Witam o poranku!
Sobota nastraja optymistycznie, za oknem 10 st. poniżej zera, więc wspomnienie ciepłego lata będzie jak najbardziej na miejscu.
Do tej pory, czyli do 2010 roku, byliśmy w kilku miejscach. Tak właściwie pierwszym samodzielnie organizowanym wyjazdem były wakacje we Włoszech - również samochodem. Dlatego wyjazd do CRO nie był dla nas zupełną niewiadomą.
Wyjechaliśmy zaraz po skończonej pracy, bowiem nocleg mieliśmy u brata mojej żony w stolicy.
Wiecie ze wschodu, a właściwie z północnego-wschodu wszędzie daleko
, naturalnie poza Litwą i Bialorusią. Litwę zjechaliśmy, a Białoruś - sami wiecie.
Tym właśnie posunięciem strategicznym skróciliśmy sobie drogę do Grazu. Tam zarezerwowaliśmy nocleg Oekotelu.
Dojechaliśmy do Warszawy późnym popołudniem, kolacja u szwagra, potem szybki sen. Z samego rana pobudka.
Wyjazd o 5.30. Jedziemy. Kilometry mijały spokojnie. Do Grazu dojechaliśmy szczęśliwie. Zakwaterowanie w Oekotelu. Krótki spacer i jak sami wiecie i rozumiecie - sen. Z samego rana pobudka, śniadanie i w drogę.
Omijając, za radą Forumowiczów, słoweńską autostradę, dotarliśmy do granicy chrowackiej.
A tam ..... jak myślicie - oczywiście - korek. Klika kilometrów do granicy przejechaliśmy w korku. W końcu CHORWACJA.
I tak kilometr za kilometrem, aż w końcu ukazał nam się Adriatyk, przez tambylców i miłośników CRO zwany Jadranem.
Adriatyk znaliśmy z włoskiej strony, lecz ta chorwacka okazała się zdecydowanie piękniejsza.
I tu muszę wtrącić kilka słów na tema zdjęć - z drogi zdjęć nie ma. Z zalożenia nagrywamy tylko film. Tak więc pierwsze zdjęcia z CRO są już miejscówkami.
No dobra, rozpisałem się. Obiecuję, kolejne odsłony relacji z Marusici i okolic dlaszych i bliższych będą krótsze i okraszone zdjęciami.