28.05
Po tej nocy z piorunami obudziłam się o 9:00. Karolinka rysowała, później oglądała bajki, haha po niemiecku. Są takie jak u nas np. "Ulica Sezamkowa", "Bracia Koala" itp.
Rano było słońce... Uff... Niestety na dworze było wietrznie i rześko. Nie mogłam się zdecydować co robimy, czy jedziemy gdzieś na wycieczkę czy może się wypogodzi.
Słoneczko jednak kusiło, by dzień spędzić nad morzem. Karo z Tatusiem poszli na małe zwiady i zaczęli zabawę na nowo odkrytym placu zabaw. Ośrodek pod tym względem jest na 6 z plusem.
Odetchnęłam z ulgą, że tak dobrze wybrałam. Tylko pogodą jesteśmy z moimi kompanami bardzo zdziwieni. Dwa razy o tej samej porze byłam nad Adriatykiem i było upalnie, a teraz.... Cóż... Byłoby za dobrze.
Ok 13:00 poszliśmy na basen, który jest bardzo przyjazny osobom niepełnosprawnym. Ratownik otworzył nam bramkę, przyniósł parasol i mogliśmy się relaksować. Normalnie parasole i leżaki są płatne. Basen składa się z dwóch części, jest brodzik dla maluchów i jest dla nieco starszych i dorosłych, gdzie można wygłupiać się do woli. Woda w basenie jest ozonowana i baaaaaardzo orzeźwiająca.
Taka kąpiel dobrze mi zrobiła. Miałam "makaron"; vel "konika" do pływania i mogłam swobodnie popływać. W takiej chłodnej wodzie świetnie się ćwiczy, więc Dorota wzięła się za gimnastykowanie.
Jutro na 100% murowane zakwasy.
Całe nasze towarzystwo miało ubaw z Karo. Odbywała się "nauka pływania" w trzech aktach. Najpierw w brodziku dla 2 latków, później włożyła kapok i próbowała pływać z Tatusiem, aż w końcu z ciocią pływała na "makaronie" vel "koniu". Jednak postanowione, że musi się tego lata w końcu nauczyć. Podobną lekcję dawał niemiecki tatuś swojemu synkowi. Ten jednak panicznie bał się i wrzeszczał wniebogłosy.
Karolinka chętnie słuchała poleceń i z wody nie chciała w ogóle wychodzić.
Późnym popołudniem poszliśmy na spacer do
Ninu . Miasteczko położone jest 2 km od ośrodka. Idzie się laskiem piniowym, a wszędzie roztaczał się zapach lasu. Weszliśmy na małe wzgórze i ujrzeliśmy panoramę miasteczka, a w tle widniał groźny Velebit. Bardzo mi sie ten widok spodobał. Nin jest jednym z najciekawszych pod względem historycznym miejsc w Chorwacji. Położone jest nad zatoką, nad którą bardzo wiało. W okół znajdują się piaszczyste plaże z leczniczym błotem. Kiedy dotarliśmy do miasteczka panowała w nim błoga, leniwa cisza, prawie wcale turystów. Doszliśmy do głównej bramy ( Donja vrata) i spodobało się! Wszędzie cisza, nawet mieszkańców nie widać.
Dotarliśmy do najmniejszej katedry świata -
kościoła św. Krzyża (crkva sv Kryza). Został zbudowany jeszcze w czasach przedromańskich w 800 r i ma niecałe 40m obwodu. Przewodniki podają, że był siedzibą biskupa
Grzegorza z Ninu.
Trochę nas rozczarowało, że wnętrze kościółka nie ma żadnego wyposażenia, tylko nad wejściem można zauważyć inskrypcję poświęconą fundatorowi, którym był żupan Godezav. Istnieje taka teoria, że masywna bryła kościoła odzwierciedlała letnie i zimowe przesilenie.
Później podeszliśmy do pomnika Grgura Ninskiego autorstwa Ivana Mestrovicia. Dotknęliśmy wielki błyszczący palec myśląc życzenie. Chyba każdy z nas miał takie samo...
Powłóczyliśmy się jeszcze po miasteczku, minęliśmy kościół św. Anzelma, akurat odprawiał ksiądz mszę święta. Zaczął wiać silny wiatr i skierowaliśmy swe kroki do domku. Po drodze w miejscowej piekarni kupiliśmy kruh za 7 kun.
A wieczorem...
Wieczorem poszliśmy na disco - dance. Animatorzy świetnie prowadzą zabawę, ale niestety po niemiecku.
Karolcia nie zrażała się i świetnie dawała sobie radę. Wróciliśmy wszyscy zadowoleni, podziwiając piękny zachód słońca.
Wieczorkiem obowiązkowo "pifko" na dobry sen, a śpię tu jak suseł.