Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Marusici - pierwszy raz w Chorwacji

Nasze relacje z wyjazdów do Chorwacji. Chcesz poczytać, jak inni spędzili urlop w Chorwacji? Zaglądnij tutaj!
[Nie ma tutaj miejsca na reklamy. Molim, ovdje nije mjesto za reklame. Please do not advertise.]
kato
Croentuzjasta
Posty: 187
Dołączył(a): 29.09.2005
Marusici - pierwszy raz w Chorwacji

Nieprzeczytany postnapisał(a) kato » 06.09.2009 17:48

Witam. Od kilku dni jestem w Chorwacji i chciałbym się podzielić moimi wrażeniami. Będę je wrzucał w odcinkach. Pewnie jutro podam linka do galerii :)

PROLOG

Wyjazd do Chorwacji wykluł mi się w głowie jakieś dwa lata temu. "Winowajcą" było forum :)
Zaczęło się żmudne czytanie, aktualizowanie i analiza.
A właściwie nie bardzo się zaczęło, bo żona stwierdziła, że bez klimy "nie da rady". Właściwie miała rację. Passat miał liczne zalety, ale klimy nie miał, a nie warto było podnosić jego wartości i kombinować z instalacją. I w ten sposób chęć wyjazdu stała się na dłuższy czas nieszkodliwym hobby. Miesiące upływały sobie w miesięcznym tempie. Aż wreszcie w tym roku postanowiliśmy sprzedać Passata i kupić coś z klimą. Specjalnie pod wyjazd "na Chorwację". Kolega, który z powodu ojcostwa musiał kupić większy samochód, sprzedawał swoją ukochaną i wypieszczoną Ibizę, i to diesla. Żona nie była początkowo przekonana, bo to mały samochód, a diesel kojarzył jej się z czymś mulastym. Pierwsza testowa jazda zmieniła to przekonanie o 180 stopni.
Przygotowania do wyjazdu ruszyły z kopyta.
Na 100% wiedzieliśmy, że jedziemy we wrześniu. Nie zależało nam na tłumach. Początkowo skłanialiśmy się ku Orebiczowi i okolicom, ale ostatecznie stanęło na Marusici z warunkowym zobaczeniem Ruskamen i Baska Voda. Tak na wszelki wypadek. W Marusici "na oku" mieliśmy Willę PIM i ANA, a Ruskamen Willę MIRA.
Planowany termin wyjazdu 29 sierpnia. Pobyt... jakieś dwa/trzy tygodnie.
Najpierw sypnął się termin wyjazdu. Moja bratanica znienacka oznajmiła, że akurat w tym dniu bierze ślub, a wujek i ciocia są zaproszeni na weselisko. Co było robić? Początkowo chcieliśmy pojechać na ślub, posiedzieć chwilkę na weselu i w niedzielę 30 sierpnia jechać. Ale... powoli doszliśmy do wniosku, że przecież nikomu się nie spieszy. Jedziemy w ciemno. Nic nas nie goni, a wesele fajna sprawa i wybawić się można. Ostatecznie postanawiamy dać sobie w kość na weselu, a wyjechać 31 sierpnia bladym świtem.

