Dochodzimy do samochodu. Ściągamy plecaki, zakładamy sandały, bierzemy ręczniki i udajemy się nad rzekę. Od parkingu znajdującego się przy restauracji, to raptem jakieś 2-3 minuty drogi. Parę osób się tam opala. Przechodzimy kawałeczek dalej, ściągamy ubrania i próbujemy wejść do wprost lodowatej wody. Na początku się tylko ochlapujemy, ale później już cali się zanurzamy. Woda lodowata ! Za długo się nie da wytrzymać hehe.
Ale po takiej kąpieli czujemy się jak nowo narodzeni.
Przy samochodzie spędzamy jeszcze trochę czasu. Przepakowujemy się. Układamy wszystko na spokojnie w bagażniku i szykujemy się do drogi powrotnej. Czasowo się wyrobiliśmy. Jest chyba równa 15.
Szukamy jeszcze jakiegoś supermarketu, żeby kupić wino, ale ten do którego podjechaliśmy akurat był zamknięty. Może coś jeszcze będzie po drodze.
Chcieliśmy również zjeść przed drogą jakąś pizzę w restauracji, ale również nie było Nam dane. W tej przy której się zatrzymaliśmy, albo była jakaś impreza zamknięta, albo już zamykali, bo nic nie można było zamówić.
Jedziemy dalej. W końcu przy drodze jest jakiś sklep typowo z winami. Tam też się zatrzymujemy i robimy zakupy.
I tutaj w zasadzie robię ostatnie zdjęcie. Żegnajcie Dolomity...
Trasa powrotna praktycznie wygląda tak samo. W Austrii robimy sobie dłuższą przerwę. Stajemy na parkingu przy autostradzie i tam robimy sobie gorący posiłek. Tak żeby starczyło na całą drogę.
Na początku ja prowadzę i po około 700 km oddaję kierownicę koledze. Oczywiście, również mógłbym jechać dalej, ale rano przecież ruszam w kolejną trasę. Wypada trochę odpocząć i może spróbować się zdrzemnąć. Siadam z tyłu, ale ponownie kiepsko mi to wychodzi.
Będąc już na Słowacji musieliśmy minąć zjazd na przejście graniczne w Zwardoniu i w konsekwencji granice przekroczyliśmy w Cieszynie. Później wjechaliśmy na A4 i nią zajechaliśmy prosto do Krakowa. Cali, zdrowi i bez żadnych przygód po drodze.
Była godzina 4:00 jak wypakowywaliśmy rzeczy z auta. Ja u siebie w domu byłem dokładnie o 4:30.
I zanim napiszę co było dalej, to jeszcze chciałem w tym miejscu zrobić drobne podsumowanie Naszego wyjazdu w Dolomity.
A więc tak:
Ilość pokonanych kilometrów (nie uwzględniam tych przebytych pieszo na szlakach
) : 2102 km
Paliwo zużyte: 125,73 l
Średnie spalanie: 5,98 l / 100 km
Winiety:
Słowacja: 14 euro (miesięczna)
Austria: 8,30 euro (10 dni)
Na paliwo wydaliśmy w przeliczeniu na złotówki: 712, 41 zł
Na winiety: 94,10 zł
Łącznie daję Nam to kwotę: 806,51 zł
W przeliczeniu na osobę jest to kwota rzędu: 161,30 zł
Do tego dochodzą wydatki na jedzenie. Ale wszystko co tam jedliśmy było kupione w Polsce. Oprócz zakupów wina w ostatni dzień, przez cały wyjazd nie wydaliśmy tam ani złotówki (tudzież euro).
Zakupy żywnościowe każdy sobie liczył mniej więcej indywidualnie, kupując to na co ma "dodatkowo" ochotę.
Jeśli chodzi o mnie, to na zakupy wydałem około 100 zł. Część produktów, typu ryż, konserwa oczywiście wróciło do Krakowa.
I tak podsumowując te wszystkie koszty, to jeśli chodzi o mnie, cały wyjazd w Dolomity kosztował mnie 261 zł 30 gr. Czyli można powiedzieć, że generalnie "za darmo" się tam pojechało. Bo takie pieniądze, to jest naprawdę nic, patrząc na odległość jaką trzeba pokonać z Krakowa do Cortiny d'Ampezzo.
Oczywiście nie wliczam tutaj pieniędzy jakie przeznaczyłem na zakup sprzętu. Fakt fakt, nie ukrywam, cały sprzęt jaki sobie zakupiłem z myślą o tym wyjeździe sporo mnie kosztował. Ale uważam, że nie powinno się tego wliczać, bo to jest w zasadzie wydatek jednorazowy. Przy kolejnych wyjazd w Dolomity, takie zakupy sprzętowe już praktycznie odpadają, także kolejne wyjazdy suma sumarum, będą jeszcze tańsze.
Zostawiając już koszty, chciałem jeszcze parę słów napisać odnośnie samych gór.
Generalnie Dolomity wywarły nie tylko na mnie, ale na całej Naszej piątce ogromne wrażenie. Są to góry naprawdę piękne. Przechodzenie ferrat, które zostały tam poprowadzone dostarcza niespotykanych uczuć. Uczuć, których w Naszych Tatrach nie sposób doznać. Jest to zupełnie inne chodzenie, z duża większą frajdą i z dużo większą adrenaliną. Już wiemy na 100 %, że na pewno w przyszłym roku taki wyjazd powtórzymy. Być może nawet na dłużej, bo jednak 4 dni to za mało.
Szczerze mówiąc myśleliśmy nawet, czy by nie pojechać jeszcze raz we wrześniu, ale raz, że z czasem było ciężko, dwa że prognozy pogody nie były jakieś zachęcające, a trzy, że już troszkę pieniążków brakowało.
Ale nic straconego. Powrócimy tam już za rok !
W tym miejscu relacja z Dolomitów się niestety kończy, także wszystkim miłośnikom gór i wszystkim osobom, które tutaj zaglądały oraz udzielały się w tym wątku serdecznie dziękuje.
Jednocześnie informuję, że jak tylko będę miał czas (może nawet jutro wieczorem), rozpocznę w tym wątku relację z dalszej części moich wakacji. Tym razem przeniesiemy się nad morze, więc wszystkich miłośników słonecznych plaż serdecznie zapraszam.
Mam nadzieję, że zechcecie mi dalej towarzyszyć w tej podróży.
Pozdrawiam,
Paweł.