Xochimilco - to bardzo charakterystyczne miejsce w Mexico, obowiązkowe miejsce programowe wielu wycieczek. Nazwę (wg naszej przewodniczki) najlepiej wymawiać kojarząc mleko w kurorcie nad Morzem Czarnym - czyli Soczi - milko. Jest to dzielnica, w której stosuje się uprawy na poletkach wspomnianych już "chinampas", czyli sztuczne wyspy na jeziorze umocnione wikliną i np. wierzbą. Pierwsze tego typu pola stosowano tu już ponad tysiąc lat p.n.e.
Dzisiaj pól się nie zwiedza, działają tu liczne giełdy kwiatowe i warzywne, a atrakcją turystyczną są kanały Xochimilco, w których odbywa się pływanie charakterystycznymi łódkami zwanymi "trajineras". Kanały to pozostałości po starych dzielnicach miasta. Tak wygląda przystań, gdzie rozpoczyna się zabawa.
Trajineras w pełnej krasie.
Jak zauważyliście pewnie, w budowie obiektów pływających Meksykanie potęgą światową nie są
Łódki są prymitywne, pomalowane na jaskrawe kolory (im bardziej sraczkowato i kolorowo - tym ładniej), noszą nazwy najczęściej od imion dziewczyn: Carmelita, Juanita itp. (koncówka "-ta" imienia świadczy o zdrobnieniu. Jeśli mama woła na córkę Juana (czyt. Huana), no to szykuje się dziecku wp....l
, ale jak mówi Juanita ...to może nawet poczęstuje cukierkiem...
Oczywiście wymalowanymi flagami, miejscowi podlizują się największym grupom turystów.
Jest niedziela (oprócz turystów wiele rodzin miejscowych przyszło na spływ), nasz statek został związany z następnym, by zmieściła się cała grupa i wypływamy na trasę. Na początku jest spoko, ale w oddali już widać pierwszy korek na trasie.
"Vivalupita" wyprzedza na trzeciego ...
Udało się nie zderzyć ... ufff.
W cenie biletu catering. Sporo przekąsek i napojów (wybrałem piwo Corona, bo Mirinda w upale za słodka).
Zastanawiałem się, czy to zdjęcie potrawy zamieścić tutaj, bo .... jest rozgrzebane za co wielkie sorki.
Biorąc jednak pod uwagę składniki tak zdecydowałem. Na talerzu jest jakiś rodzaj ryżo - kaszy, kawałek placka kukurydzianego, zielona surówko - paciara z opuncji (kaktusa) i kurczak w ... czekoladzie. No mówię Wam ... niebo w gębie
Kanały zaczynają się zagęszczać (niedzielne korki). Do boju wyruszają Mariachi, którzy podczas tłoku i zaklinowaniu się łódek "bok w bok", przechodzą na kolejne statki umilając pływanie znaną muzyką. Koszt zrzutkowy, dobrowolny - 1 US dolar lub odpowiednik 10 peso mex.
Jak się jeszcze da, z boku podpływają usługodawcy i handlowcy, można zakupić dodatkowo napoje ...
... czasami w świeżo umytych pojemnikach po farbie, czy innym nawozie ... (oczywiście jest tam lód i flaszki z napojami).
Drinki są przeróżniaste ...
... a miłe chwile uwieczni fotograf.
Kilka razy w ciągu rejsu na kanałach całkiem się wszystko zaklinuje, zderzenia z innymi łódkami to atrakcja turystyczna.
Wszyscy wokół się pozdrawiają i przybijają piatkę.
"Restauratorzy wodni" mają czas na podanie pieczonej kukurydzy ...
Do tej pory słuchało się kapel z innych łódek za free, ale nie ma lekko, w końcu wchodzą też na naszą łódkę i zaczynają koncert. Z lewej strony (w niebieskiej koszuli nasz meksykański opiekun Louis).
Muzyka to wprawdzie ludowa, ichniejsza, ale poziom wysoki
- trzeba im to oddać. Piękne, mocne głosy, zróżnicowany repertuar, bardzo dobrzy technicznie muzycy, zero fałszywych nutek. Załapać się do znanego zespołu Mariachi to zaszczyt, praca i kasa, mimo ogromnej konkurencji. Nienaganne fryzury plus brylantyna na kruczoczarnych włosach to podstawa w wyglądzie nie tylko muzyków, ale każdego szanującego się Meksykanina. O tym, co jeszcze muszą mieć czystego opowiem przy okazji pobytu w mieście Taxco.
Z trudem udało się rozczepić łódki i dopłynąć do przystani ... aż tu nagle ... po paru piwach ... siiiiku się chce
Namierzam z oddali trójkącik, a tam ... kolejka.
Gdy jestem już w blokach startowych, po uiszczeniu zapłaty pani "pisuardessa" chwyta za długopis i ma zamiar coś wypisywać.
Nie wiem o co chodzi, pokazuję na skrzyżowane nogi, no i że zaraz będzie powódź. Wreszcie ulega, daje mi BILET DO KIBLA IN BLANCO ... i wpuszcza do środka. Przy takim druku ścisłego zarachowania, nasz bilet do np. Multikina, to jakiś świstek. Poza tym nie wiem co tam chciała wypisać oprócz daty jak mniemem ... może PESEL czy imiona rodziców
Zabrakło tylko hologramu
I tym optymistycznym akcentem kończy się spływ na stojącej wodzie. Gdyby to miało miejsce na Dunajcu, pewnie wszyscy by sie potopili
Kicz pełny, zabawa fajna, moment odprężenia po dużej dawce historii w poprzednich dniach, chociaż chłopcy "flisacy" na pewno napracowali się ciężko. Przed nami ostatni punkt programu w Stolicy.
c.d.n.
Ostatnio edytowano 18.03.2009 11:25 przez Użytkownik usunięty, łącznie edytowano 2 razy