31 sierpnia, blady świt.
Blady świt czyli godzina 3 rano. Wstajemy ospale. Powoli tempo wzrasta, ale bez rozpusty, bo przecież mamy URLOP !!! Powoli kończymy pakowanie, a ja z przerażeniem oglądam zapasy, które ładuje moja ślubna. Nawet wtrącam uwagę (nieśmiało), że jak celnik zerknie w bagaż... to strach się bać. Dowiedziałem się, że trzeba było mówić wcześniej. No trudno. Filozoficznie powiedziałem sobie "kiszmet". O godzinie 5.30 trzaskamy drzwiczkami naszej "czarnej strzałki" i jedziemy. Trasa prowadzi przez Barwinek, Slovenskie Nowe Mesto, Miszkolc. Dlaczego taka trasa? Mieszkając w Tarnowie teoretycznie łatwiej mi było jechać np. przez Konieczną, albo Chyżne i dalej przez Słowację i "route 86". Ale jakoś bardziej do mnie przemawiała trasa węgierska. Jak dla mnie była prostsza, a i opinie forumowiczów też miały w tym swój solidny udział. Wybrałem Barwinek zamiast Koniecznej z prostego powodu. Droga z Tarnowa przez Gorlice i Konieczną jest gorszej jakości, a z analizy wyszło mi, że nadkładając ~50 km czasowo jestem podobnie. Czyli po co narażać obciążoną Ibizę?
Jedziemy. Zgodnie z forumową zasadą, że w momencie zamknięcia drzwi jesteśmy na urlopie postanawiamy się nie spieszyć, czyli... jedziemy zgodnie z przepisami. Ten eksperyment może być ciekawy. Droga mija sprawnie. Jest rano, więc aż do Krosna nie napotykamy problemów. Samo Krosno to już trochę stania, ale w końcu ludzie jadą do pracy. Skręcamy na Duklę, potem przekraczamy granicę w Barwinku. Kilka lat temu, jeżdżąc nad Wielką Domasę przechodziliśmy rutynowe kontrole, a teraz... jakieś smętne resztki po dumnej granicy.
Jazda przez Słowację nie należy do zajmujących. Znajome cerkwie w Swidniku i Stropkovie. Celowo omijamy bardziej uczęszczaną drogę przez Presov i Koszyce. Nadkładamy drogi, ale mam wrażenie, że czasowo wyjdziemy na jedno, a mniejszy ruch na drodze, to mniejsze zmęczenie. Zmęczenie zajmowało niebanalną część planowania. Nie zależało nam na jednorazowym, forsownym przelocie. Czyli trzeba gdzieś zanocować. Lektura forum dała dwa warianty. Pierwszy to Letenyje i Radics Panzio, drugie Karlowacz. Spanie w Karlowaczu miało sporo zalet, ale odległość wydawał a się zbyt wielka, jak dla mnie. Dotychczasowe moje doświadczenie sprowadzało się do jazdy nad morze i nie byłem po tych ~700 km zbyt wypoczęty. Co prawda znajomi twierdzili, że jazda autostradą to zupełnie inna bajka, ale dodatkowe 200 km to jednak swoje robi.
Węgry. Bez historii. Tankuję, kupuję winietę. Nie mam specjalnych problemów z dogadaniem się, bo sympatyczna pani kasjerka zna angielski. Dystans 258 kilometrów przejechałem na 12 litrach diesla. Kierujemy się na Miszkolc. Interesująco wyglądają białe pobocza. Ciekawe czy deszcze wypłukują im ten żwirek, którym są wysypane? Po drodze mijamy miejsce zderzenia. Widok słabo przyjemny. Samochód w rowie, karetka na kogutach, policja... Ktoś się spieszył? Góry Bukowe wyglądają fajnie. Co i rusz jakaś winiarnia zapraszająca na degustację tokaja.
Zaczyna się droga szybkiego ruchu. Strzałka rusza z kopyta. A kopyto ma dosyć obciążone. Klima, lodówka, Hołek, sporo bagażu. Wpadamy na autostradę. Jadę... jadę... jadę... równo... Zaczyna mnie ziewać. Szybki Tiger i można jechać. Zbliżamy się do Budapesztu. Zwiększam czujność, bo i ruch większy, i trzeba rozglądać się za M0. Jest zjazd na M0. Hołek całkiem zgłupiał i koniecznie chciał, żeby jechać prosto. Trochę się zagapiłem i "przestrzeliłem" pierwszy skręt. Ale za chwilę był następny. Skoro to obwodnica, to jest okrągła, a skoro okrągła, to i tak wjadę na M7. Do Balatonu jedziemy dynamicznie, ale w dużym towarzystwie. Za Siofokiem widzę coraz większe luzy na drodze. Ostatnie kilkadziesiąt kilometrów przed granicą jadę praktycznie sam. Szybka narada czy śpimy na Węgrzech czy jedziemy dalej. Sprawę rozstrzyga zegarek. Jest godzina 14 z hakiem. Kto normalny o tej porze szuka noclegu? W dodatku nie jestem w ogóle zmęczony. Jednak jazda autostradą ma swoje zalety. Wreszcie granica. Rozjazd na stare i nowe przejście. Nie mam żadnego interesu na starym przejściu, więc jadę prosto. Odprawa graniczna. Węgier nie raczył się nami zainteresować jakoś szczególnie. Zważył paszporty w ręce i machnął ręką. Z pewnym napięciem podjechałem do stanowiska chorwackiego celnika. Przed nami gość właśnie dostał paszporty od celnika i zatrzymał się przed stanowiskiem policji. Po chwili dostał paszporty i pojechał. Celnik z uśmiechem wziął paszporty, otworzył, postukał w klawiaturę i kazał jechać. Szlaban w górę i witaj Chorwacjo. Dynamicznie jedziemy do Karlowacza. Dzięki forum mam "zafiksowane" u Hołka trzy adresy w Turanij. Zagrzeb i szybkie dotankowanie. Średnia spalania wyszła 4,3 l/100. Pewnie trzeba wziąć jakąś poprawkę na niedokładność pomiaru, ale jestem zadowolony.
Karlowacz. Zjazd z autostrady, opłata na bramce i słuchamy pilnie Hołka, który z dużą pewnością siebie prowadzi pod zadany adres. Nie dane mu jednak było nas tam doprowadzić, gdyż na naszej drodze pojawił się miły i zachęcający pensjonat. Pokój był zadbany, łazienka czysta. Cena po delikatnym targu 25 euro;.

