piotrf napisał(a):No risk no fun
Tak jest!
24 lipca (niedziela): Grohote i kotyPo kajakowych emocjach, późnym popołudniem, ruszamy na leniwy spacerek po Grohote. Chciałam jeszcze raz pojechać do stolicy wyspy, bo poprzednio bardzo mi się tu podobało.
Zaczynamy od miejsca, w którym jeszcze nie byliśmy, czyli od pomnika ofiar, które zatonęły na szpitalnym statku u wybrzeży Šolty w czasie II wojny światowej:
Z tego miejsca roztacza się ładny widok na port w Rogaču, Split i góry Mosor. Z tym, że dzisiaj ten widok jest nieco zamglony:
Idziemy dalej, w stronę plątaniny wąskich uliczek. Na podwórku jednego z domów zauważamy wesołą gromadkę kotów:
Niektóre z nich są zajęte swoimi sprawami:
ale zdecydowana większość pięknie nam pozuje:
Dwa obserwują nas z góry:
Wychodzi właściciel domu:
i przedstawiam nam całą swoją menażerię. Każdego z osobna
Dzisiaj pamiętam tylko, że jeden kot miał na imię Marko
Pan mówi, że jest muzykiem (ten facet, nie Marko
), a imiona kotów też są w jakiś sposób związane z muzyką. Jaki to był związek, nie wiem, bo kocich imion nie pamiętam, a gościu nawijał tak szybko po dalmatyńsku, w dodatku w šoltańskiej odmianie čakavicy
, że nasz "literacki chorwacki"
wyuczony na kursie na nic się w tym wypadku nie zdał
Ale miłe to było spotkanie, a pan serdeczny. I widać, że darzy koty uczuciem
Idziemy dalej, na nastrojowy spacer po Grohote. Zaglądamy w te same miejsca, w których już byliśmy:
ale odkrywamy też kilka nowych:
Np. ruiny hotelu, który stał tutaj od początku XX wieku do 1944 roku, kiedy zamienił się w ruinę podczas bombardowania Grohote:
Tylko dlaczego teraz postawiono w tym miejscu kontener na śmieci
:
Na koniec wizyty w stolicy wyspy pokazuje nam się jeszcze quadokot
:
Zobaczyliśmy quadokota, to możemy już wracać
Mkniemy naszym Maździakiem-rumakiem w stronę zachodzącego słońca:
Nad horyzontem są chmury, więc nie musimy żałować, że nie ma nas teraz na tarasie
Zresztą wczorajszy zachód w zupełności nam wystarczy
A po zachodzie idziemy do Maslinicy - po raz przedostatni
I dopiero dzisiaj zauważamy przed jednym z domów taką śliczną čuvitę:
Kolację zjemy w
konobie Sagitta, żałując, że trafiliśmy do niej tak późno...
Ceny są tu, co prawda, dosyć wysokie (jak wszędzie na Šolcie!), ale restauracja ma urokliwy wystrój i piękny widok na nabrzeże i hotel Martinis Marchi:
Kelnerka też jest bardzo miła i chwilę z nią rozmawiamy - o wyspie, o naszych kończących się powoli wakacjach...
Wpadam w melancholijny nastrój... Zaduma z kufelkiem
:
Ze stanu lekkiego przygnębienia szybko i skutecznie ratuje mnie porcja pysznych ćevapčići
:
I tak powoli kończy się ten emocjonujący i bardzo ciekawy dzień, kolejny wspaniały dzień naszych wakacji
Opuszczamy konobę Sagitta:
Żegnamy się z kotami, które chyba już się najadły, bo teraz już nie
żebrzą przy restauracyjnych stolikach, tylko zainteresowały się ciuchami przy budce z suwenirami
:
Wracamy do naszego šoltańskiego domu