agus78 napisał(a):Jak dobrze, że jednak nie zdrada
Z radością czekam na rozwój relacji
Zdania są chyba podzielone
A relacja właśnie się zaczyna.
Mam nadzieję, że jakoś
przebrniecie przez długi tekst na początku...
17 lipca (wtorek)/18 lipca (środa): W drodze do indiańskiej wioski Kolejna nasza (druga w tym roku, a czternasta w ogóle, nie licząc przedłużonego weekendu w Zagrzebiu) podróż do Chorwacji zaczęła się od planowania i... dokonywania rezerwacji. Taaak, kiedyś jeździliśmy na campingi, później były wyjazdy do apartmanów, ale w ciemno. W zeszłym roku, na Visie, po raz pierwszy mieliśmy rezerwację, z tym że zrobioną na 3 dni przed wyjazdem. Tym razem na miesiąc przed urlopem mieliśmy już zaklepane kwatery, i to w trzech krajach
Starzejemy się...
O Dugim Otoku myśleliśmy już od dłuższego czasu, ale jakoś nie mieliśmy ochoty na północną Dalmację, powtarzając jak mantrę, że im dalej na południe, tym ładniej
Nie twierdzę, że nie ma w tym racji, ale... Long Island zaczęliśmy brać pod uwagę po obejrzeniu kilku filmów na yt. Poza tym mój Małż regularnie czytuje chorwackie forum turystyczne i tam bardzo namawiali do odwiedzenia wyspy. Na cro.pli Dugi Otok nie jest popularny, generalnie nie jeździ tam zbyt wielu rodaków, co może być dla niektórych zaletą
Chorwaci pisali, że wyspa nie jest jeszcze skomercjalizowana, że jest tam mało turystów i oszałamiające widoki. Wszystko to się potwierdziło. Doszedł do tego jeszcze fakt, że jest ona bardzo oddalona od stałego lądu, a dla mnie to duży plus. Niby mam mapę i to wiedziałam
, ale nie zdawałam sobie sprawy, że to oddalenie będzie tak duże. Velebit ledwo majaczył na horyzoncie, a po południowej stronie widziałam tylko pełne morze
No dobra, ale o tym powinnam napisać w podsumowaniu
Jeśli chodzi o przygotowania, zrobiliśmy rezerwację w Sali - stolicy wyspy, największej miejscowości, zwanej przez nas indiańską wioską. Chyba muszę wyjaśnić dlaczego, bo pewnie dla większości to odległe skojarzenie... Pamiętacie serial "Doktor Quinn"
Oglądałam go w dzieciństwie, a kilka tygodni temu widziałam, że znowu leci w tv. Ukochany tytułowej pani doktor granej przez Jane Seymour, niejaki Sully, był Indianinem. No i tyle! To wystarczyło, żebyśmy nazywali Sali indiańską wioską
Odbiegam od tematu, za dużo dygresji; Aga, skup się
Samo zrobienie rezerwacji to ciekawa historia. Wszyscy właściciele apartmanów, do których słałam maile albo odpisywali, że w interesującym nas terminie mają zajęte, albo wymieniali nieosiągalną dla nas kwotę. W końcu ktoś napisał, że sam już ma wszystko obłożone, ale podał namiary do sąsiadki, która nie ogłasza się nigdzie w internecie. Carmen, bo tak się nazywała nasza przyszła gospodyni, wysłała około 30 zdjęć z dwóch wolnych apartmanów, podając ceny 45 i 50 euro. Ostatecznie skusiła nas, obniżając cenę tego większego na 45, jeśli zostaniemy jedną noc dłużej, czyli w sumie 10 nocy. Dogadaliśmy się jeszcze przez telefon i nawet nie musieliśmy płacić zaliczki
Pozostało załatwić drugą część wakacji... Najpierw miał być Mljet, ale nie potrafiłam znaleźć tam niczego sensownego w dobrej cenie. Potem Małż wysunął propozycję Czarnogóry. Bardzo się zdziwiłam, bo to on najbardziej zarzekał się, że do Montenegro nie pojedzie, a już na pewno nie na wybrzeże, po tym, jak 11 lat temu przejechaliśmy się do Ulcinja i z powrotem w jeden dzień. No ale Kotor... Hmmm, Kotor to inna bajka
To było jedyne miejsce, które wtedy bardzo mi się spodobało. W Kotorze mogę mieszkać
Tym razem postawiliśmy na sprawdzony już dwa razy (podczas tegorocznej Istrii i ubiegłorocznego Sarajewa) portal Airbnb. Znaleźliśmy apartman na 6 nocy, niedaleko (7 minut pieszo) starówki, z pięknym ogrodem.