1 września
Zostaliśmy poczęstowani lokalnym przysmakiem, czyli cebulą faszerowaną dżemem figowym. Naprawdę smaczne. Dodatkowo Gospodyni dorzuciła sam dżem i przepis.To znaczy próbowała mi wytłumaczyć, co należy zrobić. Bardzo zabawnie wyglądała "rozmowa" dwojga Słowian. Ona po swojemu i niemiecku, ja po swojemu i angielsku. Pogodził nas język rosyjski :)
Ruszyliśmy w dalszą drogę. O ile autostrada do Karlowacza nie odznaczała się jakimiś szczególnymi walorami widokowymi, o tyle następny dzień jazdy zdecydowanie nam to wynagrodził. Droga prowadziła konsekwentnie pod górę, okoliczne góry były coraz bardziej dzikie i malownicze. Nasz zachwyt wzbudzały tunele. Nie mogliśmy zrozumieć, jak Chorwatom udaje się budować autostrady tak szybko, w tak trudnym terenie, a naszym łajzom udaje się jedynie pyszczyć? W końcu pokazało się... morze. Aż do tej chwili czytając forum zastanawiałem się, dlaczego prawie nikt nie używa geograficznej nazwy "Adriatyk" tylko "Jadran". Teraz nie mam już wątpliwości. Jadran brzmi lepiej. W słowie "Adriatyk" jest jakieś polskie "aaaa..." mogące przejść w "eeee...". Jadran ma zgodliwy początek "ja...". To szalenie miłe i optymistyczne. Żona przez cała trasę pstrykała jedną fotkę za drugą i nieustanie żałowała, że nie może focić do tyłu. Pocieszałem ją, że w drodze powrotnej będzie miała na pewno okazję. Na wysokości Splitu tankujemy po raz kolejny. Z obliczeń wychodzi, że jazda po autostradzie kosztowała "Strzałkę" 5,1 l/100 km.
Sestanowec i zjazd z autostrady. Droga kręta. Prawie, jak w starym dowcipie o Wąchocku, w którym były tak ostre zakręty, że kierowca widział tylną rejestrację wozu. Zjazd był bardzo malowniczy. Odbijamy na Marusici. Zatrzymujemy się pod sklepem i tu wychodzi mój pierwszy błąd. Nie odpisałem sobie telefonów ani do willi PIM, ani willi ANA. Byłem przekonany, że tu, jak u nas na wsiach, wszyscy wszystkich znają. Niestety nie. Na szczęście wystarczyło zadzwonić i koledzy poratowali. Ale to było jakiś czas później. W oczekiwaniu na SMS-a postanowiliśmy pojechać do Ruskamen i zobaczyć willę MIRA. Do tej willi na szczęście drogę znałem. Rozczarowaliśmy się trochę. Willa była praktycznie na wysokości głównej drogi, więc hałas musiał być uciążliwy. Jedziemy do Baska Voda. Tym razem kawałek pokręconego podjazdu, mijamy Brelę i skręcamy do miasta. poczułem się, jak u nas nad morzem w znanym kurorcie. Mnóstwo ludzi, ruch, spaliny. W sezonie musi tam byś Sajgon. Naturalnie co i rusz pojawiał się człowiek z tabliczką "apartmany" czy "sobe". Nawet jednego, takiego kędzierzawego zapytaliśmy o cenę. Podał 25 euro; za apartament z klimą. Do plaży ponoć było 100 metrów. Zatłoczona plaża nie przypadła nam do gustu. Marina była ładna, jachty piękne, ale to świadczyło dodatkowo o zabrudzonej wodzie. Choćby minimalnie. Dostaję SMS-a od Krzyśka z numerem telefonu do PIM i ANA. Postanawiam na początek zadzwonić w to drugie miejsce. Odbiera gość przedstawiający się jako Darko. Ponieważ mówił po angielsku tak, jak i ja, czyli wolno i wyraźnie oraz unikając wyszukanych zwrotów, to dogadaliśmy się szybko i precyzyjnie. Wracamy do Marusici, mamy skręcić w pierwszy zjazd, zjechać 200 metrów, a tam ma już na nas czekać matka Darko. Zjazd przypominał mi drogę nad Rożnów w okolicach Tabaszowej. Tak samo stromy, ale znacznie krótszy. NIe było źle. Matka Darko, Ana, już czekała na nas. Jak się okazało kobieta ma 70 lat. Nigdy bym tego nie podejrzewał, widząc, jak się rusza i mówi. Wprost kipiała energią. Podjechaliśmy pod zejście do Willi ANA. Na początku Madame Ana otwarła garaż, w którym kazała mi zaparkować. Dobrze, że Ibiza to mały samochód. Musiałem trzy razy prostować, a i tak Ana powiedziała, że jak na pierwszy raz poszło doskonale. Do Willi ANA schodzi się po 136 schodach. W międzyczasie Gospodyni roztaczała przed nami miraże luksusu, jaki nas czeka. Trzeba przyznać, że doskonale mówi po angielsku i ma dobre pojęcie o marketingu. Kilkakrotnie powtórzyła nam, że apartamenty są obszerne, są w pierwszym rzędzie od morza, jest klima, internet, do dyspozycji gości są dwa kajaki (w cenie) oraz 200 minut gratis z telefonu netowego. Normalnie kobiecie usta się nie zamykały. Nigdy nie sądziłem, że będą miał tak intensywne rozmówki po angielsku. Wreszcie dotarliśmy do zachwalanego apartamentu. Faktycznie był spory. Kuchnia miała jakieś 4x4 metry. Była zaopatrzona w mikrofalę, kuchenkę elektryczną, czajnik, solidną i dużą lodówkę oraz w wersalkę. Naturalnie w wyposażeniu nic nie brakowało. Łazienka miała przyjemną kabinę prysznicową, zamykaną, a nie jakieś zasłony. Umywalka spora i niezniszczona, bojler sporej wielkości. Muszla klozetowa "zakończona" deską imitującą szło, na której namalowano morskie żyjątka. Interesujące doznanie z rana...
Dalej była wnęka służąca za szafę i sypialnia. Troszkę większa od kuchni, z potężnym małżeńskim łożem, materac nie miał sprężyn. Wyposażenie uzupełniał TV z tunerem SAT preferującym jednakże satelitę ASTRA. Dodatkowo była szafa, nocne szafki, telefon i gniazdo netowe. Przed drzwiami (apartament na parterze) oczy cieszył zadbany ogród, w którym cudownie pachniała lawenda. Chyba w tym momencie stałem się fanem tego zapachu. Interesująco wyglądały fantazyjnie przystrzyżone rozmaryny, a także sporo innego kwiecia, którego nazw niestety spamiętać nie mogłem. Widać było, że Madame Ana dba o dom. Po tych miłych prezentacjach i wzajemnym czarowaniu się przystąpiliśmy do niegocjacji cenowych. Na "dzień dobry" dowiedziałem się, że cena standardowo wynosi 55 euro, ale można trochę opuścić. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć starsza pani zapytała mnie chytrze ile mogę dać. Powiedziałem skromnie, że liczyłem maksymalnie 25 euro;. Madame zaniemówiła. Po sekundzie dowiedziałem się, że w tej chwili u niej mieszkają dwie rodziny z Niemiec, jedna z Czech z 7-mio miesięcznym dzidziusiem i oni, proszę pana, płacą bez szemrania 55 euro;. Skromnie przypomniałem jej, że Niemcy są zdecydowanie bogatsi od Polaków. Zgodziła się ze mną, ale zaznaczyła, że 25 euro; to omalże obraza dla niej i marki Jej firmy. Zduszonym głosem wyjąkałem, że mogę dać 30 euro;. Wtedy dowiedziałem się, że jej syn Darko bardzo rygorystycznie podchodzi do cen i ona nie może sama decydować. Wyjąłem asa z rękawa. Oznajmiłem jej, że wysłałem kilka mejli do Darko i on obiecał, że może trochę cenę opuścić. To trochę uspokoiło starszą panią, ale powiedziała, że musi zadzwonić do syna. Postawiłem wszystko na jedną kartę. Powiedziałem jej, że mogę dać 35 euro; i zostaję na 10 dni. Nie ma co ukrywać... podobało nam się tutaj. Widok na Jadran z ogrodu, miły cień rzucany przez drzewa... to naprawdę robiło miłe wrażenie. Dodatkowo Madame Ana chytrze powiedziała mi, żebym się rozglądnął po sąsiadach, a sam zobaczę jakie tu luksusy. Faktycznie miała rację. Muszę się przy okazji rozglądnąć po okolicy i zobaczyć w jakim stanie są tutejsze wille. Jedno jest pewne. Niewielu zapewne ma tyle zieloności co Madame Ana. Ta akurat połączyła się z Darko. Nastąpiła lawinowa wymiana argumentów. Widziałem, że starsza pani się waha. Było jasne, że mają coraz mniejsze szanse na to, że ktoś przyjedzie i zapłaci sporą cenę. Gospodyni zapytała mnie, czy moja oferta jest ostateczna. Zdecydowanie potwierdziłem. Nie miałem już żadnego asa, ale nadal słońce stało wysoko i mogłem się rozglądnąć za czymś innym. Czas grał na moją korzyść. Tym razem lawina argumentów była krótka. Darko się zgodził. Madame Ana rozpromieniona wzięła nasze paszporty i kazała sobie zapłacić z góry. Trochę mnie to zdziwiło, ale w końcu co za różnica? Dodatkowo musiałem przysiąc, że współsąsiadom nie przyznam się ile zapłaciłem. Nie ma sprawy! Po chwili zaproponowała piwo, dżus, albo wino. Propozycja była czysto retoryczna, bo po chwili stała przez nami ZMARZNIĘTA butelka soku jabłkowego i Karlowacko. To już drugie piwo tej marki. Pierwszym poczęstowała nas właścicielka pensjonatu w Karlowaczu, ale wtedy to była mała buteleczka z odkręcanym kapslem. Ta było duża. Przyznam, że nie jestem entuzjastą tego trunku, który wyda się dla mnie za gorzki. Jedyne piwo, jakie mi smakuje to Paulaner. Wydaje mi się bardziej kwaskowy. Karlowacko jednak mi posmakowało. Madame Ana twierdzi, że to dlatego iż woda, na której robią ten trunek, jest wyjątkowej jakości i spływa z bardzo wysokich gór. Może. Tak, czy tak piwo jest smaczne. Podczas poczęstunku usta naszej gospodyni się nie zamykały. Dowiedzieliśmy się, że przyjechało tu mnóstwo ludzi z oblężonego Osijeku i trochę z Vukovaru. Dowiedzieliśmy się również, że Darko jest producentem soku jabłkowego, ale kolega Darko to potentat i sprzedaje taki sok do supermarketów. Ja miałem to szczęście, że pomiędzy łykami soku, a potem piwa wychodziłem po tych 136 schodach po nasze bagaże. Bagaży było sporo, więc obracałem trzy razy. Basia była bardziej poszkodowana. Gdy już wszystko zniosłem Gospodyni poprosiła żebyśmy z nią poszli nad morze. STO CZTERDZIEŚCI SCHODKÓW !!! "Nice fitness" - rzuciła lekko Madame Ana. Faktycznie. Plaży nie ma. Tuż nad taflą wody są cztery tarasy, przy czyn jeden sprytnie zagospodarowany. Miał wkomponowane w skałę dwa pokaźne schowki, z których jeden był wyposażony w umywalkę i lodówkę. Dodatkowo były łóżka plażowe i rozkładany dach. pozostałe tarasy były tylko przyjemne. Oczywiście nie mogło braknąć szlaucha ze słodką wodą i drugiego przy domu. Zostaliśmy poinstruowani, że pierwsi plażowicze otwierają cały interes, odpinają kłódki od kajaków i łóżek, przykręcają szlauch. Ostatni robią to samo tylko w odwrotnej kolejności. Podejście pod willę obfitowało już tylko w omawianie atrakcji ogrodowych. Wreszcie starsza pani dała nam spokój i mogliśmy zając się urządzaniem w apartamencie. Po skończeniu niezbędnych, aczkolwiek nudnawych czynności, wreszcie poszliśmy się wykąpać. Woda była kryształowa i pieszcząca. Wystarczyło się położyć z pełnym zaufaniem i dać się ponieść fali. Po całym dniu smażenia się na słońcu taki relaks wydawał się nektarem i ambrozją w jednym, przy czym bogowie nie mogli mieć lepiej. Wypluskawszy się do woli, wróciliśmy do apartamentu i zasnęliśmy kamiennym snem ludzi mających czyste sumienia. Cykady tej nocy milczały.

