21 lipca (sobota): Późne popołudnie w SaliZ braku lepszych pomysłów ruszamy na spacer po indiańskiej wiosce, której nie poznaliśmy jeszcze w całości.
Plażyczka w samym centrum i popołudniowa kąpiel lokalsów:
Bombka z indiańskimi napisami
:
Mała marina (tylko część, reszta jest naprzeciw, po drugiej stronie nabrzeża):
Jedyne stragany w Sali i w ogóle na całej wyspie:
W sumie dobrze, że są. Kilka razy w Cro rozwaliły nam się buty do wody i musieliśmy kupić nowe.
Przy nabrzeżu cumuje statek Mali Marko - jeden z tych, które wypływają w rejs na Kornati:
Wiemy to dzięki naszej gospodyni Carmen. Jest dość szybki i pewnie głównie dlatego kapitan bierze 350 kun od osoby za wycieczkę. My ostatecznie popłyniemy Lavsą. Będzie trochę wolniej, ale i taniej - 300 kun od osoby.
Po chwili widzimy zresztą, jak wspomniana Lavsa wraca z rejsu:
Wszystkie statki, które pływają z Sali są małe - zabierają na pokład 8-12 pasażerów. Ma to swoje zalety, lubimy kameralne rejsy; ma i wady - wyższą cenę. Fajne jest to, że, jeśli są jeszcze miejsca, można sobie wybrać statek, a wcześniej pooglądać go sobie.
Do wycieczki na Kornaty zostało jeszcze parę dni... Wróćmy teraz do spaceru po Sali i przetwórni rybnej, która znajduje się na końcu nabrzeża:
A tu już na falochronie, jeszcze się nie zdążyłam
upozować :
Po drugiej stronie nabrzeża zauważamy małą kapliczkę:
Zaraz do niej pójdziemy.
Zastanawiamy się, dokąd udać się na "wczesną kolację". Może tu?:
Jest jednak jeszcze za wcześnie, nawet na wczesną kolację
Kuchnie w konobach pracują od 18:00, wyjątkiem jest pizzeria, ale na nią się przecież obraziliśmy pierwszego dnia
W Maritimo, jak zwykle, pełno:
Ale to kafić jest - kawa, piwo, ewentualnie lody. Na razie jeszcze nie bombardują całego Sali jednostajnym umc-umc; zaczynają zawsze punktualnie o 21:00
Docieramy do kapliczki:
Dalej jest już tylko plaża (betonowe półki), na której dzisiaj byliśmy. Zawracamy więc. Po prawej - wejście do Tommy'ego, największego sklepu na wyspie i jednego z dwóch w Sali (potem odkryliśmy jeszcze sklepik dla lokalsów w górnej części miejscowości):
Stragan z owocami i warzywami:
Lodziarnia Conteš - słaba:
Sen, który się spełnił
:
Odkrywamy kościółek, przy którym zaczynają rozstawiać krzesła ogrodowe:
Jutro będzie koncert operowy
Zbliża się 18:00, a my już zdążyliśmy zgłodnieć po spacerze. Ostatecznie kierujemy się w sprawdzone miejsce, czyli do konoby Trapula:
Nasz stolik jest idealnym miejscem obserwacyjnym. Można obserwować przyrodę:
oraz rytm dnia turystów. Obok, bardzo nieszczęśliwie, znajduje się duży taras, na którym toczy się normalne wakacyjne życie - pani w ręczniku rozwiesza kostium kąpielowy, potem smaruje spalone plecy męża/partnera... I to wszystko na oczach gości restauracji
Z jednej strony dobrze, że się nie krępują, są na wakacjach, a że mają tak fatalnie umiejscowiony taras, trudno...
Przynajmniej nam (mnie, bo Małż siedzi tyłem, a poza tym jest bardziej dyskretny niż ja
) szybciej płynie czas w oczekiwaniu na pljeskavicę:
Mąż znowu je čevaby u lepinji. Mięsa mają tu w każdym razie bardzo smaczne; ryb nie próbowaliśmy - były wyjątkowo drogie.
Po pysznej obiadokolacji spacerujemy jeszcze trochę, razem z kotem, który przyjaźnie macha ogonem, całkiem jak pies:
i obserwujemy, jak panowie naprawiają łódkę
:
Nie pokazywałam jeszcze jednego ciekawego miejsca w Sali - knjižnicy i čitaonicy, czyli biblioteki i czytelni. To wyjątkowa miejscówka, pierwszy raz widziałam coś takiego w Chorwacji, w miejscowości turystycznej.
Duży wybór książek i albumów do przeglądania na miejscu:
i luneta, która przyda się za kilka dni do podziwiania zaćmienia Księżyca
:
Do tego grają tu starego dobrego rocka (The Doors, Led Zeppelin...) i można przyjść ze swoim piwem
Brzmi świetnie, ale niestety, zawsze, jak chcieliśmy posiedzieć w czytelni, miejsce było okupowane przez nastoletnią młodzież, która nieustannie miała jakieś papierowe warsztaty
Serio, dostawali kartony z Tommy'ego, obklejali je, coś wycinali, coś rysowali kredkami... Kosmos!
Pewnie fajnie dla tej młodzieży (Brawa dla kogoś, kto zdołał oderwać młodych ludzi od ich smartfonów
), ale dla nas nie było już miejsca... Może źle trafialiśmy albo nie byliśmy wystarczająco zdeterminowani. Zresztą nie było takiej potrzeby, w końcu mieliśmy swój balkon, na którym zasiadamy również tego wieczoru.
Dla odmiany nie z piwem, a z winem i Jamnicą - moim tegorocznym odkryciem z Istrii
:
Tyle lat w Cro i dopiero teraz doceniłam jej smak
Lepiej późno niż później
Doceniamy też smak hvarskiego Pošipa
i rozgrywamy partyjkę Scrabbli:
Przez wrodzoną skromność
nie powiem, kto wygrał