Pozostawało jeszcze pytanie, jak pokonać długą drogę z Kotoru do Polski... "Jednym skokiem" nie wchodziło w rachubę. Trzeba się gdzieś zatrzymać, najchętniej w pięknym i ciekawym (dla nas) kraju, jakim jest Bośnia i Hercegowina. Sarajewo było grane rok temu, więc może Jajce, które mijaliśmy wielokrotnie, a nigdy nawet się tam nie zatrzymaliśmy. Znowu zaczęłam przeglądać oferty na Airbnb i znowu (tak jak w przypadku Mljetu) bez sukcesów.
W końcu wymyśliliśmy nieodległy Travnik - ciekawe miasto z trudną historią i najlepszymi čevabami na całych Bałkanach
Jak się okazało - Sarajewo w miniaturze, bardzo nam przypominało stolicę.
No i w końcu (po wielu dniach przygotowań i pakowania) nadszedł wyczekiwany dzień wyjazdu. Z kronikarskiego obowiązku napiszę, że podróż rozpoczęliśmy 17 lipca (w środę) o godzinie 20:15. Auto zapakowane, jak zwykle, prawie po dach. Tradycyjna fotka
:
I w drogę! Jazda przez Czechy, mimo przewidywanych trudności (zwężenia), bez problemu. Baliśmy się korków na jeziorze przed Mikulovem (ruch wahadłowy), więc objechaliśmy to miejsce, choć późnym wieczorem pewnie nie było tam źle.
Jeśli chodzi o omijanie słoweńskiej autostrady, od kilku lat jeździmy już przez Bad Radkersburg, a w tym roku, obawiając się długiego stania na granicy w Macelj, pojechaliśmy przez Ormož i byliśmy jedynym autem na przejściu
Z tym, że to była 3:30 w nocy
(Wszystkie godziny znam tak dobrze nie dlatego, że mam taką dobrą pamięć
, tylko dlatego, że jak co roku odnotowywałam wszystko w CROnice
)
Jesteśmy na chorwackiej autostradzie
Mijamy moją ulubioną górę
:
Nie wrzucam zdjęcia pierwszego widoku Jadranu, bo miałam źle ustawione ISO w aparacie
i wyszło słabo. Na szczęście zauważyłam to już w porcie i od tamtego momentu zdjęcia są ok.
Napiszę jeszcze, że różnica temperatur przed i za tunelem Zimno-Ciepło była dość znacząca - 11 i 22 stopnie
Zmierzone przed 7:00 rano.
W tym roku po raz pierwszy będziemy płynąć z Zadaru. Zanim jednak dotrzemy do przystani promowej (Zadar-Gaženica), pojedziemy na chwilę do centrum, do banku - wymienić euro na kuny.
Tak jest zdecydowanie najkorzystniej, a okazuje się, że na całym Dugim Otoku nie ma banku
Dziwne, ale z drugiej strony to oznacza, że wyspa (jeszcze) nie jest bardzo turystycznym miejscem. Nam to pasuje
I tak jesteśmy za wcześnie - 2 godziny przed odpłynięciem promu.
Czekamy 5 minut na otwarcie banku
i o 8:00 załatwiamy sprawę. Później jedziemy na wielką przystań promową. Tutaj czeka nas kilka niespodzianek. Bilety kupujemy, nie wysiadając z samochodu
- w budce widocznej na zdjęciu:
Przystań pachnie nowością, budują wielką halę, właściwie już ją wykańczają, więc pewnie będzie gotowa w przyszłym roku. Jest tu też port międzynarodowy. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że Zadar obsługuje tyle połączeń. Na turystów czeka już kilka promów, jednak naszego jeszcze nie ma, a nazywa się Brač
Zdjęcie z innymi promami (ISO już ok
):
Stary "dworzec" na przystani jest mały, ale ma klimatyzowaną poczekalnię, kafejkę i czyste toalety. Bardzo mi się podoba w tym zadarskim porcie. Jest spokojnie, na tablicy wyświetlają się godziny odpłynięcia promów wraz z ich nazwami i numerami pirsów. Wszystko zorganizowane, nie ma chaosu, z którym spotkaliśmy się w Splicie.