Ostatnio edytowano 06.09.2009 19:56 przez kato, łącznie edytowano 2 razy
jan_s1
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 5432
Dołączył(a): 08.01.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) jan_s1 » 06.09.2009 18:22

Hm... Wnoszę, że z natury jesteś małomówny - od 2005 r. odzywasz się po raz szósty. Ale nadrobiłeś to za jednym zamachem. :lol:
Czekam na zdjęcia i pozdrawiam.
kato
Croentuzjasta
Posty: 187
Dołączył(a): 29.09.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) kato » 06.09.2009 18:35

A o czym miałem rozmawiać?

http://picasaweb.google.pl/Maslanka.And ... Ne_nuiieQ#

a to fotki
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 06.09.2009 18:42

Na tej plaży odpoczywaliście

Obrazek
kato
Croentuzjasta
Posty: 187
Dołączył(a): 29.09.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) kato » 06.09.2009 19:21

Nie. Willa Ana ma swoje tarasy dokładnie pomiędzy tymi plażami.
kato
Croentuzjasta
Posty: 187
Dołączył(a): 29.09.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) kato » 07.09.2009 15:06

2 września
Ten dzień był zaplanowany na lenistwo. Totalne i odjazdowe. Pogoda zaakceptowała nasz wybór i calutki dzień okraszała słońcem i mile chłodzącym wiaterkiem. Jedyną atrakcją dnia, która nie była związana z plażowaniem, było udanie się do sklepu. A więc 136 schodów, potem trochę pod górę do drogi, ciut do sklepu, sfinalizowanie zakupu, powrót i LB (leżenie bykiem). Jutro planujemy wypad do Omisa.

