Witam serdecznie nowych gości.
No więc skończyło się, że nowy dzień mnie zaskoczy. I zaskoczył bardzo negatywnie. Dopadła mnie choroba i to na dobre. Chyba nic gorszego nie może spotkać wczasowicza niż choroba. Rano poczułem potworny ból gardła i nie mogłem ruszyć się z łóżka i bynajmniej nie chodziło o wieczorne degustacje. Miałem jakąś potężną gorączkę, która rozwalała moje stawy i wszystkie najmniejsze ścięgna.
Moje złe samopoczucie potęgował fakt, że poranek był naprawdę piękny i słoneczny, na podwórku ciepło jak choler, a ja trzęsę się jak galareta z zimna.
Na szczęście od czego ma się przyjaciół. Małżonka pozostała z dzieciakami, a znajomi zawieźli mnie do szpitala w Omiszu.
Podjechaliśmy na izbę przyjęć, a tutaj pusto. Zostałem przyjęty niemal natychmiast. Pielęgniarka poprosiła tylko o paszport, a ja udałem się do lekarza. To co zaobserwowałem w gardle wyglądało mi znajomo z wcześniejszych doświadczeń, więc chorobę zdiagnozowałem sobie sam, angina ropna. Lekarz nie musiał mi tłumaczyć po chorwacku co mi dolega, zaglądnął tylko do gardła i już wszystko jasne. Wypisał receptę z antybiotykiem i po wizycie. Pielęgniarka oddała mi paszport, po czym udaliśmy się do apteki, gdzie zrealizowałem receptę.
Poczułem się jakby na świecie nie było barier medycznych. Obsłużony zostałem identycznie jak w Polsce. A wszystko dla tego, że Chorwacja pomimo tego, że nie jest w UE to podpisała z Polską umowę o wzajemnym świadczeniu usług medycznych. Dla tego nie ma potrzeby pod tym względem dodatkowo ubezpieczać się w kraju.
Chyba, że od NNW i związanych z tym świadczeń dodatkowych.
Antybiotyk zacząłem natychmiast stosować, ale cóż na cały dzień i noc zostałem wyłączony z uciech wypoczynku. Właściwie to miałem wypoczynek, ale z gorączką w sypialni
Rodzinka i znajomi w tym czasie korzystali z morskich kąpieli i wieczorkiem zrobili sobie pierwszą (bo jak doszedłem do siebie była druga) turę grillowania krewetek.
Z tymi robaczkami jest prosta sprawa. Zalewamy je oliwą z czosnkiem lekko solimy, pieprzymy i do żaru.
W międzyczasie wyjmujemy na chwilkę, aby obrócić je na drugą stronę.
Krewetki uwielbiam są pycha. Takie w całości trzeba troszkę poobierać. Jemy oczywiście odwłok, wyciągając z niego tzw. żyłkę pierdzącą
Chciałbym się cofnąć jednak na sekundę do dnia kiedy jechaliśmy do Makarskiej. W tym dniu przed wyjazdem popadał troszkę deszcz i zapomniałem, że zostało to zjawisko uwiecznione, więc taki obrazek z chorwackiego deszczyku, też może wydać się atrakcyjny
Jak widać zniknęło morze i zniknął Brać i tak w ogóle wszystko zniknęło.
Dobrze więc, po całym dniu i nocy spędzonej w łóżku na kuracji, poczułem się lepiej. Zarządziłem wypad do Splitu. Tyle się nasłuchałem i naczytałem o pałacu Dioklecjana, a poza tym Split to drugie co do wielkości miasto Chrwacji. Trzeba więc tam się zakręcić. Pogoda niestety znowu jakaś taka nijaka. To znaczy było ciepło coś koło 27 stopni, ale chmury nie odpuszczały. Tym bardziej jedziemy do Splitu.
Z Marusici do Splitu jest jakieś 40 km, ale Jadranką jedzie się około 1,5 godziny. Czas mija szybko, gdyż po drodze mijamy kolejne piękne większe i mniejsze miasteczka z uroczymi plażami. Naprawdę cudne widoki.
Drugi raz byłem w Splicie, więc nie bardzo byłem zainteresowany obrzeżami i od razu skierowałem się do wybrzeża do pałacu Dioklecjana. Zresztą tylko w tym rejonie można doświadczyć starej Chorwacji. Pozostała część miasta to nowe budownictwo (no może z wyjątkiem kawałka starego rzymskiego akweduktu).
Problem o który trzeba koniecznie wspomnieć to parking w okolicy pałacu.
Od razu mówię, że nie ma co liczyć na miejsce postojowe w bezpośrednim jego sąsiedztwie. Do tego jest niesamowity ruch pojazdów i pieszych (obok jest dworzec główny i port promowy).
My znaleźliśmy miejsce nieopodal wjeżdżając w jakieś podwórko na zapleczu sklepu, gdzie jak się okazało był parking płatny.
Budowla prezentuje się okazale.
W największym stopniu zachowały się podziemia ich zwiedzanie to impreza płatana, jednak nie są to jakieś wielkie wydatki.
Najlepszym rozwiązaniem jest zwiedzanie z przewodnikiem, który opowie historię tego miejsca. My podczepiliśmy się pod polską grupę, ale była tam, wśród nich czujna pani, którą strasznie serce bolało. Więc sobie odpuściliśmy.
To są tamtejsze rurociągi. No kiedyś nie było rur.
Podziemia tak się zachowały, bo służyły dla Splitu jako wysypisko śmieci.
Wewnątrz znajduje się katedra z dzwonnicą, na którą za niewielką opłatą można wejść i pooglądać część portową Splitu.
Przed katedrą stoją Rzymianie.
Dziecko polowało na gołębie.
A koty są wszędzie.
Po zwiedzaniu zjedliśmy sobie cosik w knajpce na dachu (no tak była umiejscowiona) i pojechaliśmy. No właśnie do hipermarketu na zakupy. Jakiś taki wielki na obrzeżach chyba niedawno otwarty, bo w mieście było pełno jego reklam.
Powrót do Marusici trwała chyba ze dwie i pół godziny. Ostrzeżenie dla wszystkich. Przed Omiszem jadąc od Splitu tworzą się ogromne korki. Poruszaliśmy się w nim z godzinę. W centrum Omiszu za mostem są młodzi ludzie (wolontariusze) tacy ubrani na biało, którzy pomagają ludziom przejść przez ulicę tamując skutecznie ruch pojazdów, stąd te korki. Więc warto rozważyć powrót autostradą.
Gdy dotarliśmy do apartamentu wieczorkiem rozpogodziło się i czuć było, że to na zmianę pogody. Zrobiło się cieplej i chmury zniknęły. Urządziliśmy więc sobie grilla z krewetkami, tą drugą turę o której wspominałem. I było pysznie.