Przed 10:00 przypływa po nas prom Brač. Wjeżdżamy jako jedni z pierwszych, kierują nas pod pokład
:
Tak jeszcze nigdy nie jechaliśmy. W ubiegłym roku wjeżdżaliśmy na górę, a teraz po raz pierwszy pod pokładem. To niestety oznacza, że wyjedziemy jako jedni z ostatnich. Tutaj potwierdza się powiedzenie, że ostatni będą pierwszymi, nie warto się śpieszyć na prom
Zazwyczaj dopiero jak zmieścimy się na prom (tutaj nie było obaw - Brač jest wielki; zabiera około 100 aut), oddycham z ulgą i zaczynam wakacje
Już teraz nigdzie nam się nie śpieszy...
Zostawiamy za sobą przystań promową:
i skupiamy się na widokach:
Zadar widziany z morza nie prezentuje się tam spektakularnie jak Split:
Brakuje gór zaraz za miastem. Oczywiście jest Velebit, ale przy dość słabej widoczności, jak dziś, ledwo majaczy na horyzoncie.
Patrzymy więc w drugą stronę - na zbliżający się Ugljan z miastem o tej samej nazwie, który właśnie opływamy:
Po jakimś czasie widać już nasz cel:
Wygląda na to, że Dugi Otok jest bardziej górzysty niż przypuszczaliśmy.
Podróż promem trwa 1h 40 min, ale z załadunkiem i wyjazdem trzeba liczyć pełne dwie godziny. Przybijamy do Brbinj. Wszyscy w gotowości
:
Pierwsze wrażenie z Dugiego Otoka jest bardzo pozytywne. Zachwyca nas droga:
Chyba na żadnej wyspie nie było aż tak widokowo. Zatoczki po południowej stronie, które zdobędziemy kajakiem
:
I północna strona:
z widokiem na otok Rava i miejscowości Vela Rava:
Słyszeliście o takiej wyspie
Ja przyznaję, że nie, a prezentuje się naprawdę zacnie
Jak mało ciągle wiem o Chorwacji...
Po pół godzinie jazdy, przerywanej okrzykami zachwytu i zatrzymywaniem się na punktach widokowych, docieramy do naszej indiańskiej wioski - Sali:
Jest ona położona na wschodzie Dugiego Otoka, tuż obok Parku Przyrody Telašćica, prawie na koniuszku, co będzie oznaczało, że zrobimy trochę kilometrów, kręcąc się tam i z powrotem. Długość wyspy to 45 km, prawdziwa Long Island
Umówiliśmy się z Carmen, że będzie czekała na nas przy drodze, bo w Sali w zasadzie nie ma nazw ulic i trudno wbić konkretne miejsce w nawigację. Potem okazało się, że jest ulica I, II... Kojarzy Wam się to z czymś? Mnie od razu przyszła na myśl 1st Avenue w Nowym Jorku
Czyli jednak Long Island
Carmen okazuje się wulkanem energii z burzą rudych loków. Ma duży temperament i imię zdecydowanie do niej pasuje
Apartman jest dość duży jak na naszą dwójkę (40 m²) i dwupoziomowy
Najlepszy jest balkon i to on od razu skradł moje serce
Jest bardzo przestronny:
z częściowym widokiem na morze. Częściowym, bo widok zasłaniają... dwie dorodne palmy, które rosną u Carmen w ogródku
:
Uwielbiałam na nie patrzeć, tak jak na ten piękny budynek:
Dom jest w drugiej linii od morza i nabrzeża miasteczka jednocześnie. Żeby dojść do centrum Sali, musimy przejść przez ogród Carmen, potem pokonać furtkę i kilka schodków. Po dwóch minutach jesteśmy na nabrzeżu
Tak właśnie zamieszkaliśmy na 1st Avenue na Long Island