3 września
Wczoraj zapytałem naszej gospodyni czy bardziej opłacalny będzie wyjazd do Baska Voda, czy Omis. "Omisz, Omisz..." zdecydowanie powiedziała Madame Ana. Przy czym słowo "Omisz" zabawnie akcentowała. Brzmiało to jak "Umisz" z bardzo głęboko i okrągło wymawianym "O". Madame Ana chyba nie lubi Baska Voda. "It's only village". Po śniadaniu ruszyliśmy. Wyjazd z garażu był łatwiutki. Ponowne parkowanie w nim też nie sprawiłoby mi już kłopotów, ale ponieważ jedna niemiecka familia w tym samym dniu opuściła Marusici, to "zaklepałem" sobie ich miejsce parkingowe. Od gospodyni dostaliśmy przewodniki i mapę Omis z zaznaczonym miejscem do parkowania. Według Madame Ana parkowanie po drugiej stronie Cetiny narażałoby nas na niepotrzebnie długi spacer. Dojechaliśmy na parking koło Konzuma bez problemów. Kosztował jedynie 5 kuna na godzinę. Na pierwszy ogień poszło zwiedzanie zamku. Ale żeby nie było zbyt prosto najpierw "zagubiliśmy się" w krętych i wąskich uliczkach Omisa. Są urocze. Jak ktoś chce sobie wyobrazić ich układ niech poczyta opis rogu Wojskiego. Dotarliśmy do Zamku. Bilet wstępu 10 kuna na twarz. Cała atrakcja składa się ze stromego podejścia pod wieżę okraszanego kilkoma tarasami, z których rozciągały się godne polecenia widoki. A to na ujście Cetiny i nowszą część Omisa, a to na ruiny domów u stóp zamku, tunel i droga wzdłuż Cetiny malowniczo wijącej się między skałami. Widać też było drogę w połowie góry. Po powrocie zapytałem Madame Ana co to za droga. Dowiedziałem się, że to stara droga "obiegająca" górę i pozwalająca na dotarcie np. do Marusici.
Samo dojście do wieży zamku stawało się coraz trudniejsze. Stopnie śliskie, trochę wybrakowane. Basia sobie odpuściła. Ja twardo wszedłem do wieży, potem pokręconymi schodami pod dach. Na sam szczyt trzeba było wychodzić po klamrach. Z żalem musiałem zrezygnować, gdyż dwie panie które były przede mną wychodziły na zasadzie "chciałabym, ale się boję". Czyli kroczek w przód, dwa w tył. Trudno.
Planujemy zrobić zakupy, potem coś zjeść i pokręcić się przy plaży. Chorwaccy handlarze są bardzo sprytni. Zachęcają do poczęstunku, a w momencie gdy się spokojnie przeżuwa oni już ładują kilogram zachwalanego produktu. Kupiliśmy figi. Zapłaciłem 30 kuna za kilogram. Nie wiem czy drogo, ale kobieta załadowała mi DWA kilo. Pytam czy to za tę samą cenę. Ona, że nie, ale jak zapłacę 60 kuna to doda mi trochę zielonych fig. Grzecznie podziękowałem za tę łaskawość i zadowoliłem się kilogramem. Podobnie było przy kupowaniu pomidorów i winogron. Zawsze chcieli dać więcej niż człowiek planował. Zakupy zrobione, kartki i znaczki kupione. Bagaże wrzucone do samochodu. Idziemy coś wrzucić na ząb. Pokręciliśmy się po okolicy i znaleźliśmy konobę KOGA. Postanowiliśmy zaszaleć, czyli niespecjalnie liczyć się z kasą. Będąc w Chorwacji należy spróbować owoców morza i ryb. Owoce morza nie wchodziły w rachubę więc zdecydowaliśmy się na ryby. Właściciel konoby polecił nam dwie sztuki. Wzięliśmy obie. W końcu każde z nas na pewno popróbuje kawałeczka tej drugiej. Ryby były bardzo smaczne. Cena z wodą i napiwkiem zamknęła się w 200 kuna. Ciekawe, jak sobie radzą tubylcy z takimi cenami?
Idziemy w kierunku plaży i portu. Muszę przyznać, że plaża jest znacznie większa (szersza) niż w Baska Voda. Ludzi też było mniej więc sprawiała wrażenie pojemniejszej. Mieli nawet "boisko" do waterpolo! Kupiłem sobie zachwalane przez wszystkich chorwackie lody. Zażyczyłem sobie dwie duże kugle. Waniliową i jabłkową. Waniliową bo lubię, jabłkową bo kwaskowata. Szczerze mówiąc ich smak nie powalił mnie na kolana. W Tarnowie u Kudelskiego lody są równie dobre. Ale duża kugla to duże wyzwanie. W moim przypadku podwójne. To zdecydowanie duże porcje.
Wracamy do Marusici. Szefowa wypytuje nas o wrażenia. Oczywiście wychwalamy (i to szczerze) Omis. Madame Ana jest zachwycona, wyjaśnia nam, że Omis to stare miasto i ponownie nadmienia, że Baska Voda to wiocha. Nam Omis się spodobał. Wąskie i kręte uliczki starego miasta są bardzo malownicze. Muszę się dowiedzieć ile kosztuje wyprawa łodzią w górę Cetiny. A nuż się wybierzemy?
Jeszcze tylko rytualna wieczorna kąpiel i idziemy spać. Jutro LB.
pasażer
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3391
Dołączył(a): 07.07.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) pasażer » 07.09.2009 23:21

zebik napisał(a):Na tej plaży odpoczywaliście

Dokładnie chyba tu, to znacznie dalej od "naszej plaży". Taka se, w stronę Breli, niemniej jednak dobry wybór! Widok na Biokovo genialny!

kato napisał(a):Według Madame Ana parkowanie po drugiej stronie Cetiny narażałoby nas na niepotrzebnie długi spacer. Dojechaliśmy na parking koło Konzuma bez problemów. Kosztował jedynie 5 kuna na godzinę.

Daleko nie jest tylko kurz straszny i miejsca od rana pozajmowane, wiec ja parkowałem zawsze na dużym strzeżonym za mostem (patrząc od Makarskiej) za 4kn/godz! Taniej niż na uliczkach za Konzumem i luz.

kato napisał(a):Na pierwszy ogień poszło zwiedzanie zamku. Ale żeby nie było zbyt prosto najpierw "zagubiliśmy się" w krętych i wąskich uliczkach Omisa. Są urocze. Jak ktoś chce sobie wyobrazić ich układ niech poczyta opis rogu Wojskiego. Dotarliśmy do Zamku. Bilet wstępu 10 kuna na twarz. Cała atrakcja składa się ze stromego podejścia pod wieżę okraszanego kilkoma tarasami, z których rozciągały się godne polecenia widoki. A to na ujście Cetiny i nowszą część Omisa, a to na ruiny domów u stóp zamku...

