bo koniecznie chciałem to miejsce pokazać Pawłowi i Staszkowi. Myśleliśmy nawet o zmianie miejsca noclegu, ale droga dojazdowa była tam tak fatalna, że niestety takim autem nie dałoby się tam dotrzeć.
W drodze powrotnej wstąpiliśmy do Tsareva, robiąc małe zakupy na wieczór. To już Nasza ostatnia noc w tym miejscu...