Do pirackiej twierdzy Mirabela (lub Peovica - istnieją dwie nazwy) sami poprosiliśmy o wskazówkę miejscowych. Później już łatwo dostrzec tabliczki. Wejście nie takie straszne - normalne schody lekko wygładzone od stópek turystów, za to na sam szczyt trzeba się wdrapać po drabinie i to jest miejsce, z którego można zobaczyć kilka miłych widoków. . . lato... trzeba tylko być bardzo ale to bardzo uprzejmym, stać cierpliwie pod drabiną i przepuszczać wszystkie panie :D

kato napisał(a):Chorwaccy handlarze są bardzo sprytni. Zachęcają do poczęstunku, a w momencie gdy się spokojnie przeżuwa oni już ładują kilogram zachwalanego produktu. Kupiliśmy figi. Zapłaciłem 30 kuna za kilogram. Nie wiem czy drogo, ale kobieta załadowała mi DWA kilo. Pytam czy to za tę samą cenę. Ona, że nie, ale jak zapłacę 60 kuna to doda mi trochę zielonych fig. Grzecznie podziękowałem za tę łaskawość i zadowoliłem się kilogramem. Podobnie było przy kupowaniu pomidorów i winogron. Zawsze chcieli dać więcej niż człowiek planował.

Dla mnie nie sprytni a natrętni i wkurzający, dlatego w tym roku więcej z Marusici jeździliśmy na kolację do Baska Voda lub Makarskiej.
Gdy pojechałem do Omisza po ryby i ledwo przekroczyłem próg pomieszczenia w którym handlują, od razu ładowali na wagę mierną rybę usta i też z 2kg. Nie zwracając na nich uwagi poprosiłem o kg lubina i papa.Tylko w Omiszu spotkałem takich natrętów, dlatego nie przepadam za tym miasteczkiem.
Kupowaliście figi? W innych częściach Marusici drzew z figami obok domów dużo i gratis hmm... Poprzednicy wszystko wyjedli?
kato napisał(a):Idziemy coś wrzucić na ząb. Pokręciliśmy się po okolicy i znaleźliśmy konobę KOGA. Postanowiliśmy zaszaleć, czyli niespecjalnie liczyć się z kasą. Będąc w Chorwacji należy spróbować owoców morza i ryb.


W pięknych okolicznościach przyrody, blisko Omisza można posilić się...

konoba Kremenko--hen wysoko,wysoko pod samiuskim niebem

lub w Kucice konoba Kunjak

Pozdrav
focuspokus
Turysta
Avatar użytkownika
Posty: 12
Dołączył(a): 27.08.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) focuspokus » 08.09.2009 02:27

Wow 8O kato pożadna ta relacja! Aż miło poczytać. My jedziemy pierwszy raz 11 września i troszkę się stresujemy przede wszystkim samą drogą, ale dzięki takim relacjom nie możemy się już doczekać :D Dzięks za wstawkę!
kato
Croentuzjasta
Posty: 187
Dołączył(a): 29.09.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) kato » 08.09.2009 07:28

Nie ma się czym stresować. Droga dobra i dobrze oznakowana. Od kilku dni mamy wiatr okrutny, który mocno schłodził wodę. Temperatura, jak w Bałtyku, ale opalanie komfortowe, bo słoneczko dobrze operuje, a wiaterek chłodzi. Łatwo przegiąć :)
kato
Croentuzjasta
Posty: 187
Dołączył(a): 29.09.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) kato » 08.09.2009 17:27

4 września.
Dzień obudził się marudny. Jakiś taki ospały, przyduszony i przydymiony. Jako ranny ptaszek (co szczególnie chwaliła szefowa uważająca, że długie spanie nie pozwala na sycenie się najpiękniejszymi chwilami dnia) poleciałem na poranne pławienie się w Jadranie. Potem śniadanie, chwila oddechu i idziemy nad wodę. Od razu widać, że słońce jest nieszczere, Biokowo wygląda jak wulkan, z którego wylatują chmury pyłu. Ale słońce dopieka. Smażymy się powolutku i konsekwentnie, a wiatr tężeje. Musimy uciekać z nasze skalnej półki, bo fale coraz bezczelnie się na nią wdzierają. Na szczęście jesteśmy jedynymi, którzy zdecydowali się w tym dniu opalać. Być może reszta pensjonariuszy udała się na publiczne plaże. Fale zrobiły się tak duże, że zaczęliśmy robić fotki tej wodnej kipieli. W pewnym momencie Basia oznajmiła mi, że schodzi na dół, a ja mam uwieczniać jej bohaterskie przyjmowanie razów od żywiołu. Dobrze, że trzymała się barierki, bo strasznie nią pomiatało. Grunt, żę była zachwycona tymi szkockimi biczami. I tak sobie leżymy, słoneczko się pojawia, to znika. W pewnym momencie widzimy dwóch młodych Chorwatów, którzy witają nas ciepłym "Heil Hitler" i komentarzem w ich rodzimym języku. Jak w mojej pszenno-ziemniaczanej słowiańskiej urodzie wypatrzyli znamiona Aryjczyka? Wolałem nie pytać, ale ciekawe czy goście wiedzieli, że mieli swojego Quislinga? Na szczęście młodzi pogromcy hitleryzmu zadowolili się tylko tym jednym ciosem i zajęli się sobą, czyli łowieniem ryb. Przy okazji mogliśmy popodziwiać okazałe blizny po usuniętych tatuażach. Reszta dnia minęła typowo. Obiadek, sjesta, wieczorna kąpiel... Zaczynamy planować podróż do Splitu i Trogiru w niedzielę.

5 września
Miało być leżenie bykiem, a zrobiło się burzowo. Co prawda Madame Ana już wczoraj ponurym głosem zapowiedziała wieczorne opady, ale dopiero dziś zrobiło się "straszno". Wiatr mocno stężał, zbałwanione fale goniły jedna za drugą. Biokowo wyglądało, jakby trzymało wszystkie chmury świata. Początkowo deszczyk nie był groźny. Zdążyłem nawet skoczyć do sklepu i kupić to i owo. Wyglądało na to, że wyspa Brać dostaje niezłe cięgi. Doskonale widać było "kominy" deszczu przesuwające się nad wyspą. Co i rusz szkwał zakrywał fragmenty wyspowego wybrzeża. Rozpętała się burza. Nad Braciem i częściowo w kierunku Hvaru ładowało po kilka błyskawic równocześnie. Grzmoty było mocne, soczyste i bardzo dostojne. Jakby burza znała swoją wartość i nikomu niczego nie musiała udowadniać. Gospodyni powiedziała, że burza obejdzie wszystkie wyspy w okolicy i wróci do Marusici. Ponoć tak tu już jest i tyle. I miała rację. Po jakimś czasie pioruny zaczęły błyskać nam nad głowami, a grzmoty ogłuszać. Deszcz chlusnął bezwstydnie. Trwało to jakieś pół godziny i zaczęło się uspokajać. Deszcz zacichł, pioruny wyłączyły sobie prąd, trochę jeszcze straszyło grzmotami, ale coraz dalszymi i słabszymi. Wiatr tylko nadal dokazywał. Postanowiłem pozwiedzać okolicę. Wziąłem aparat i postanowiłem "zaliczyć" obie publiczne plaże i stare Marusici. Jak mówiła Madame Ana, Marusici do niedawna było grupą dwudziestu kilku domów i kościoła zlokalizowanych powyżej głównej drogi. Muszę przyznać, że plaże publiczne w Marusici są zachęcające. Żwirkowe, łagodne zejście do wody. Stare Marusici ma swój urok. Wąska uliczka przechodząca w ubitą drogę i pewnie biegnąca hen... do Omisa. Wszędzie schody, schodeczki, jakieś zaułki, a wszystko jedno obok drugiego. Nad Marusici imponujący szczyt Rogoznicy. I wrażenie opustoszałego miejsca.
Oglądnąłem sobie też z bliska Willę PIM. Chyba cieszę się, że tam nie zamieszkałem. Tak sobie wyobrażałem fortyfikacje Carcasonne. Betonowe ściany, głęgoko poprowadzona droga z napisem "priwate" i znakiem zakazującym przechodzenie obok. Obok też solidne "chałupy" zbudowane na betonową modłę. W sumie klaustrofobiczne wrażenie ciasnoty. Może i warunki dobre, widok na pewno fajny, ale...
Dzień zamknąłem wieczorną kąpielą w morzu. Woda była zdecydowanie chłodniejsza niż wczoraj, ale po kilku chwilach nic mi nie przeszkadzała z wyjątkiem silnego wiatru, który zmuszał do energicznego pływania. Pływanie "na leniwca" skutkowało... pływaniem w miejscu.
Jutro Split i Trogir.
kato
Croentuzjasta
Posty: 187
Dołączył(a): 29.09.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) kato » 08.09.2009 17:28

Tak na szybko. Musiało się palić gdzieś niedaleko nas. Przez godzinę dwa samoloty pożarnicze "tankowały" wodę pod osłoną Braću. Może ktoś coś wie na ten temat?

Obrazek
Ostatnio edytowano 28.09.2009 11:31 przez kato, łącznie edytowano 1 raz
donia2
Odkrywca
Posty: 99
Dołączył(a): 28.06.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) donia2 » 08.09.2009 19:41

Cześć.
Zapytaj Anny o Wilę Vlasta. Czy ona jeszcze tam jest ? Kiedyś tam mieszkałem u starszej miłej pani Vlasty Marusić. Jest to stara willa jedna z pierwszych w Marusici o słabym komforcie ale OK.

Czemu nie zwiedzisz Św. Jure albo pojedź do Mostaru i Mediugoria - Fantastycznie.

Pozdrawiam. Czy teraz jest dużo turystów w Marusici ?. Jaka jest tam teraz (po sezonie) średnia cena apartamentu/osobę/dobę ?
kato
Croentuzjasta
Posty: 187
Dołączył(a): 29.09.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) kato » 09.09.2009 18:56

Przy okazji zapytam o tę willę.

Biokowo czy Mostar nie zając nie uciekną.
Trudno mi chodzić i pytać o ceny apartamentów :)
Turystów jak na lekarstwo. Pływałem dziś kajakiem wzdłuż wybrzeża i nie wiem czy widziałem razem 20-30 osób. A spory kawałek przepłynąłem.
kato
Croentuzjasta
Posty: 187
Dołączył(a): 29.09.2005

Nieprzeczytany postnapisał(a) kato » 09.09.2009 19:06

6 września.
Ale wiatr w nocy dawał popalić. Huczał, poniewierał czym mógł. Jednym słowem... SZTORM. Ale i tak było ciepło. Ranek wstał ciepły, bezchmurny i wietrzny. Osobliwe mają tu sztormy. Na morzu chodziły bałwany jeden za drugim. Powietrze było tak przewiane, że Brać rysowała się ostro, Hvar i Pelejesac całkiem wyraźnie. Wybraliśmy się na ósmą do kościoła. Kościółek w starej części Marusici jest malutki. Jak uświadomiła nas Madame Ana, Marusici do niedawna liczyło około 25 domów i jest jeden ksiądz na cztery miejscowości. Sama msza wydawała mi się znacznie "luźniejsza" niż w Polsce. Może to zasługa niewielkiej ilości wiernych? Było nas w kościele 25-30 osób. Chorwaci zachowywali się "dziwnie". Przed mszą część stała (w ławkach), część siedziała inni klęczeli. W czasie liturgii sporo osób "jak na komendę" zaczęło zmieniać okulary. Ksiądz uśmiechnięty, zapraszał spóźnionego rodzica z trójką pociech do pierwszej ławki. Ławki... tak niewygodnych jeszcze nie czułem w plecach. Albo robiła to jakaś łajza, albo jest w tym głębszy, metafizyczny sens. Usiłowałem mówić znane mi przecież modlitwy po polsku, razem z Chorwatami. Nie da się. Inny rytm, inna melodyka. Błyskawicznie się pogubiłem. Chorwaci ładnie i chętnie śpiewają. Ani razu ksiądz nie musiał intonować pieśni. Jakoś to "samo" wychodziło. I nikt nie śpiewał półgębkiem. Pełną piersią i z zaangażowaniem. Boże Narodzenie musi być tu niesamowitym przeżyciem. Zafascynował mnie język. Co prawda od kilku dni słyszę rozmawiających Chorwatów, ale jest to mowa szybka, skrótowa może nawet slangowa. Jak u nas. Ale na kazaniu ksiądz mówił wolniej, wyraźniej. Nie spieszył się. Wtedy dopiero w pełni dotarła do mnie melodyjność i płynność tego języka. Warto posłuchać szczególnie, jak to i owo się przecież zrozumie.
Robię zapasy i wyruszamy do Splitu, a jak się uda to i do Trogiru. To "jak się uda" to była poprawka na wiatr. Na szczęście im dalej od Marusici tym wiatru mniej, a ludzi i domów więcej. Hołkowi kazałem doprowadzić nas na parking przy porcie. Dał radę, ale miejsca nie było. Na szczęście jako "plan B" wytyczyłem drogę na parking przy dworcu kolejowym. NIe dość, że taniej, to i miejsca nie brakowało.
Stare Miasto robi wrażenie. Promenada jest piękna i zatłoczona. Jak Makłowicz kombinował, że było pusto w trakcie jego programu? Idziemy zwiedzać Pałac Dioklecjana. Kupujemy bilety (25 kuna na osobę) i dostajemy dwie widokówki oraz mapkę. Co tu dużo mówić - TO TRZEBA SAMEMU ZOBACZYĆ. Nawet te smętne resztki robią piorunujące wrażenie. Po wyjściu z podziemi plątamy się po zaułkach starówki i co kilka sekund pstrykamy fotkę. Nabieram ochoty na "zaliczenie" wieży. Bilet nie jest drogi, ale kolejka... na oko ze 100 osób, a bileter (straszy pan) na każdym bilecie pracowicie coś RĘCZNIE wypisywał. Straciłem ochotę. Jeszcze kilka zaułków, sporo fotek i jedziemy do Trogiru. Hołek niezawodnie wywiązał się z tego zadania. Właściwie znowu powinienem napisać, ze to trzeba zobaczyć. Takich zaułków to jeszcze nie widziałem. Nie wiem, jak długo można byłoby chodzić po nich, ale nam się wydawało, że bez końca. W porcie stoi piękny statek "CASINO ROYALE" zarejestrowany na San Vincent. Jako fan agenta 007 musiałem mieć fotkę w jego cieniu. Idziemy do twierdzy. Bilety 15 kuna na twarz. Wychodzę na wieżę. Boski widok. Broń w dłoń i trzaskam fotki z prędkością karabinu maszynowego. Potem się zastanowię, które zostawić. To chyba największa zaleta fotografii cyfrowej. Znalazłem lody o smaku, którego nie znam. Z różnych leśnych owoców. Są pyszne. Nauczony doświadczeniem wziąłem tylko jedną dużą kuglę. W zupełności wystarczyła.
Pełni wrażeń i trochę zmęczeni wracamy do Marusici. Domów ubywa. Ludzi też. Wiatr tężeje. Na morzu taki tumult, że rezygnuję z wieczornej kąpieli. Może do jutra się wyhula?

7 września
Wiatr nie folguje. Dodatkowo znacznie wychłodził wodę. Za to opalanie jest bardzo przyjemne. Niebo bezchmurne, słońce przypieka, wiaterek chłodzi. Z braku ciekawszych zajęć zaczynam myśleć o Juraju Dalmatińcu. Przeglądając przewodni trudno nie natrafić na jego nazwisko. To taki Chorwacji Michał Anioł. Muszę namówić kolegę, żeby zorganizował dla swoich uczniów wyprawę śladami tego człowieka.
JESTEŚMY OBLĘŻENI PRZEZ KOTY !!!
Dziś uparła się na nas cała wataha. Basia je karmi i równocześnie pilnuje, żeby kociska sprawiedliwie skorzystały z miski. Niby to stworzenia domowe, ale jakieś takie chude i dzikawe. Mamuśka wbiła sobie w dziąsło ość. Na szczęście dała się złapać, ubezwłasnowolnić, a Basia wyjęła jej to paskudztwo. Ale kocica fukała i warczała. Bądź tu człowieku dobry.
Prognozy pogody, tak ja i u nas, wzajemnie sobie przeczą. Wunderground prorokuje pogorszenie od środy, HRT1 wręcz przeciwnie.

8 września.
Duje! Tyle, że można się opalać koło willi. Nad morzem chce urwać głowy.

9 września
W nocy wiatr ucichł!!!!! Zrobiło cię superowo. Nawet woda zrobiła się na tyle ciepła, że można bez problemu pływać. Dziś kupiłem prust i jak koty toto poczuły... MASAKRA.
Prsut jako dodatek do jajecznicy jest bardzo smaczny.

Wieczorem pojechaliśmy do Baska Voda na lody. Muszę przyznać, że o tej porze jest tam bardzo klimatycznie. Nie licząc smrodu spalin. Głównie z portu.
Na jutro prognoza pogody jest zachęcająca. Zobaczymy :)
GaR
Croentuzjasta
Avatar użytkownika
Posty: 215
Dołączył(a): 20.07.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) GaR » 10.09.2009 08:03

o pożarze słyszłem tylko w radiu ale tutaj komuś się udało coś takiego strzelić.... nr taktyczne eskadry z Trogiru więc może?
http://www.forum.nikon.org.pl/showthread.php?t=112960
Chociaż oni w tym roku polatali sobie nieźle
Następna strona

Powrót do Nasze relacje z podróży



cron
Marusici - pierwszy raz w Chorwacji
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone